dawno
— Nie spodziewałam się, że tak szybko jakiegoś otrzymasz, patrząc na to, że nie tak dawno ukończyłeś własne szkolenie. Zawsze zastanawiało mnie, jak to jest kogoś uczyć... a więc, jak się czujesz z rolą mentora?
Szałwiowe Serce wzruszył ramionami.
— Jeśli oczekujesz czegoś niesamowitego, cóż, lepiej się nie nastawiaj — zaśmiał się lekko. — Znaczy, nie żebym narzekał, ale to całkiem męcząca i odpowiedzialna robota. Przecież praktycznie wychowujesz młodego kota — mruknął i spojrzał na chwilę w bok. Wzrokiem szukał swojej uczennicy tam, gdzie wcześniej słyszał uczniowski gwar. W końcu dojrzał jej białe futro, leżące gdzieś z tyłu. Nie angażowała się w uczniowskie zapasy. Wrócił spojrzeniem na swoją rozmówczynię. — Borówkowa Łapa to dobra uczennica. Szybko pojmuje nowe rzeczy, jest zdeterminowana do nauki, mądra i pokorna... Nie sprawia mi problemów i jestem za to wdzięczny. Trochę się już nasłuchałem opowieści o niesfornych uczniach.
— Chciałabym przynajmniej zobaczyć, jak to jest — westchnęła.
— Jeśli lubisz spać do późna, to mało przyjemnie — odpowiedział żartobliwie. Widział, jak Kuniemu Strumyczkowi drgają z rozbawienia wąsy.
— Na szczęście nie należę do popielic, więc chyba nie będzie to dla mnie taki problem — miauknęła z sugestią. Natychmiast zrobił udawanie oburzoną minę.
— Hej, nie przesadzajmy! Nie jest ze mną jeszcze tak źle. — Cofnął pysk, jak gdyby się zdziwił lub czegoś brzydził, co dodawało jego gestom dramaturgii. — Niektórzy chrapią w legowiska do Wysokiego Słońca. Ja mam jeszcze resztki jakiegoś taktu!
— Tja... — odparła, tylko go podjudzając.
— Ty też nie jesteś taka święta! Jakbym chciał zliczyć na palcach wszystkie momenty, gdy to ja się zbierałem wcześnie na polowania czy patrole, a ty leżałaś do góry brzuchem, to bym potrzebował kolejnych dziesięciu par łap...
Teraz to ona przybrała rolę zdenerwowanego aktora.
— Wcale nie! Zresztą, nawet jeśli, ja w identycznej sytuacji potrzebowałabym chyba setki łap! — powiedziała głośno, podnosząc się na przednich łapach tak, że patrzyła na niego z góry. Szałwiowe Serce parsknął i przewrócił oczami.
— Hmpf! — Ustawił łeb bokiem do niej, zamykając oczy. Udawał focha. — No dobra. Wygrałaś — mruknął cicho, wracając do poprzedniej postawy. Kotka, chichocząc, zrobiła podobnie.
— Tak myślałam — dodała na koniec z uśmiechem.
***
kilka księżyców temu
Jego życie ponownie popadało w rutynę, za którą właściwie tęsknił. Nie potrzebował ani tych walk, ani tych katastrof, by jego życie było wystarczająco żywiołowe i trudne do okiełznania. Już wieloma myśli zaprzątał sobie umysł – Łuną, zmarłym ojcem, skłóceniem z bliskimi, kwestiami rodziny królewskiej, tamtym dziwacznym snem... Był wdzięczny za obowiązki, którymi mógł zająć głowę, by odegnać wszystko, co mąciło jego spokój. Gdy pracował, nie myślał, a przynajmniej nie aż tyle. Mógł całą swoją frustrację, cały smutek i całą gorycz przelać na te durne... Głazy.
Było to lepsze niż jakiekolwiek patrole i polowania. Na nich musiał zachowywać ciszę, przynajmniej względną. Przy tej pracy ciszy nie było. Z pysków towarzyszy i jego samego wciąż wydostawały się sapnięcia, bolesne jęki czy wyzwiska w stronę ciężkich, denerwujących obiektów nieożywionych, które za nic nie chciały się ich słuchać. Wszyscy wspólnie narzekali na żmudność tej roboty. Nie żeby przesadzali... Bądź co bądź, wtaczanie głazów na wyspę, gdy trzeba było przeprowadzać je przez wodę, to było wyzwanie, na które gotowi byli tylko najsilniejsi. One wcale nie współpracowały. Wolały leźć na dno, ku głośnemu niezadowoleniu ich grupy, która cały wschód słońca potrafiła przeznaczyć na ciągnięcie kamienia tylko po to, by ten umościł się wygodnie w mokrym mule. Czasem zachowywały się łagodnie i wracały na swoje poprzednie miejsce. Nieraz jednak spadały w dalsze odmęty rzeki, nieraz zupełnie chowając się w toni. Nikt nie był na tyle silny i brawurowy, by próbować je stamtąd wydostać. Trzeba było iść po nowy głaz i znów zaczynać tę męczarnię. Plusy? Gdy praca na dany dzień była skończona, ledwo stał na nogach. Jedynym, co był w stanie zrobić, to wycieńczonym pacnąć na legowisko i otulony w królicze skórki zasnąć w parę uderzeń serca.
Słońce już przygotowywało się do zmierzchu, gdy Mandarynkowe Pióro dała im znak do odpoczynku. Wtoczyli. Jutro zajmą się przestawieniem go w odpowiednie miejsce. Zmęczony Szałwiowe Serce powłóczył w centrum obozowiska, które nadal wyglądało dość... Surowo. Można było wyczuć, że prace zaczęły się dopiero niedawno i lista zadań do wykonania była naprawdę długa. Tym razem nie skierował się prosto na posłanie, a do sterty ze zwierzyną. Bez większego przebierania zgarnął z niej jedną srebrną rybę, walnął się na ziemię i zaczął ją jeść jak największy delikates.
— Wszystko dobrze, Szałwiowe Serce? — zapytała siedząca nieopodal kotka, której obecności nawet nie zauważył. Na chwilę przerwał przeżuwanie posiłku, by na nią spojrzeć.
— Dobrze — miauknął w odpowiedzi. Zmęczenie było wymalowane nawet w jego uśmiechu. — Po prostu te prace w obozowisku są... Wyczerpujące — dodał, wzdychając.
Kuni Strumyczek pokiwała delikatnie głową. Nie mógł jej zarzucić nieróbstwa. Wprawdzie wojowniczka nie zajmowała się sprawami tak ciężkiej, dosłownie, wagi, ale nieraz widział, jak pomagała choćby Kotewce w umocnieniu ścian żłobka. Zresztą, nie oceniał nikogo, jeśli pracował; każda para łap, która się czymś zajmowała, a nie leżała wywrócona do góry, była dla niego wyjątkowo cenna.
— Nie chciałabym musieć pracować z tymi głazami — powiedziała po chwili ciszy, po czym położyła się na ziemi przed kocurem w pozycji bochenka, owijając ogon wokół swojego boku.
— Cóż — westchnął — ktoś musi to zrobić, nie? Ciesz się, że chociaż odbębniam tę robotę za ciebie...
— Cieszę się, uwierz mi — zapewniła, delikatnie się uśmiechając. — Wolałam zająć się trochę mniejszymi kamieniami, niż te wasze... Układałam je tu dziś z Pluskającym Potokiem. Myślisz, że stoją równo? — spytała, przez co rozejrzał się wokół. Fakt, coś się zmieniło. Teraz ta wyrwa w ziemi, otoczona skałkami, wyglądała nieco lepiej, niż przedtem. Właściwie, dobrze, że ktoś wpadł na taki pomysł. Teraz miało się co tu nagrzać, a dzięki temu też było na czym się wylegiwać, jak już przyjdą gorętsze dni.
— Myślę, że chcę spać — zaśmiał się Szałwiowe Serce i ruszył po kolejny kęs. Kawałki mięsa i wnętrzności rozbryzgały się nieco wokół niego. Nigdy nie potrafił utrzymać porządku przy posiłku... — Nie no, jest ładnie, naprawdę. Chcę to zobaczyć za parę księżyców, jak wtedy będzie to wyglądać — wymruczał pomiędzy mlaśnięciami.
— Obiło mi się o uszy, że ogrodnicy chcą posadzić tu jakieś rośliny, ale nie pamiętam dokładnie. — Ponownie umilkła na parę uderzeń serca. Ciszę między nimi przerywały tylko odgłosy jedzenia. Nagle uszy Kuny wyprostowały się, jakby zauważyła coś ciekawego. — Czy to ukleja?
— Co – a, że ryba? Wiesz co, nie mam pojęcia, łapałem na szybko — tłumaczył i w połowie zdania zdał sobie sprawę, że jedzenie samemu przy rozmowie z drugim kotem było trochę niegrzeczne. Pokręcił głową, jakby karcił się w myślach. — Jeju, przepraszam, że nie zapytałem, powinniśmy się podzielić. Tylko no, z tego już niedużo zostało... — wymruczał, spoglądając raz na kotkę, a raz na swój posiłek.
— Nie ma sprawy — odpowiedziała od razu. — Jadłam niedawno, nie jestem głodna. No i bałabym ci zabrać cokolwiek spod nosa, patrząc na to, jak pałaszujesz — dodała, na co się zaśmiał.
I znów ucichli. Teraz to milczenie zdało mu się nieco niekomfortowe. Szukał w głowie tematu, który mógł zacząć, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Aż do czasu...
Gdyby pewnie pomyślał chwilę dłużej, zdałby sobie sprawę, że to nie był taki dobry pomysł. Szałwiowe Serce jednak już sporo razy przekonał się, że nie umie samego siebie w niczym zatrzymać, szczególnie, kiedy to coś jest okropnie głupie.
— A ten... Pamiętasz, słyszałaś na pewno te wszystkie plotki o Siwej Czapli, nie...
Kotka otworzyła nieco szerzej oczy. Spojrzała na niego tak, jakby bezgłośnie dawała mu znak do mówienia dalej.
— Ty się w nim nie kochasz, prawda? — parsknął śmiechem, choć wyraźnie ściszył trochę głos na wypadek, gdyby kocur był w pobliżu. Jego przyjaciel dla niej zupełnie stracił głowę. Chociaż w ogóle nie dziwiło go, jak Czapla mógł się zakochać w kotce takiej jak Kuni Strumyczek, tak (mimo dobrej nadziei, oczywiście!) nie widział, by miał za wysokie szanse... To pytanie było nieco niemiłe w jego stronę, ale hej! To Czapla tak długo nie chciał mu wyjawić, kim była ta tajemnicza dama serca, tylko chichotał sobie z Kijanką! Miał prawo jeden raz uszczypnąć go w nos. — W sensie! Nie żebym oceniał... Ale on jest świrnięty z lekka...
<Kuna?>
Wykonane zadania:
— Wtoczenie na wyspę głazów
— Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz