Specjalnie przeczekały aż do czasu bliskiego zachodowi słońca, bo podobno wtedy aktywność krabów dopiero zaczynała wzrastać.
Obuwikowa Łapa ze swoją mentorką wybrały się nad morski brzeg właśnie z tego powodu. Z powodu krabów. Nie musiały zachodzić tak daleko, ale jakoś tak się stało, że zawędrowały w okolice granicy z Klanem Nocy. Wcześniej zgodnie stwierdziły, że po drodze nie zauważyły żadnego lepszego miejsca godnego na ich łowy.
Pogoda była w porządku. Ognista kula słońca chyliła się ku horyzontowi, rzucając na świat pokazowe, pomarańczowo-fioletowe barwy z domieszką czegoś przyjaznego i ciepłego w tym wszystkim. Wcześniej padało całkiem obficie, ale teraz niebo było już czyste, pozbawione tych brzydkich, szarych chmur. I chociaż Obuwik nie przepadała za deszczem, tym razem on sprzyjał, zapewniając tylko więcej materiału treningowego. To znaczy, krabów.
Słona woda w tle grała swój szum, a dwie kotki zerknęły na wąską ścieżkę, jaką zostawiły z odcisków łap na miękkim piasku.
– Tu będzie dobrze. Zobacz, tam nawet jest jeden.
Pomarańczowe spojrzenie poszło w ślad za tym błękitnym i… Rzeczywiście! Jeden wielonogi koleżka już dreptał w tylko sobie znanym kierunku. Młodsza szylkretka doskoczyła do niego w paru susach. Nie był zbyt szybki. Z ciekawości trąciła go pazurem.
– I co się z takim robi? – rzuciła w powietrze, wesoło unosząc swój puchaty ogon.
– Najpierw to musisz uważać, żeby…
I dokładnie wtedy, w ciągu jeszcze tego samego uderzenia serca, rozległo się zaskoczone "Aaah!" chyba po całej plaży. Aż jakieś wystraszone ptaki zakrzyczały w odpowiedzi.
– Właśnie.
Ale za co tak szczypać od razu! Biedna uczennica zaczęła nerwowo trzepać kończyną, starając się odczepić napastnika. Nafukała na niego, gdy tylko jej się to udało. Przytrzymała go, ale inaczej, tym razem upewniając się, że jej delikatne łapki nie były już w jego zasięgu. Dowiedziała się, że takiego delikwenta raczej trudno zabić ze względu na jego twardą skorupę, dlatego szczypce trzeba było po prostu urwać na żywca. I że część pancerza odrywa się od brzucha… Zaraz, czy kraby w ogóle miały brzuchy?!
Zostawiając tę kwestię i ogólnie rzecz biorąc, nieprzyjemna to była robota, gdy ofiara wciąż przebierała jeszcze nogami. Licznymi nogami. I rzeczywiście była twarda. Obuwik w pewnym momencie zaczęła obawiać się, że prędzej pokruszy swoje własne zęby, niż poradzi sobie z obróbką tego nieszczęsnego kraba. Ale! W końcu wytrzymałość skorupiaka się poddała i kotce aż wyrwał się z krtani krótki okrzyk triumfu.
– Widziałaś?!
To miękkie, delikatne mięso kryło się w środku. Chociaż, musiała przyznać, nie wyglądało dla niej zbyt atrakcyjnie. Nie rozumiała jeszcze, kto mógłby traktować to jako przysmak. Pewnie powinna sama spróbować, zanim zaczęła oceniać. Nie miała na to czasu. Była na treningu i na polowaniu, nie na uczcie.
Rozejrzała się więc za kolejnym kandydatem na szybkie rozczłonkowanie. Jednak zamiast czerwonego stawonoga, uwagę klifiaczki przykuło srebrne futro, które już gdzieś widziała. Po drugiej stronie granicy. Zaczęła się mu przyglądać, przez chwilę tkwiąc w całkowitym bezruchu i zastanawiając się, czy może to on jeszcze przed chwilą nie przyglądał się jej. Jak długo tu był?
– Hej, Gasnący Promyku! – obudziła się nagle, najpierw jeszcze skacząc do swojej mentorki – pozwól mi porozmawiać z tamtym kotem, poznałam go na zgromadzeniu! Jest miły.
Uśmiechnęła się ładnie i, otrzymawszy zgodę, potruchtała znacznie bliżej do wypatrzonego kocura. Dopiero na koniec drogi zdała sobie sprawę, że nie do końca pamiętała jego imię.
– Pióro…Lotku! – aż jej umysł zaczął parować od pamięciowego wysiłku – cześć! Co tutaj robisz? – rzuciła ciekawsko, ale jak najbardziej życzliwie, bez cienia wścibskości.
Obuwikowa Łapa ze swoją mentorką wybrały się nad morski brzeg właśnie z tego powodu. Z powodu krabów. Nie musiały zachodzić tak daleko, ale jakoś tak się stało, że zawędrowały w okolice granicy z Klanem Nocy. Wcześniej zgodnie stwierdziły, że po drodze nie zauważyły żadnego lepszego miejsca godnego na ich łowy.
Pogoda była w porządku. Ognista kula słońca chyliła się ku horyzontowi, rzucając na świat pokazowe, pomarańczowo-fioletowe barwy z domieszką czegoś przyjaznego i ciepłego w tym wszystkim. Wcześniej padało całkiem obficie, ale teraz niebo było już czyste, pozbawione tych brzydkich, szarych chmur. I chociaż Obuwik nie przepadała za deszczem, tym razem on sprzyjał, zapewniając tylko więcej materiału treningowego. To znaczy, krabów.
Słona woda w tle grała swój szum, a dwie kotki zerknęły na wąską ścieżkę, jaką zostawiły z odcisków łap na miękkim piasku.
– Tu będzie dobrze. Zobacz, tam nawet jest jeden.
Pomarańczowe spojrzenie poszło w ślad za tym błękitnym i… Rzeczywiście! Jeden wielonogi koleżka już dreptał w tylko sobie znanym kierunku. Młodsza szylkretka doskoczyła do niego w paru susach. Nie był zbyt szybki. Z ciekawości trąciła go pazurem.
– I co się z takim robi? – rzuciła w powietrze, wesoło unosząc swój puchaty ogon.
– Najpierw to musisz uważać, żeby…
I dokładnie wtedy, w ciągu jeszcze tego samego uderzenia serca, rozległo się zaskoczone "Aaah!" chyba po całej plaży. Aż jakieś wystraszone ptaki zakrzyczały w odpowiedzi.
– Właśnie.
Ale za co tak szczypać od razu! Biedna uczennica zaczęła nerwowo trzepać kończyną, starając się odczepić napastnika. Nafukała na niego, gdy tylko jej się to udało. Przytrzymała go, ale inaczej, tym razem upewniając się, że jej delikatne łapki nie były już w jego zasięgu. Dowiedziała się, że takiego delikwenta raczej trudno zabić ze względu na jego twardą skorupę, dlatego szczypce trzeba było po prostu urwać na żywca. I że część pancerza odrywa się od brzucha… Zaraz, czy kraby w ogóle miały brzuchy?!
Zostawiając tę kwestię i ogólnie rzecz biorąc, nieprzyjemna to była robota, gdy ofiara wciąż przebierała jeszcze nogami. Licznymi nogami. I rzeczywiście była twarda. Obuwik w pewnym momencie zaczęła obawiać się, że prędzej pokruszy swoje własne zęby, niż poradzi sobie z obróbką tego nieszczęsnego kraba. Ale! W końcu wytrzymałość skorupiaka się poddała i kotce aż wyrwał się z krtani krótki okrzyk triumfu.
– Widziałaś?!
To miękkie, delikatne mięso kryło się w środku. Chociaż, musiała przyznać, nie wyglądało dla niej zbyt atrakcyjnie. Nie rozumiała jeszcze, kto mógłby traktować to jako przysmak. Pewnie powinna sama spróbować, zanim zaczęła oceniać. Nie miała na to czasu. Była na treningu i na polowaniu, nie na uczcie.
Rozejrzała się więc za kolejnym kandydatem na szybkie rozczłonkowanie. Jednak zamiast czerwonego stawonoga, uwagę klifiaczki przykuło srebrne futro, które już gdzieś widziała. Po drugiej stronie granicy. Zaczęła się mu przyglądać, przez chwilę tkwiąc w całkowitym bezruchu i zastanawiając się, czy może to on jeszcze przed chwilą nie przyglądał się jej. Jak długo tu był?
– Hej, Gasnący Promyku! – obudziła się nagle, najpierw jeszcze skacząc do swojej mentorki – pozwól mi porozmawiać z tamtym kotem, poznałam go na zgromadzeniu! Jest miły.
Uśmiechnęła się ładnie i, otrzymawszy zgodę, potruchtała znacznie bliżej do wypatrzonego kocura. Dopiero na koniec drogi zdała sobie sprawę, że nie do końca pamiętała jego imię.
– Pióro…Lotku! – aż jej umysł zaczął parować od pamięciowego wysiłku – cześć! Co tutaj robisz? – rzuciła ciekawsko, ale jak najbardziej życzliwie, bez cienia wścibskości.
<Lotek?>
[555 słów]
[Otwieranie krabów]
[Otwieranie krabów]
[Przyznano 16%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz