Pozwolono mu samemu iść na badania. Albo raczej narzucono coś w rodzaju ,,Naucz się samodzielności", które nie było co prawda narzucane przez Szantę, ale było to czuć w powietrzu kiedy żłobek odwiedzały niektóre koty. Problem w tym, że kocurek nie potrzebował być samodzielny! Jasne, czasem lubił robić coś sam i całkiem dobrze sobie wtedy radził, jednak przez większość czasu polegał na mamie i wcale mu z tym nie było źle. Teraz więc, stojąc przy wyjściu ze żłobka, został lekko popchnięty przez Śniątko.
– No idź! – Ponaglił.
– Będziemy zaraz za tobą jakby coś się miało stać – Głos Szanty rozległ się za nim, co tylko spowodowało, że jego oczy zaszły łzami. To było już trzecie podejście i wizja bycia oglądanym przez te wszystkie koty wydawała się być przerażająca. Jasne, nie widział ich, ale przecież ich czuł! Tak więc, na drżących łapach, po chwili walczenia ze sobą, zrobił kilka kroków w przód. Bez mamy, bez Wróżki, której ogona mógłby się uczepić, czuł się jak zagubiona sierota pośrodku wielkiej, przerażającej pustki. Krok za krokiem, krok za krokiem... ktoś go ominął, poczuł, jak czyjeś ciepło owiewa go gdzieś z boku. Szedł jednak dalej, człapiąc i szurając łapami po ziemi, aż w końcu nie siadł na środku, blisko już całkiem wejścia do legowiska medyka, całkowicie się poddając. Po prostu usiadł i się rozpłakał, całkowicie bezradny, nie wiedząc, jak blisko już był celu. Może gdyby był sam, całkowicie sam, byłoby mu łatwiej?
– Zgaduję, że ty do mnie – Nad głową zabrzmiał mu szorstki głos, przez który zamknął pyszczek. Chwilę później rozległo się również westchnięcie. – Twa matka naprawdę lubi Cię wysyłać do mnie. – Wraz z tymi słowami, kremowy chwycił kociaka za kark, szybko wracając do środka legowiska i kładąc go na jednych z bliższych posłań, przy odpoczywającym szylkretowym wojowniku. – Byłeś blisko. Jeszcze kilka kroków i trafiłbyś w me progi. Chociaż nie jestem pewien, że był to twój cel.– Gdzie mama...? – Roztrzepany Księżyc spytał jedynie, kiedy w końcu się uspokoił i przestał łykać gluty. Łzy jeszcze gęsto leciały mu z oczu, ale się nie darł, a jedynie próbował nieudolnie wytrzeć łapami swój pysk, powoli się uspokajając. Był blisko...? Jak blisko? Chociaż, czy go to obchodziło? Chyba nie specjalnie przejmował się swoim brakiem osiągnięcia czegoś, jakby było to raczej mało istotne. Nie zdołał czegoś zrobić, trudno.
– Pewnie zaraz tu przyjdzie, przynajmniej mam taką nadzieję – Rzucił medyk, wzrokiem skanując kociaka. Nie mylił się co prawda, jednak na razie kotka nie była w zasięgu wzroku. – Szanta dobrze wie, że nie lubię i umiem się zajmować kociakami, w przeciwieństwie do niej. Zignorujmy to na chwilę. Po co Cię tu Szanta wysłała? Bo pewnie ona wpadła na taki dobry pomysł.
– Nie wysłała mnie – Wytłumaczył, kończąc wycierać pysk. – Sam chciałem... bo muszę się nauczyć sam, tak mófią niektórzy... a przyszedłem na badanie kon-kontrolne. – Niby powinien się usamodzielnić, szczególnie on, żeby nie być na garnuszku innych przez całe życie, jednak wcale nie czuł takiej potrzeby. To był tylko dodatkowy stres.
– Więc był to twój pomysł? Nie sądziłem, że twa matka na to pozwoli, ale niech będzie. Dam Ci chwilę, abyś mógł powrócić do stanu sprzed płaczu i możemy zaczynać. Chociaż to częściej Wdzięczna Firletka Cię przyjmuje niż ja. – Westchnął cicho. – Dlaczego wyrocznia musiała wysłać Cię kiedy jej nie ma?
– Może chciała żebyśmy porozmawiali – Podrzucił niewiele myśląc co mówi. W ogóle jak na chwilę obecną mało myślał, a jedynie kierował się czymś innym, dziwnym uczuciem. Uczuciem usprawiedliwienia się. A uczucie to walczyło z nieśmiałością która zakała mu zamknąć jadaczkę i po prostu już się nie wykłócać. – I to nie był... do końca mój pomysł.
– O czym ja niby mam z tobą rozmawiać? Stąpasz po tej ziemi krócej niż posiadam rolę medyka. Jedyne co nas łączy, to małe odstępstwo od normy, z którym ty zmagasz się aktualnie, a ja od bycia uczniem. Nic więcej. I bycie moim siostrzeńcem nie zobowiązuje mnie do posiadania z tobą jakiejkolwiek większej relacji.
– Co? – Spytał szczerze. Nie miał pojęcia o co kocurowi chodziło i poczuł się trochę głupi. To on czegoś nie rozumiał, czy to kocur mówił zbyt zawile? Czy miał na imię Zawilec bo zawile mówił? Musiał spytać mamy. – Nie wiem – Dodał odpowiadając jeszcze z czapy na pierwsze pytanie. Po tym nastąpiła cisza, przeznaczona na wszelkie badania. Nie wiadomo dokładnie kiedy zjawiła się Szanta, która być może przysłuchiwała im się od początku rozmowy. Teraz jedynie podziękowała za opiekę, chwytając w pysk księżycowe kocię, zanosząc je spokojnie do żłobka. I młodziak już teraz doskonale wiedział, że nigdy więcej nie da się namówić na opuszczenie swojej komfortowej przestrzeni, nie ważne, co mieli na ten temat do powiedzenia mieszkańcy klanu.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz