Szedł za nią... Szedł, ukrywając się za roślinami, które dopiero co kiełkowały i obserwował ją z oddali. Robił to już od jakiegoś czasu. Sprawdzał gdzie kotka chadzała, by znaleźć idealny moment na to, by dokonać swej zemsty. Jednakże teraz też nie był to idealny czas, bo pojawiła się Mrówka. Kotka wpadła na niego przypadkiem i zapytała co robił. Wyłgał się, że musiał pomyśleć przez co zgubił jej trop. Ale jeszcze jej pokaże. Zapłaci. Za wszystko.
***
Mrówka zmarła, a Miodunka wciąż dychała. Wciąż dobrze jej się żyło. Skupiła się na swojej córce. Obserwował jak spędzają ten czas. Dziwiło go jednak to, że dawna partnerka go unikała. Czyżby przeczuwała te jego mordercze intencje? Ktoś ją ostrzegł? Miał w głowie mętlik. Im dłużej zastanawiał się czy to zrobić, zaczynał się wahać. Znajdował wymówki, aby jednak zawrócić ze ścieżki, którą podążała. A w nocy rwał sobie sierść z głowy, gdy po całym dniu polowania, wracała na spokojny sen. Nie chciał jej widzieć. Jego dusza cierpiała. Wyła z rozpaczy chociaż odkąd jego ojciec zmarł, minęło tak długo księżyców. Nie wiedział ile, ale wiedział jedno. Krwawnik nie był z niego zadowolony. Tak było zawsze. Nie cierpiał go. Oszpecił. A on dalej się starał. Wciąż pragnienie zemsty odzywało się w jego duszy, jak gdyby dawny mentor z zaświatów sprawdzał czy w końcu wyjdzie na koty i zabiję.
Zabije tak jak on.
O tak... Z każdym dniem pragnął tego coraz bardziej. Wahanie odeszło, gdy wyobrażał sobie minę wojownika, który pogardliwie na niego spoglądał z niebios. Musiał coś zrobić. Musiał sprawić, aby na tym pysku zawitał uśmiech. Chciał usłyszeć od niego słowa pokrzepienia. Potrzebował jego wsparcia nawet jeśli już dawno jego ciało rozkładało się w ziemi.
Wstał. Wstał i udał się na polowanie. Nie było ono jednak zwyczajne. Tym razem ofiarą miał być inny kot.
***
*tw morderstwo i samobójstwo*
Ten strach w jej oczach, który zamienił się w pełne pogodzenie ze swoim losem, wrył mu się głęboko w pamięć. Poczekał, aż Miodunka zostanie sama i wtedy zaatakował. Miał gdzieś to, że ktoś mógł to zobaczyć. Liczyło się dla niego tylko to, aby nikt się nie wtrącił. Nie mogła znów uciec. Nie mogła. A jednak próbowała. Widział jak zrywa się do biegu licząc na to, że mu umknie. Przyśpieszył, skręcając w gęste listowie, przecinając jej drogę. Kły wbiły się w jej szyję. Oddała swój dech łatwo. Nie walczyła co go zaskoczyło. Zachowywała się tak, jakby pogodziła się ze śmiercią już dawno. Ah, to było zbyt łatwe! Nie czuł spełnienia. Nie czuł zupełnie nic, gdy jej ciało osunęło się na ziemię wydając ostatnie tchnienie. Wciąż to uczucie beznadziei nad nim ciążyło. Nie udało mu się wydostać z objęć mentora, który wciąż w wyobraźni zdawał się z niego szydzić.
"To miała być ta zemsta za mnie? Żałosne". Tak... był żałosny. Nawet nie mógł zawalczyć o honor ojca. Nie mógł nic zrobić więcej dla Krwawnika. Nic...
Chyba rzeczywiście był nikim. Może nawet nie istniał? Może to wszystko co widział było tylko snem?
***
— Zabiłem Miodunkę — zwrócił się do Agresta. Siedział u niego w legowisku, przyznając się do tego czynu. Uznał, że tego chciałby jego mentor. Musiał zapłacić za to, że był taki bezwartościowy. Jego krzywda mogła go ucieszyć. Może i go zabiją? Wtedy trafi do Wszechmatki i będzie mógł się z nim na powrót spotkać.
Lider wgapiał się w niego szokiem, nie wiedząc co powiedzieć. Chyba nie spodziewał się takiej rozmowy. Co się dziwić... Nic już go nie obchodziło. Pragnął tylko, aby to wszystko już dobiegło końca.
— Dlaczego? — zapytał, co nieco przywróciło mu jasność umysłu.
— Zabiła mi ojca — odpowiedział zaciskając zbolały zęby, na których jeszcze znajdowała się świeża, chociaż już zaschnięta krew. Ból wciąż trawił go od wewnątrz. Nie zniknął, chociaż ona powinna go ze sobą zabrać.
— Wiesz kto był twoim ojcem? — zdumiał się czekoladowy. Sam też był zaskoczony tym pytaniem. Sądził, że kocur wiedział kto go wychował. Najwidoczniej nie znał go tak jak sądził. A szkoda... wielka szkoda.
— Krwawnik. Wychował mnie. To mój ojciec, a ona... ona go zabiła! Musiała ponieść karę. Musiała — miauczał niczym w amoku, łapiąc głęboki oddech, gdy jego pazury zagłębiły się w mech. Nie miał sił już płakać. Za dużo już wylał w życiu łez. Za dużo.
— Czemu mi to mówisz? — usłyszał pytanie, które go rozbawiło. Dlaczego mu to mówił? Ponieważ liczył na karę. Chciał jej. Chciał umrzeć. Chciał odejść tak jak ojciec. Poszedł w jego ślady. Przynajmniej tym mógł się poszczycić.
— Bo... ktoś może natknąć się na ciało — odparł po prostu. — A ja przyznaje się do dokonania tej zbrodni.
— Ale... masz w swoich planach zamordować kogoś jeszcze czy...?
— Nie... Nie mam już nikogo... by się zemścić.
Zmartwiony Agrest zamilkł na dłuższą chwilę, pogrążony w swoich myślach.
— Dobrze, niech w takim razie to pozostanie tylko między nami — wydusił z siebie wreszcie. — Ale proszę obiecaj, że już ponownie nie popełnisz tego czynu na którymś z klanowiczów.
I co? I tyle? Zatai ten fakt? Nie zostanie zlinczowany publicznie jak Krwawnik? Spojrzał na niego w zdumieniu. Dlaczego chciał go kryć? Czemu wszyscy, którym mówił o swoich planach zabicia Miodunki, obiecali go w tym wesprzeć zachowując tajemnice? Co z tymi kotami było nie tak? Dlaczego on miał pozostać bezkarny, gdy jego ojca zamordowali z tego samego powodu?! Czy naprawdę nie był go godny? Nie mógł liczyć na sprawiedliwość? W takim razie, dlaczego nikt się nie wstawił za mentorem? Czemu czarno-biały musiał wtedy umrzeć skoro dowiadywał się, że to nic takiego, że można to zataić i żyć sobie dalej?
Nie odpowiedział. Po prostu opuścił legowisko lidera.
***
Kręcił się po okolicy, rozglądając za pewną rośliną. Musiała gdzieś tu być, w końcu medycy skądś ją brali. Gdyby wykradł ją z ich składziku, na pewno nie spełniłby swojego celu. Dlatego też kluczył i przyglądał się każdemu krzakowi. Węszył, aż do nosa nie dotarł znajomy zapach, który pamiętał niczym przez mgłę. Kocimiętka. Jednak to nie wystarczy. Nie chciał już się budzić, a świadomość, że piękny sen nie będzie trwał wiecznie powodował w nim przypływ egzystencjalnego bólu.
Rozglądał się po terenie aż natrafił na coś znajomego. Uczono wszak każde kocięta, by tego nie jeść. Wziął kilka czerwonych kulek w pysk i wrócił pod wcześniejszy krzak.
Zjedzenie kocimiętki poszło mu bez problemu. Pragnął nieświadomości. Odejścia w krainę radości, gdzie spełnił swoje marzenia. Gdzie został doceniony przez mentora, który żył, gdzie był wraz z ukochanym Lukrecją, tuląc się z nim na łące pełnej kwiatów. I gdy już tak odpływał w te upragnione halucynacje, przełknął szybko cis.
Odszedł z uśmiechem na pysku ku światłu. Nie czuł jak jego ciało walczy o oddech, jak próbuje zwymiotować truciznę. Po prostu wpatrywał się w niebo, idąc, a raczej sunąc przed siebie, aż nie usłyszał głosu Wszechmatki, która wzywała go jako jedno ze swych dzieci. Poczuł jej ciepło, jej miłość i co najważniejsze usłyszał głos, który zdradził mu jego prawdziwe imię.
W końcu był go godny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz