Złe samopoczucie Lwiej Paszczy doskwierało od samego świtu. Być może struła się piszczką, bądź za nudnościami stało coś jeszcze, o czym kocica już w pewnym sensie widziała, lecz nie zdecydowała się jeszcze z nikim podzielić. Wychodząc z legowiska wojowników, ostrożnie przemknęła pomiędzy śpiącymi wojownikami, tak aby ich nie zbudzić. Jednak kiedy przemykała tuż obok Tropiącego Szlaku, czuła wielką potrzebę, aby nadepnąć na ogon tego brudnego kota. Miała nadzieję, że ten za niedługo padnie, bo i tak nikt by za nim nie zatęsknił. Nie chciała jednak budzić swojego brata, siostry i matki, a wiedziała, że buras jak nic rozedrze się na całe gardło stawiając cały obóz na łapy. Krzywiąc swój pysk zdegustowana faktem, że musieli dzielić legowisko z kimś takim, przeniosła spojrzenie na rudą część legowiska wojowników. Miała nadzieję, że kiedyś to całe legowisko będzie wypełnione tylko kotami o ognistej barwie sierści.
Po cichu weszła do legowiska medyków, w którym panowała głucha cisza. Chcąc pozwolić wyspać się Rumiankowemu Zaćmieniu, kotem którego postanowiła obudzić była Margaretkowa Łapa.
— M-mamo? — ziewnęła, rozespana przyglądając się rudej kocicy — Co ty tu robisz, i to tak wcześnie?
— Przynieś mi zioła na wymioty. — nakazała świdrując spojrzeniem swoje nieidealne kocię. Cieszyła się, że Margaretka zaczęła się uczyć na medyka, jako wojownik na pewno by sobie nie poradziła. Tak przynajmniej sobie wmawiała to kocica, a tak naprawdę bała się, że kotka mogłaby okazać się lepsza niż jej brat, Nagietkowa Łapa
Córka zamrugała podnosząc się ze swojego legowiska, nim jednak udała się po zioła zerknęła na śpiącego szylkreta. Być może wolała się upewnić, czy może sama dać matce potrzebne zioła, a może nie była pewna co podać.
— Nie budź go. Dasz sobie radę. Przez księżyc na pewno zdołałaś nauczyć się i zapamiętać, jak wyglądają podstawowe zioła. W końcu jesteś moją córką.
— Em... Tak. — wydukała. — Wierzba biała zatrzymuje wymioty... — miauknęła dzieląc się wiedzą z matką — Wiem, jak wygląda. Zaraz ci ją przyniosę mamo — szepnęła, by zniknąć w głębi legowiska medyków i już po chwili wrócić z lekarstwem
Lwia Paszcza przeżuła liście wierzby, mając nadzieję, że to pomoże. Nie widziało jej się przez dwa księżyce chodzić strutą.
— Jakie dobre dziecko mi się trafiło, które dba jak nikt inny o swoją matkę. Niektórzy to powinni się od ciebie uczyć, że to rodzina właśnie, a nie obcy są najważniejsi — wymruczała otulając ogonem Margaretkę, która uważnie się kocicy przyglądała, nieco zaskoczona nagłym przypływem miłości ze strony rodzicielki — Przynieś mi więcej liści wierzby, dobrze? Myślę, że będę jej o wiele więcej potrzebować w najbliższych dniach
Wyleczeni: Lwia Paszcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz