Kocię dostało w swoje łapki jajko. Nigdy jajka nie widział... znaczy nie czuł, ale o nich słyszał. Zazwyczaj dorośli opowiadali jakieś ciekawe historie o gąskach, kaczkach czy innych ptasich stworzeniach, które jaja składały. Podobno węże też składały jajka i żaby.... i ryby.... ale takie inne, śmieszne dziwne i chyba nikt ich jeszcze nie jadł. A tu proszę! Średniej wielkości jajko, należące najpewniej do bażanta. Turlał je teraz z zainteresowaniem, kiedy już zostało obejrzane przez Kołysanka... Śniątko nie wydawał się być nim zainteresowany.
— Mamo, a ja też jestem z jajka? — Spytał, gdy akurat kotka pojawiła się obok. Była dość łatwa do wyczucia, jej sposób chodzenia był niemal tak znajomy, że trudno by było jej nie poznać, nawet, jeśli kroki były ciche.
— Z tego co wiem, żaden kot nie rodzi się z jajka — Odpowiedziała spokojnie, burząc nieco wyobrażenie kociaka — Ta specjalna umiejętność zarezerwowana jest głównie dla ptaków, oraz niektórych gatunków, na przykład dla mrówek. Z tą różnicą, że jajeczka mrówek są małe i bardzo miękkie, natomiast te ptasie mają twardą skorupkę.
— A jakbym był ptakiem, to bym się urodził z jajka?
— Jestem pewna, że tak.
— Aha. A jak ja się urodziłem?
— Na początku byłeś w moim brzuchu wraz z resztą rodzeństwa, a potem, kiedy zrobiło wam się za ciasno, zrobiliście: pyk! I wyszliście na zewnątrz.
— Jak to, zmieściliśmy się w nim? — Nie miał pojęcia jakim cudem można było wyjść z czyjegoś brzucha, ani tym bardziej jak się zmieścili całą trójką u mamy. Usiadł pokracznie, łapkami dotykając swojego brzucha, milcząc przez chwilę. Gdzie się wtedy podziewało całe jedzenie?
— Musiałaś być strasznie gruba. — Zauważył, co musiało trochę zbić Szantę z tropu, bo zamilkła na moment. Gdzieś jeszcze w tle słychać było rozbawione parsknięcie Leszczynowej Wiązki, jednak nie miał pojęcia co takiego w tym było śmiesznego. Może śmiała się z jakiegoś zabawnego żartu w swojej głowie? Na pewno jednak nie był szczęśliwy z wizji bycia w jakimś "pokoiku" wraz z dwójką swoich braci, bez możliwości znalezienia własnego kącika. Poza tym, nurtować go zaczęło jeszcze jedno pytanie, które teraz nie dawało mu spokoju. Niestety przeszkodziła mu w otworzeniu pyszczka Szanta, która postanowiła nieco wyjaśnić kociaka... znaczy, wyjaśnić kociakowi, dlaczego nie powinno się mówić podobnych rzeczy do kotek.
— Może i byłam, ale tylko z waszej winy bo musiałam jeść za całą naszą czwórkę — Stwierdziła najpierw, a chwilę później Księżyc poczuł lekkie pstryknięcie w nos. Szybko się w niego pomasował, podczas gdy królowa kontynuowała swoje upominanie — I nawet nie próbuj mówić innym kotkom w ciąży, że są grube, to bardzo nieładnie.
— A co jak nie są w ciąży?
— Wtedy im też tego nie można mówić. To brzydko.
— Aha. — Nie żeby widział czyjąś wagę ani postawę, więc o to się kotka raczej martwić nie musiała. Co innego natomiast, że ta mała ukryta bestia słyszała kocie kroki, więc nawet, jeśli jakiś klanowicz był szczupły i wysportowany, ale człapał ciężko, to Księżyc to zaraz wyłapał. Może nie można było mówić, że koty są grube... ale nie było mowy o ich krokach! Dlatego też kilka dni później Szanta musiała nieco wyjaśnić Księżycowi, że o grubych krokach też nie mówimy, kiedy to pewnego wieczora słysząc stąpanie jednego z klanowych kotów, "szepnął" jej na ucho, że ma on strasznie gruby i ciężki krok. Z tego co usłyszał, niezbyt się to tamtemu kotu spodobało.
— A czy jak zjem całą mysz — Zaczął w końcu, przywołując swoje pytanie, które czekało cierpliwie na odpowiedni moment — To ona też mi wyjdzie z brzucha? A co jeśli ona zje wcześniej jakieś ziarenko i to ziarenko zacznie kiełkować i wyrośnie z niego drzewo i przez to będę miał drzewo w brzuchu? — Była to, doprawdy, straszna wizja, szczególnie, że nie miał ochoty zamieniać się w drzewo. Musiał więc uważać co je. Żołądki myszy były zbyt małe, więc może zacznie jeść jakieś większe ptaki i króliki? Już dość się nasłuchał o tym, że czemu nie je całej myszy tylko omija futerko i flaki, ale co miał poradzić? Były ohydne, gdyby mógł, zamieniłby je na jagody czy coś. Podobno niektóre zwierzęta je jedzą, więc i on mógł.
— Przez tyle lat jak jedliśmy całe myszy nigdy nie słyszałam o drzewie rosnącym w kocie. Jestem pewna słońce, że nic ci nie grozi.
— A co, jeśli będę pierwszym kotem w którego brzuchu wyrośnie jakaś sosna? — Nie poddawał się, nieco spanikowany.
— Zapewniam cię, twój brzuch jest bezpieczny — Nie widział tego ale dało się jasno wyczuć, że kotka powstrzymuje śmiech. Niby był zapewniony o braku możliwości bycia pożywką dla drzewa, jednak niezbyt go to przekonywało. Wciąż markotny i niezbyt zadowolony, chwycił jajko w zęby, odbiegając kawałek dalej. Jajko nie miało nasionek, więc na pewno nic złego mu się nie stanie, gdy je zje... cóż, tak mógłby pomyśleć każdy normalny kot, jednak nie on. On uznał, że to jajko wysiedzi. W końcu ptaki podobno siedzą na jajkach, żeby się coś z nich wykluło, prawda? Nie bardzo rozumiał koncept siedzenia na swoim dziecku, jednak nie kłócił się z przyzwyczajeniami ptaków, kombinując na tyle, by udało mu się zawinąć wokół małego jajeczka, ocieplając go swoim ciałem. Był bardzo konsekwentny w swoich działaniach. Tak bardzo, że w pewnym momencie o jajku zapomniał, a dwa tygodnie później znaleziono je w kącie żłobka, niebezpiecznie lekkie i niczym najgorszą bombę, delikatnie wyniesiono poza obóz. Po tym zdarzeniu Księżyc raczej stracił swój zapał do wysiadywania jajek by stać się bażancią mamą i zdawał się o całym zajściu zapomnieć, w przeciwieństwie do Śniątka, który, jak się okazało, całą rozmowę słyszał i co drugi dzień przez jakiś czas starał się wmówić bratu, że tak naprawdę został przyniesiony w jajku od jakichś dziwnych kotów i mama przygarnęła go z litości.
— Mamo, a ja też jestem z jajka? — Spytał, gdy akurat kotka pojawiła się obok. Była dość łatwa do wyczucia, jej sposób chodzenia był niemal tak znajomy, że trudno by było jej nie poznać, nawet, jeśli kroki były ciche.
— Z tego co wiem, żaden kot nie rodzi się z jajka — Odpowiedziała spokojnie, burząc nieco wyobrażenie kociaka — Ta specjalna umiejętność zarezerwowana jest głównie dla ptaków, oraz niektórych gatunków, na przykład dla mrówek. Z tą różnicą, że jajeczka mrówek są małe i bardzo miękkie, natomiast te ptasie mają twardą skorupkę.
— A jakbym był ptakiem, to bym się urodził z jajka?
— Jestem pewna, że tak.
— Aha. A jak ja się urodziłem?
— Na początku byłeś w moim brzuchu wraz z resztą rodzeństwa, a potem, kiedy zrobiło wam się za ciasno, zrobiliście: pyk! I wyszliście na zewnątrz.
— Jak to, zmieściliśmy się w nim? — Nie miał pojęcia jakim cudem można było wyjść z czyjegoś brzucha, ani tym bardziej jak się zmieścili całą trójką u mamy. Usiadł pokracznie, łapkami dotykając swojego brzucha, milcząc przez chwilę. Gdzie się wtedy podziewało całe jedzenie?
— Musiałaś być strasznie gruba. — Zauważył, co musiało trochę zbić Szantę z tropu, bo zamilkła na moment. Gdzieś jeszcze w tle słychać było rozbawione parsknięcie Leszczynowej Wiązki, jednak nie miał pojęcia co takiego w tym było śmiesznego. Może śmiała się z jakiegoś zabawnego żartu w swojej głowie? Na pewno jednak nie był szczęśliwy z wizji bycia w jakimś "pokoiku" wraz z dwójką swoich braci, bez możliwości znalezienia własnego kącika. Poza tym, nurtować go zaczęło jeszcze jedno pytanie, które teraz nie dawało mu spokoju. Niestety przeszkodziła mu w otworzeniu pyszczka Szanta, która postanowiła nieco wyjaśnić kociaka... znaczy, wyjaśnić kociakowi, dlaczego nie powinno się mówić podobnych rzeczy do kotek.
— Może i byłam, ale tylko z waszej winy bo musiałam jeść za całą naszą czwórkę — Stwierdziła najpierw, a chwilę później Księżyc poczuł lekkie pstryknięcie w nos. Szybko się w niego pomasował, podczas gdy królowa kontynuowała swoje upominanie — I nawet nie próbuj mówić innym kotkom w ciąży, że są grube, to bardzo nieładnie.
— A co jak nie są w ciąży?
— Wtedy im też tego nie można mówić. To brzydko.
— Aha. — Nie żeby widział czyjąś wagę ani postawę, więc o to się kotka raczej martwić nie musiała. Co innego natomiast, że ta mała ukryta bestia słyszała kocie kroki, więc nawet, jeśli jakiś klanowicz był szczupły i wysportowany, ale człapał ciężko, to Księżyc to zaraz wyłapał. Może nie można było mówić, że koty są grube... ale nie było mowy o ich krokach! Dlatego też kilka dni później Szanta musiała nieco wyjaśnić Księżycowi, że o grubych krokach też nie mówimy, kiedy to pewnego wieczora słysząc stąpanie jednego z klanowych kotów, "szepnął" jej na ucho, że ma on strasznie gruby i ciężki krok. Z tego co usłyszał, niezbyt się to tamtemu kotu spodobało.
— A czy jak zjem całą mysz — Zaczął w końcu, przywołując swoje pytanie, które czekało cierpliwie na odpowiedni moment — To ona też mi wyjdzie z brzucha? A co jeśli ona zje wcześniej jakieś ziarenko i to ziarenko zacznie kiełkować i wyrośnie z niego drzewo i przez to będę miał drzewo w brzuchu? — Była to, doprawdy, straszna wizja, szczególnie, że nie miał ochoty zamieniać się w drzewo. Musiał więc uważać co je. Żołądki myszy były zbyt małe, więc może zacznie jeść jakieś większe ptaki i króliki? Już dość się nasłuchał o tym, że czemu nie je całej myszy tylko omija futerko i flaki, ale co miał poradzić? Były ohydne, gdyby mógł, zamieniłby je na jagody czy coś. Podobno niektóre zwierzęta je jedzą, więc i on mógł.
— Przez tyle lat jak jedliśmy całe myszy nigdy nie słyszałam o drzewie rosnącym w kocie. Jestem pewna słońce, że nic ci nie grozi.
— A co, jeśli będę pierwszym kotem w którego brzuchu wyrośnie jakaś sosna? — Nie poddawał się, nieco spanikowany.
— Zapewniam cię, twój brzuch jest bezpieczny — Nie widział tego ale dało się jasno wyczuć, że kotka powstrzymuje śmiech. Niby był zapewniony o braku możliwości bycia pożywką dla drzewa, jednak niezbyt go to przekonywało. Wciąż markotny i niezbyt zadowolony, chwycił jajko w zęby, odbiegając kawałek dalej. Jajko nie miało nasionek, więc na pewno nic złego mu się nie stanie, gdy je zje... cóż, tak mógłby pomyśleć każdy normalny kot, jednak nie on. On uznał, że to jajko wysiedzi. W końcu ptaki podobno siedzą na jajkach, żeby się coś z nich wykluło, prawda? Nie bardzo rozumiał koncept siedzenia na swoim dziecku, jednak nie kłócił się z przyzwyczajeniami ptaków, kombinując na tyle, by udało mu się zawinąć wokół małego jajeczka, ocieplając go swoim ciałem. Był bardzo konsekwentny w swoich działaniach. Tak bardzo, że w pewnym momencie o jajku zapomniał, a dwa tygodnie później znaleziono je w kącie żłobka, niebezpiecznie lekkie i niczym najgorszą bombę, delikatnie wyniesiono poza obóz. Po tym zdarzeniu Księżyc raczej stracił swój zapał do wysiadywania jajek by stać się bażancią mamą i zdawał się o całym zajściu zapomnieć, w przeciwieństwie do Śniątka, który, jak się okazało, całą rozmowę słyszał i co drugi dzień przez jakiś czas starał się wmówić bratu, że tak naprawdę został przyniesiony w jajku od jakichś dziwnych kotów i mama przygarnęła go z litości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz