— Zdążyłam zauważyć — mruknęła. — Może u was to nic wyjątkowego, znakiem rozpoznawalnym każdego Burzak może być bycie interesującym — ciągnęła. — Chociaż masz rację, ktoś inny po zapuszczeniu się na wasze tereny by mnie dawno przegonił i to zostawiając na pamiątkę masę blizn strupów na ciele. Ty na razie jesteś spokojny.
Lubiła Szepczącą Pustkę, chociaż widzieli się z trzeci raz w życiu. Może kwestią tego, że czuła się swobodniej w jego towarzystwie, było to, iż nie był na co dzień świadkiem jej nieporadności w obozie? Nie musiała się martwić, że będzie podlegać ocenie przez wzgląd na swoje umiejętności w polowaniu, czy przez samo to, że była zwykłym stróżem. Po prostu to, jak zachowywała się teraz, miało jedyny wpływ na ich znajomość.
— Aaah, jakże bym mógł przeganiać owocową koleżankę? — miauknął śpiewająco, po czym wstał i klapnął bezceremonialnie obok kotki, wyglądając przy tym jak wbity w ziemię patyk. — Która w dodatku niezwykle się trzęsie. Więc co do przegonienia możesz mieć rację, niemniej będzie to tylko spowodowane troską o twój ogon i możliwe odmarznięcia. — Zerknął na Grację z góry porozumiewawczo.
Zamrugała, zaskoczona jego nagłą bliskością. Peszyło ją to, było trochę dziwne, ale jednocześnie na tyle mile, że postanowiła się nie ruszać.
— Owocówką? — powtórzyła. — Proszę cię. Samo Owocowy Las brzmi tak słabo przy tych waszych wszystkich groźnych Burzach, Wilkach i cokolwiek co wy tam jeszcze mieliście — zauważyła, spoglądając na niego spod ukosa.
No, trochę nad nią górował. Teraz pytanie było następujące, to ona była za niska, czy on był za wysoki? Czym oni karmili te kocięta w klanie, że aż tak wyrastały? W sumie jakby na to spojrzeć to po swojej jednej obecności na zgromadzeniu miała wrażenie, że ona i jej pobratymcy ogółem są jacyś niżsi od reszty.
— Bo ja wiem, Klif nie brzmi za groźnie, do momentu, w którym z niego nie spadniesz — zauważył, zamyślając się na chwilę, po czym szturchnął kotkę barkiem. — Poza tym pomyśl! Owocowy Las nie jest taki zły, możecie rzucać w przybyszy podupadłymi owocami czy coś. Osy podobno je lubią, to jak atakowanie osami. Trzeba znajdować pozytywy.
Wzdrygnęła się na samą wizję tych pozornie niegroźnych owadów, których jednak sama obecność w zasięgu jej wzroku potrafiła wzbudzić w niej ciarki. Pszczoły, bąki i to wszystko, co brzęczało, a przy tym było żółte w czarne paski, budziło w niej lęk.
Nie była poza tym pewna, na ile jej kocia anatomia byłoby w stanie pozwolić jej porządnie rzucić czymkolwiek. Miałaby zgarnąć owoc w pysk i wykonać zamaszysty ruch głową? Sama myśl trzymania czegoś takiego w pysku ją obrzydzała, ale z drugiej strony, od kiedy to zrobiła się taka delikatna?
— Stronię od przemocy — rzekła w odpowiedzi na jego pomysł. — No właśnie, Klif kojarzy się z wysokim miejscem, dosłownie taka przepaść, tylko zamiast widocznego dna w postaci twardej ziemi, masz morze. Wodę, o której mieszkańcach nic nie wiadomo. Burze są niebezpieczne, wilki gryzą, noc kojarzy się z ciemnością, w której czyhać może wiele zła. I dorzuć do tego zestawienia owoce, czy dla ciebie brzmi to jakkolwiek groźnie? — mruknęła. — No, chyba że masz jakąś traumę z dzieciństwa z nimi związaną, to przepraszam w takim razie za poruszanie tematu... — dodała niepewnie.
— Pacyfistka, hm? — skomentował wpierw. — Jedyną moją traumą są bajki na dobranoc i rude tyłki. — Zastygła na moment, analizując te słowa. — Nie wnikaj. Tak więc z owocami mam raczej dobre stosunki. No, a skoro się upierasz... tylko pamiętaj o możliwości zaatakowania robakami, to się może przydać. No i może być przykrywką taka nazwa. Dodawać pozorów. — Ponownie ją szturchnął, dodając do tego to porozumiewawcze spojrzenie.
Westchnęła, kiwając głową z wyraźną rezygnacją.
— Będę miała to na uwadze. Szczególnie, jak ktoś mnie kiedyś zaatakuje. Powiem, skąd jestem i czego może się obawiać, a będzie zwiewał szybciej niż goniony zając — rzuciła, starając się wstrzymać śmiech. To byłoby tak żałosne z jej strony, ale skoro ani uciekać szybko nie umiała, ani w walce nie była wybitna, to czemu by nie próbować tych najbardziej absurdalnych metod?
Chciałaby ciągnąć tę rozmowę dalej, ale mróz coraz bardziej przeszywał jej ciało na wskroś. Spojrzała na niego z lekkim zmieszaniem, a ten, bez słów załapał, o co chodzi.
— Chyba już powinnaś wracać do siebie, bo zaraz tu zejdziesz — zauważył.
Zawstydzona przytaknęła głową, nie zamierzając się temu sprzeciwiać.
— W takim razie do zobaczenia. Będę pałętać się w tych okolicach gdy już śnieg stopnieje, więc mam nadzieję, że też będziesz mnie czasem wypatrywał — rzuciła bezmyślnie, dodając sobie w głowie, że nie brzmi to dziwnie, a ona po prostu znalazła sobie kolegę, którego towarzystwo bardzo szanuje i docenia.
***
Ciepłe dni minęły tak szybko, że ani trochę nie zdążyła się nimi nacieszyć. Znowu wiatr mierzwił jej futro, a chłód przenikał całe ciało. Pora Opadających Liści przyniosła melancholijną atmosferę, gdzie każdy krok kotki wywoływał szelest liści, tworzących kolorową pokrywę dla podmokłej ziemi. Chłodny wiatr, niczym drapieżca, ryczał w gęstwinie drzew, wywołując symfonię szumów liści i trzaskających gałęzi. Czuć było, jak jesień otaczała każdy zakątek lasu, nadając mu tajemniczego uroku.
Na niebie, wśród gołych gałęzi, krążyły klucze ptaków, a wydawane przez nich dźwięki co jakiś czas przykuwały jej uwagę. Unosiła pysk, węsząc i zastanawiając się, jak poradzą sobie z polowaniami. Zwierzęta znów poczęły kryć się do nor, a im, jako klanowi, pozostało tylko kłapać zębami za ich ogonami.
Natura przybrała przeróżne barwy, począwszy od tych ciepłych, a kończąc na ponurej szarości. W powietrzu unosiła się woń ostatnich okazów kwiatów. Chociaż Gracja wiedziała, że te odrodzą się gdy tylko powrócą ciepłe dni, tak samo oczekiwanie ich wywoływało w niej żal. Nie zdążyła nacieszyć oczu ich widokiem.
Słońce, schowane za kurtyną deszczu i mgieł, żegnało ją ostatnimi, leniwymi promieniami.
— Gracjo! — Uśmiechnęła się na dźwięk pogodnego głosu. Spuściła wzrok z nieba i zawiesiła go na odcinającym się od ciepłych barw krajobrazu kocurze. Jego biel i liliowe plamy kontrastowały z otoczeniem.
— Cóż za radość w głosie, stęskniłeś się? — zagadnęła, przekrzywiając głowę w bok.
Ich znajomość była dla niej odskocznią od życia w obozie. Uciekała na granicę z Klanem Burzy, licząc, że za każdym razem tym, kto ją wołał, będzie Szepcząca Pustka. Spotykali się tu dosyć często, choć nie zawsze zastawała go tu, gdy była, tak samo jak i on nie mógł zapewne na nią trafić. Na tyle, ile mogli, na tyle często się widywali i oddawali rozmowom. Ona lubiła słuchać, Szept — ku ironii co do jego imienia — lubił dużo mówić. Pasowało jej to, a przy tym udzielała jej się jego gadatliwość. Język sam się przy nim rozplątywał.
— Ta, ciężko cię teraz dostrzec. Drzewa są brązowe, ty jesteś brązowa, liście są pomarańczowe, a ty masz rude plamy — wymieniał. — Nieźle się maskujesz.
— Przynajmniej wiesz, jak się czułam w Porze Nagich Drzew — odparła, biorąc głęboki wdech.
— Oho, co to za westchnięcie? Co się znowu stało? — Przysiadł przy kępie liści, miętoląc w niej łapą, jakby czegoś szukał. — Czy znowu mam przeprowadzić z tobą tę samą rozmowę "Jeśli nie chcesz być stróżem, porozmawiaj o tym z kimś"?.
— Rozmawiam o tym z tobą — zauważyła niepewnie.
— Mnie nie ma w Owocowym Lesie, a tym bardziej nie mam tam mocy sprawczej, by jakoś w to zaingerować — odparł. — To się już dosyć długo ciągnie. Od naszego pierwszego spotkania, tak dokładnie. Pory zaczynają się powtarzać — dodał.
— Ja wiem, ale to już kwestia ciągle tego jednego i samego. Mnie się żadne stanowisko nie podoba. Nie uważam, że jestem badziewna we wszystkim, ale jak miałam możliwość zdecydowania się na jedno, to jakoś nie potrafiłam tego porządnie przemyśleć. Wolałabym nie mieć takiego wyboru, zazdroszczę tej jednolitości u was. Wszyscy są wojownikami i zero problemów — stwierdziła. — A Pora Opadających Liści mi w myśleniu nie pomaga. Mam wrażenie, że dni stają się jakieś krótsze tylko po to, bym zauważyła, jak czas mija coraz szybciej. Robię się stara, może nie aż tak stara jak ty — nie mogła się powstrzymać od tych słów — a nie jestem ani trochę usatysfakcjonowana życiem. Czuję, że potrzebuję zasmakować czegoś nowego. Ale nie wiem czego dokładnie.
Dla niej obecna atmosfera wydawała się czasem refleksji. Ponuro, a przy tym momentami tak pięknie. Nagle zdawała się dostrzegać znacznie więcej rzeczy. To, jak koty w klanie umierały. Jak inni dorastali, starzeli się, zmieniali swoje profesje.
I to słowo było dla niej kluczowe. Zmiana.
Ona jej potrzebowała.
<Szept?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz