Słońce przyjemnie grzało, będąc w zenicie. Igła wypoczywał w swoim legowisku, co jakiś czas pociągając nosem. Ułożony tyłem do wejścia ignorował jakiekolwiek dźwięki z zewnątrz, świadczące o tym, że obóz powrócił już do życia. Niechęć do rozmowy z jakimkolwiek kotem dało się wyczuć od samego progu, a mimo to, ktoś zawitał. Cień burego lidera odbił się na ścianie legowiska.
Igła prychmął pod nosem.
— Mówiłem, że nie chcę nikogo widzieć — sarknął. Nie miał nawet siły na przyjemności.
Siedem.
Siedem pieprzonych wschodów słońca.
Siedem pełnych obrotów nieba, od kiedy jego Iskierka odeszła.
Nie potrafił się odnaleźć w świecie, pozbawionym jego ukochanej.
Gorycz zżerała mu wątrobę, trawiąc wszystko paskudnie żrącym kwasem.
— Leszczynek chciał iść z tobą na spacer, gdy słońce będzie u szczytu. Prosił, żebym ci przekazał. On sam jest na patrolu, niedługo wróci.
Point skinął głową, owijając się swoim chuderlawym ogonem.
— Dziękuję, Wróblowa Gwiazdo — wydusił z siebie, gdy ponownie zalała go ochota na wybuch szlochem. Bury lider skinął mu głową, wychodząc.
Upewniwszy się, że jest sam - Igła zawył żałośnie, pozwalając łzom płynąć.
Mały, liliowy kociak przecisnął się między łapami opiekunki, z niezadowoleniem obserwując pozostałe kocięta wesoło bawiące się w żłobku. Ich radosne miauknięcia czy też syknięcia ich matek, nieskutecznie przywracające młode do pionu wypełniały jego uszy.
— Znowu polazła? — piskliwy głosik czeremchy wybił go z koncentracji. Zerknął na siostrę kątem turkusowych ślep, marszcząc nos.
Co jej miał odpowiedzieć?
To oczywiste, że ich zostawiła!
Znowu!
Zazdrosny kocurek przyglądał się, jak Pokrzywa wtula się w futro własnej matki. Sierść na grzbiecie liliowego stanęła dęba, gdy ten wydał siebie dźwięk, jakby właśnie rzygał. Szylkretka wytknęła mu z dumą język, wracając do wtulania się w gęste futro. W odpowiedzi mały Igiełka zmarszczył tylko ciemny nosek.
W głowie nadal miał wspomnienia, kiedy to jeszcze mając pszczoły w głowie, próbował zabiegać o względy matki. Przynosił jej pióra, kamyki, kulki z mchu. A jednak Leśny Strumień nadal pozostawała niczym lód względem własnych dzieci. Nie kochała ich tak, jak Gardeniowy Pyłek kochała swoje potomstwo.
Gardziła nimi, kilka razy krzyczała, że ich nienawidzi. Że są cholerną wpadką.
Kocurek otarł tańczące w jego ślepkach łzy.
Teraz rozumiał, że nie warto zabiegać o czyjeś względy.
Szedł powoli, niemalże wolniej od ślimaka. Skóra kocura sprawiała wrażenie, jakby się zapadła, łopatki, kręgosłup oraz miednica najbardziej się z tego wszystkie oznaczały. Starość nie była kolorowa, szczególnie dla pointa. Już od dłuższego czasu niewiele jadł, o przyjmowaniu leku nie wspominając.
Po śmierci Miedzianej Iskry było tylko gorzej.
Siedem dni wystarczyło, by stan kocura jeszcze bardziej się pogorszył.
— Chciałem iść nad strumyk, nie jest to daleko, tato? — głos Leszczynka wyrwał go z pesymistycznych rozmyślań. Podniósł głowę, pustym wzrokiem wpatrując się w syna. Jego radosne ślepka, szczery uśmiech na pyszczku... Fasoleczka miała podobne...
Przełknął gulę w gardle, która uniemożliwiła mu mówienie.
— Ja- Ja chciałbym pójść n-nad...
— Grób Miedzianej Iskry?
W odpowiedzi skinął rudemu głową. Leszczynek skulił uszy, zaraz jednak otarł się o policzek ojca, mrucząc cicho. Chyba wyczuł, że ojciec chciałby trochę porozmawiać sam na sam ze zmarłą ukochaną, dlatego też zaproponował, że go odprowadzi, a po drodze zbiorą kilka kwiatów na prezent.
Wrzawa.
Krzyki.
Zapach śmierci.
Krew.
Wszystko zlewało się w jedno. Zaalarmowane koty zbierały się przy żłobku, tworząc okrąg dookoła miejsca tragedii. Leśny Strumień łkała gorzko, przyciągając do siebie ciało zmarłej córki. Roztrzaskana czaszka Czeremchy była przestrogą dla innych kociąt, by nie wchodziły na to przeklęte drzewo.
Dymna zachowywała się nie tak, jak zwykle. Jak nie ona. Liliowy kocurek wpatrywał się w rodzicielkę bez wyrazu.
Podmienili mu matkę? Albo znowu gra w te swoje psychologiczne gierki?
Oblizał pyszczek, krzywiąc się, gdy przysłowiowa gorycz rozlała się na jego języku. Czeremcha zdechła. Stracił jedynego kota, który rozumiał, w jak lepkim gównie siedział. Co z tego, że nigdy jej nie lubił? Zawsze mógł ją uderzyć czy coś, do czegoś by się przydała.
A teraz leżała bez życia między łapami matki, która wyła niczym zarzynana mysz.
Point skrzywił mordkę, zwracając się ku Falkowi, który nieśmiało wychylił nos na zewnątrz. Jego czekoladowe, kocięce futerko, mimo iż było zjeżone, nadal przypominało bardziej bazi puszek, aniżeli prawdziwe futro.
— Wybacz, Falku, za wszystko — cichy pomruk opuścił gardło młodzika, ten zostawił swego czekoladowego towarzysza w szoku.
Od tamtego dnia, jakiś wojownik zawsze pilnował drzewa po to, aby tragedia już się nie powtórzyła.
Powoli przeszukiwali pobliską polanę w poszukiwaniu jakichś drobnych podarków, które mogli złożyć na grobie zmarłej. W tym samym czasie Leszczynek z radością opowiadał, jak bardzo dumny jest z Mleczowej Łapy, który robi milowe postępy w treningu.
Igła słuchał syna z uwagą, raz po raz uśmiechając się na kocięcą radość wojownika. Już dawno nie widział Leszczynka tak radosnego i w duchu dziękował Wróbelkowi, że przydzielił mu wychowanka.
— Tato! Zobacz! Niezapominajki! — kocurek miauknął wesoło, zrywając kilka łodyżek.
Igła w tym czasie zbierał stokrotki, niedaleko leżała kupka pięknych, błękitnych piór należących do sójki.
Świergot ptaków nadawał całej sytuacji przyjemnie magicznej aury.
Z dumą wyszedł przed tłum, spoglądając na swojego pradziadka. Stary pruchniak uśmiechał się obrzydliwie, co jakiś czas oblizując pysk. Świerszcze grały swoją melodię, świetliki cicho bzyczały, rozświetlając swoimi odwłokami nocną scenerię.
Iglasta Łapa zwiesił łeb.
W głowie miał pierwszy trening z Ostrokrzewiowym Liściem. Wzajemnie obrażanie się, lanie po pysku pazurami, których celowo nie chował. Ubliżanie do lisiego łajna, czy innych okropnych rzeczy. Żaden z nich nie odpuszczał, żaden. Uparcie jeden z drugim próbował pokazać, że to właśnie on ma rację, że to on jest ważniejszy. Liliowy niekiedy zastanawiał się, czy są rodziną, widział podobieństwo względem Ostrokrzewia, milczał jednak na ten temat.
Na treningach wypruwał sobie żyły.
Skręcona kostka.
Przetrenowanie.
Przemęczone mięśnie.
Zerwane więzadło.
Nie zważał na nic, choć umierał wewnętrznie z bólu, ćwiczył dalej. Chciał, żeby klan był z niego dumny. Chciał się pozbyć wszystkich szeptów za jego grzbietem.
Był członkiem klanu wilka, nie zdrajcą, jak jego matka.
Lojalność płynęła w jego żyłach, mimo więzów krwi ze zdrajczynią.
Leśny Strumień była dla niego martwa.
Niegodna miana wojowniczki.
Niech ją miejsce, gdzie brak gwiazd pochłonie.
Lśniącymi z dumy oraz ekscytacji ślepiami popatrzył na lidera. Nachylił głowę, gdy ten dotykając jego czoła, wykrzyczał nowe imię kocura.
Był Iglastym Krzewem, ogniem, którego nie dało się zatrzymać.
Słońce wraz z chmurami płynęło leniwie po niebie, pokazując niemalże namacalny dowód na upływ czasu. Ojciec z synem szli powoli, Leszczynek dostosował tempo kroków do tych, stawianych przez swojego rodziciela. Pozwolił mu się nawet oprzeć o siebie, by czuł się stabilniej.
Bukiet niezapominajek oraz stokrotek zwisał z pyska starszego.
Wojownik natomiast niósł trzy pióra sójki, które co jakiś czas łaskotały go w pyszczek.
Kocur kilka razy kichnął, przystając na moment.
— No, jesteśmy. Przyjdę niedługo, dobrze tato? Dam wam czas... wiesz, sam na sam
— Dziękuję, synku — Igła liznął rudego po czole, mrucząc czule. Leszczynek uniósł kącik pyszczka w odpowiedzi, układając dwa pióra na grobie Miedzi, jedno jednak zostawił w mordce, po czym robiąc kilka kroków, położył je na mogile Fasolowej Łodygi. Syn Gęsiego Pióra mruknął coś pod nosem, po czym uśmiechnął się do ojca, nim zniknął w leśnej gęstwienie.
— Witaj, skarbie, tęskniłem — szepnął, układając podarek na kupce świeżej ziemi. Kilka łez zatańczyło w jego oczach — Jest tak cicho... I pusto bez ciebie... Co ja mam zrobić skarbie? J-ja... j-ja tak nie mogę... — wydusił z siebie ciche stęknięcie, gdy ułożył się na grobie.
— Mogę zostać z tobą chwilę, prawda? — szepnął, kładąc pysk na łapach tak, jakby wtulał się w swą lubą. Przed oczami miał moment ostatniego pożegnania. Pokrzywek oraz Leszczynek musieli trzymać go z całej siły, byleby nie rzucił się do ciała ukochanej, które już wtedy spoczywało na dnie mogiły.
— Zamknę oczy... tak... tak tylko na moment... — miauknął, biorąc ciężki oddech.
Z każdym mijającym uderzeniem serca jego powieki stawały się jeszcze cięższe.
Powoli opadały, stając się z każdą chwilą jeszcze cięższe i niemożliwe do podniesienia.
Ostatecznie, Igła zamknął ślepia z cichym pomrukiem.
Trzy małe kluseczki wijące się przy brzuchu Gęsiego Pióra piszczały głośno, dając o sobie znak, że to pora karmienia. Młoda królowa radziła sobie świetnie, idealnie można by powiedzieć.
Igła odwiedzał ich często, czasem zbyt często.
Niekiedy kotka wyganiała go donośnym prychnięciem z kociarni, byleby odpocząć chwilę od nadgorliwego partnera.
Śmierć Ostrokrzewiowego Liścia nadal wisiała nad nim czarna chmura, niekiedy wręcz nie pozwalając cieszyć się z posiadania takich słodkich maleństw.
— Myślałam, że nazwiesz któregoś Ostrokrzewik — szepnęła Gąska, układając maluchy.
Igła spiął całe swoje ciało, czując, jak poranny posiłek podchodzi mu do gardła.
Zacisnął zęby, kręcąc głową.
— T-to... to zbyt świeża sprawa — wychrypiał przyciszonym głosem.
Chciał nazwać tak jedno ze swych dzieci, pragnął tego z całego serca, ale... nie miał odwagi. Chociaż raczej nie chciał. Śmierć ojca była dlań nadal niczym świeża, sącząca się rana, której nie zdołał opatrzyć. Cieszył się, że chociaż miał trójkę zdrowych kociąt oraz partnerkę, którą kochał nad życie ze wzajemnością. Rodzina dawała mu siłę, dlatego, gdy nadszedł czas Borsuczej Gwiazdy, nie załamał się tak, jak tego się obawiał.
Często przychodził na grób pradziadka, zostawiając tam kwiat zerwany po drodze.
Z dumą nazywał siebie zastępcą, ciesząc się, że to właśnie on został wybrany przez swojego dziadka.
Point zamruczał cicho, ocierając się o policzek ukochanej.
— Odpoczywaj, zasłużyłaś — głosem pełnym troski próbował przekonać ją, chociaż do krótkiej drzemki. Wiedział, jak te gałgany potrafią dać w kość.
Strzepnął ogonem, wpatrując się w swoje ciało, które nieruchomo leżało nad grobem Miedzianej Iskry. Ślad po zaschniętych łzach nadal był widoczny, na jego kościstych polikach. Dopiero teraz dostrzegł, jak żałośnie musiał wyglądać. Nie dziwota, że tyle kotów skakało wokół niego, jakby był cienkim kawałkiem lodu.
Nie wiedział co powiedzieć, jaki dźwięk z siebie wydać.
Widział otaczającą go gwiezdną powłokę, skrzącą się jakby padało na nie najdelikatniejsze światło na świecie. Oddech uciekł z niego w momencie, gdy uświadomił sobie, że słyszy dudnienie czyichś kroków.
— Wita, Igiełko
Zesztywniał, niewiele kotów tak go nazywało. Zapach jodły dotarł do niego z opóźnieniem. Nie, niemożliwe...
— Gęsie Pióro? Co... co ty tu robisz? — stres zdusił mu gardło, uniemożliwiając wzięcie oddechu ani wydanie z siebie żadnego głosu. Ogon kocura przeciął powietrze, pazury przeorały grunt.
— Przyszłam zabrać cię do klanu gwiazdy — szylkretka westchnęła smutno, zachęcając go ruchem ogona, do pójścia po jej śladach.
— Nie, żarty sobie robisz, tak? Nie mogę być martwy! — warknął oburzony. Gąska w odpowiedzi pokręciła głową.
— Chodź, proszę, nie mamy wiele czasu. Twoi bliscy się niecierpliwią.
— Ale... dlaczego ty? Myślałem, że będzie to Wilcze Serce albo Iskierka... — szepnął, kuląc uszy. Właśnie! Uszy! Zszokowany dotknął swojej głowy.
Trójkątne słuchy były tam, jakby nigdy mu ich nie wyrwano.
Gdyby tylko...
Jego noga!
Jakby nigdy jej nie stracił!
— Chciałam zobaczyć syna z bliska — miauknęła cicho — Miedziana Iskra się zgodziła. Chodź już, proszę. Chcę wrócić.
Rudawe futro przemknęło między zaroślami, odznaczając się na zielonym, młodym leśnym poszyciu.
Igła poruszył niespokojnie ogonem.
Leszczynek...
Półmrok.
Duchota.
Nie tak wyobrażał sobie swoje pierwsze wejście do klanu gwiazdy. Mgła pokrywała polanę, po której stąpał, gwiazdy wisiały na wysokości jego piersi. Dotknął jedną z nich łapą zaciekawiony, ta - zabrzęczała, wydając z siebie dźwięk, który przypominał pieśń ptaków.
— A więc jednak ty mały, wyliniały parchu. Nie sądziłem, że coś z ciebie będzie — drgnął, słysząc niemalże zapomniany głos ojca. Ostrokrzew kroczył między gwiazdami z dumnie uniesioną brodą — Z pierwszym życiem otrzymasz ode mnie zdolność szkolenia przyszłych pokoleń, pokaż im co i jak, młody.
Igła pochylił czoło, ledwie zachowując ciszę. Chciał powiedzieć coś ojcu, porozmawiać z nim chwilę, jednak nim zdążył otworzyć pysk - jego ciało przeszył palący ból, a postać burego zniknęła we mgle.
— Ode mnie dostaniesz dar miłości. Kochaj swój klan, nie tak, jak nasza matka nas
Igła spuścił głowę, widząc przed sobą Czeremchę, swoją zmarłą siostrę. Skinął jej ostrożnie głową, pochylając się, by i ta mogła obdarzyć go życiem. Czekoladowa stanęła na tylnych łapach, przednie oparła na jego głowie.
Kocur poczuł ból, a Czeremcha zniknęła tak szybko, jak tylko się pojawiła.
— Przyjacielu, odwróć się — podskoczył, robiąc tak, jak nakazywał głos.
— Falująca Sadzawka? To naprawdę ty?! Tyle księżyców! — miauknął z radością, przytulając swojego poległego ducha. Kocur uśmiechnął się pod wąsem, uciekając z uścisku. Z jego gardła uciekł radosny śmiech.
— Ode mnie otrzymasz cierpliwość, wiesz jacy niektórzy są. Nie trać też zimnej krwi w różnych sytuacjach i zawsze postępuj rozsądnie.
Palące w oczy światło rozbłysło, gdy Falek dotknął jego czoła. Przyjemne uczucie ulgi wstąpiło w jego ciało, kojąc wszelkie nerwy.
Błoga cisza została szybko zmącona przez niski, basowy głos.
— Pochyl głowę, ja, Płonący Grzbiet, wraz z twym czwartym życiem pragnę ofiarować ci wolę walki oraz odwagę. Używaj ich mądrze, a z każdego konfliktu wyjdziesz obronną łapą. Pamiętaj też, że to ty jesteś liderem i to ty musisz prowadzić swój klan. Nawet za cenę życia.
Drżał na całym ciele, widząc, że jego syn jest coraz bliżej ciała. Wesoły uśmiech na mordce Leszczynowej Bryzy za kilka uderzeń serca miał zamienić się w grymas nieszczęścia i rozpaczy.
Machnięcie ogona.
Chrapliwy oddech.
— N-nie! Nie mogę teraz! J-ja... O-on mnie potrzebuje! Nie mogę... n-nie... NIE MOGĘ ODEJŚĆ TERAZ! — krzyknął, przerażony próbując wrócić do swojego ciała — Gąsko, błagam cię, muszę... j-ja... — szepnął desperacko.
Szylkretka zwiesiła głowę, odwracając wzrok.
— Nic już się nie da zrobić, wybacz mi. Klan Gwiazdy leczy tylko rany, które są uleczalne. Na ciebie przyszła po prostu pora. Proszę, zaakceptuj to — miauknęła cicho, W jej głosie również dało się wychwycić ból oraz rozpacz.
— Nie! NIE! NIE! NIE MOGĘ! — Igła dotknął łapą swojego ciała, jednakże to nawet się nie poruszyło. Ani o kocięcy krok. Zrozpaczony chodził w kółko, jego myśli kotłowały się, znajdując ujście w postaci gorzkich łez. Te zaś po zderzeniu z ziemią, zamieniały się w gwiezdny pył.
— Urósł, prawda? — Gąska uśmiechnęła się lekko, łapiąc go za pysk i nakierowując wzrok na Leszczynka, który ze łzami próbował obudzić jego ciało — Widziałam z gwiazd, jak długą drogę przebył. Mój mały, odważny wojownik...
Igła otarł łzy, przyglądając się kocurkowi. Jednemu z jego dwójki żyjących jeszcze dzieci.
Mimo wszystko uśmiechnął się, łkając gorzko
— Mój synek...
Ostrożne, ciche kroki przykuły jego uwagę. Czuje, turkusowe oczy zwróciły się w kierunku skrzących gwiazd.
— Nagietkowy Pyle? — sapnął na jednym wdechu. Nie sądził, że jeszcze kiedyś go spotka za swojego życia. Niebieski kocur skinął radośnie głową, podchodząc bliżej.
— Ja dam ci chęć poznania świata. Nie bój się tego, co nieznane, korzystaj z życia i z rozwagą daj upust swej kocięcej ciekawości — nic nie mówiąc, point pochylił głowę — Wykorzystaj swoje piąte życie mądrze.
Kolejny raz otoczyła go błoga, niemalże bolesna cisza. Kocur rozglądał się po bezkresnej polanie, nad którą powoli wschodziło słońce, półmrok ustępował.
Nieśmiało zrobić krok do przodu, widząc trzy lisie skoki przed sobą dobrze znaną postać.
Zaraz za drobnym kształtem szedł większy cień, oba wkrótce przybrały obraz dwóch kotek, które kochał nad życie.
— Od nas otrzymasz zdolność do wyluzowania taktu, żebyś nie miał wiecznie kijca z zadku!
— Z siódmym życiem chciałabym ci dać praworządność oraz silny kręgosłup moralny. Pamiętaj kochanie, kodeks kodeksem, ale bądź dla innych kotem
Igła skinął głową, nie potrafiąc powstrzymać łez szczęścia, które spływały po jego pysku. Wtulił się w szylkretowe futra obu kotek, łkając cicho. Nie chciał, aby odeszły, czas jednak się kończył, musiał im pozwolić.
Odsunął się, pocierając mokry od łez pysk.
Znowu został sam, jednak nie na długo.
Nawet się nie spodziewał, że dobrze znany mu Mitted tak szybko postawi swoje łapy tuż przed nim.
— Dobrze cię widzieć Igiełko, musimy się streszczać — Borsuk zamruczał cicho z uśmiechem, podchodząc bliżej — Ja z radością dam ci rozwagę oraz mądrość. Dziel się nią z innymi i nie zapominaj, wiedza to potęga
Point uniósł kącik pyska ku górze, machając na pożegnanie dawnemu liderowi. Ten skinął głową, znikając we mgle.
— Witam cię twoim nowym imieniem Iglasta Gwiazdo. Twoje dawne życie jest już nieistotne. Ode mnie otrzymasz niezłomność ducha oraz upartość, prowadź klan wilka ku świetności i opiekuj się nim. Broń go dobrze; opiekuj się starszymi i kociętami; szanuj swych przodków i tradycję kodeksu wojownika; żyj każdym życiem z dumą i godnością!
"Bądź silny, mój synu"
Ostatnie słowa, które uciekły z jego pyska, jakby ukoiły nerwy rudzielca.
Czas mijał nieubłaganie, chciał jeszcze zostać, pozostawienie jego rodziny przyszło mu z trudem. Gąska mówiła, że sobie poradzą, że przecież klan żyje...
Wierzył jej, jednak się bał. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo przywiązał się do swojego życia na ziemi. Nie potrafił uwierzyć, że właśnie kroczy ścieżką wydeptaną przez przodków.
Prosto do klanu gwiazdy.
Niczym mantrę powtarzał, że powinien trafić do mrocznej puszczy, w odpowiedzi słyszał jednak, że gwiezdni wymierzyli mu karę za życia.
Jednak... co z Fasolką...?
Serce ścisnął mu żal, gdy zobaczył swoich najbliższych, prócz tej kruchej duszyczki...
Witał się z każdym z osobna, podzielając ich radość. Wymieniał uściski, pomruki szczęścia, wesołe miauknięcia. Słuchał, jak bardzo są z niego dumni, jak tęsknili.
Nawet Ostrokrzewik wtulił się w jego klatkę piersiową...
Ze łzami w oczach pozwolił objąć się wszystkim w rodzinnym uścisku.
Uderzenia serca mijały nieubłaganie.
Jedno za drugim.
Trzecie za czwartym.
Igła z radością odetchnął z ulgą, gdy nareszcie udało mu się wyrwać z objęć najbliższych
— Wilcze Serce...? — szepnął, spoglądając na czarną sylwetkę, która stała z boku i obserwowała wszystko z tym dobrze znanym, paskudnym uśmiechem co zawsze — Wilcze Serce!
— Witaj, przyjacielu, chodź, mamy wiele do nadrobienia
Mówiąc to, ułożył mu ogon na swoim grzbiecie.
— W to nie wątpię... — szepnął, spoglądając na wyrwę pośród chmur. Może i umarł, jednak wierzył, że jego najbliżsi o nim nie zapomną.
Jasne, że nie zapomną ;-;
OdpowiedzUsuńoh *ociera łzy*
OdpowiedzUsuń