Był niezwykle gorący dzień, a Mgiełka czuła, że powoli wysycha. Chciała pić, ale jednocześnie nie chciała zużywać zapasu wody medyków. Niech ten gburowaty staruszek zrobi to za nią. Siedziała na skraju legowiska i obserwowała życie w obozie. Jacyś uczniowie wyruszali na treningi, a wojownicy ruszali na polowania bądź z nich wracali, oprócz tego udawali się też na patrole. Mgiełka od zawsze zastanawiała się, jak to jest być wojownikiem. Czy patrole i polowania są męczące? A treningi? Najpewniej. Chciałaby współczuć terminatorom, że muszą ćwiczyć w taką pogodę. Musiało być im bardzo gorąco. Jednak Mglisty Sen patrzyła się obojętnie na to wszystko. Nie czuła nic. Nawet gdy dowiedziała się o śmierci Imbirowego Korzenia. Odkąd stała się medyczką, nie gadali w ogóle, ale nie zapomni jego słów „dorosłaś” za kociaka. Westchnęła. Najpewniej, gdyby była tą wcześniejszą strachliwą kotką, właśnie zwijałaby się z żałoby nawet po kimś tak denerwującym, jak Imbir. No nic, czasy się zmieniły. Jeszcze chwilę tak posiedziała, gdy naszła ją myśl odwiedzin u matki w kociarni. Nie odwiedzała jej, odkąd stała się uczniem. Ot tak po prostu. Nawet nie potrzebowała towarzystwa, bo wszystko popsuł jak zawsze cień. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Wzięła jeszcze kilka ziółek dla karmicielek. Tak po prostu, żeby mieć powód wizyty i ruszyła. Nie miała daleko, toteż po chwili była już przed wejściem do kociarni. Zwykle omijała to miejsce szerokim łukiem, ale teraz był ten jeden wyjątkowy raz. Nie lubiła kociąt, a wręcz ich poniekąd nienawidziła, więc ten ich pisk nie był dla niej przyjemny. Jednak stało się coś, czego nigdy w życiu po sobie by się nie spodziewała. Weszła. Już jakiś czas temu postanowiła, jak to mówił Imbir... „dorosnąć” i zaprzestać tak histeryzować na widok tych małych istot. Nie pokazywała już swojej niechęci, aczkolwiek niech tylko jakiś kociak się zbliży. Delikatnie przywędrowała do mamy. Swojego dawnego świata. Dziwnie było patrzeć na to miejsce, gdzie kiedyś wykopała dołek i mówiła niebieskiemu o cieniu. Przeszedł ją dreszcz na samą myśl o tym.
~ Pamiętasz? ~ Odezwał się ciota. Zbyła cienia pomrukiem i stanęła naprzeciw Obłoku. Nie zwróciła uwagi na to, czy szedł za nią, czy też wreszcie dał sobie spokój. Teraz liczyło się tylko to, co zobaczyła. Z jej pyszczka wypadły wszystkie zioła, a ona stała wmurowana. Powieka lekko jej drgała, natomiast ona się nie ruszała.
~ HA HA, ale masz minę! ~ rzucił cień, ale jego uwagę miała gdzieś. Stała tak jeszcze chwilę, po czym przerzuciła wzrok z brzucha karmicielki na jej pyszczek. Był on zdziwiony, zakłopotany, ale też miał w sobie nutkę pretensji? Czym to było? Nie ważne, ważne jest to, że jej matka, ta kotka, co ją urodziła i ta oto Obłok bez ogona dorobiła się kolejnego potomstwa. Znaczy, jeszcze go nie miała, ale była bardzo blisko porodu. Poczuła na nowo ukłucie żalu i jakby czegoś, co zjadało ją przez całe życie kawałek po kawałku. Nie wiedziała, co powiedzieć i czy w ogóle coś mówić. Co tu mówić? Podczas gdy ona latała za medykowymi sprawami, jej matka bzykała się z jej ojcem i mieli niedługo mieć kolejne potomstwo, sądząc po rozmiarze jej brzucha. Była zażenowana. Czuła, jakby serce miało jej wyskoczyć na zewnątrz. JEJ MATKA miała posiąść te pokraki. Zdradziła ją! Zdradziła ją i Szronka! Jak mogła?! Jej matka? Jej już była matka... teraz miała mieć nowe dzieci, inne dzieci. Co z tego, że Mgiełka jej nie odwiedzała, co z tego, że nie miała z nią żadnej relacji i co z tego, że nawet teraz się nie przywitała. Chyba była egoistką. Przepraszam, przez życie stała się egoistką.
- J-jak mogłaś?! Coś t-ty zro-obiła? - po raz pierwszy od długiego czasu znów się jąkała. Było to dziwne uczucie, ale fakt potomstwa Obłoku totalnie otumanił jej zmysły. Posiadła też łzy w oczach. Po raz pierwszy od tak długiego czasu. Jej matka chciała coś powiedzieć, jednak Mgiełka nie dała jej dojść do głosu. Był to dla niej tak duży cios i akt zdrady. - Dla-aczego?! Już nie chcesz być moją matką? Spokojnie, już dawno nie jesteś! - krzyknęła. Była pełna furii, powodowanej przez tak silne poczucie odrzucenia, o którym już dawno przecież mogła zapomnieć. Wróciło. Wszystko wróciło.
~ Widzisz, mówiłem, nikt ciebie już tutaj nie chce ~ rzekł cień z obojętnością w swych złowieszczych czerwonych oczach. Spojrzała na niego z pełnym bólu i łez wzrokiem.
- Zamilcz! - jej łzy opuściły powieki. Było źle bardzo źle. Jeszcze gorzej się stało, jak zrozumiała, że właśnie przerwała wypowiedź Obłokowi oraz gdy zobaczyła wrogi wzrok innych karmicielek. Cień miał racje, nikt jej tu nie chciał. Przerażona zaczęła się cofać w stronę wyjścia z kociarni, aż w końcu biegiem rzuciła się w stronę legowiska medyków. Bez słowa weszła do środka i zbyła pytanie Porannej Zorzy, o to, czy wszystko w porządku. Nie było. Było bardzo źle, ale Mglisty Sen tego nie powie.
- Zamilcz - również i do niego rzuciła tym tekstem, co podziałało, bo stary medyk siedział cicho. Przepuścił ją w głąb izby, a ona jak ostatnio nigdy zaczęła po prostu płakać z bólu.
***
Nastał wieczór. Mgiełka nadal nie mogła dojść do siebie po tym szoku. Ta zdrada tak bolała. Zdrada najbliższych boli najbardziej. Nawet kiedy ci najbliżsi byli nimi tylko za kociaka. Zawsze gdzieś z tylu głowy miała myśl, że tam gdzieś może ktoś na nią czeka, jednak teraz już jej nie miała. Niestety.
Porannej Zorzy nie było aktualnie w legowisku, a Mgiełka nie interesowała się tym, gdzie mógłby przebywać. Ot co poszedł sobie i tyle. Odmówiła maku od gbura, to może ten się obraził? Nie, to do niego niepodobne.
Zamyślona i z opuchniętymi oczami wstała i udała się do głównej izby. Jej oczom nie umknął widok ziół, a tym samym kocimiętki. Ona tak kusiła. Mgiełka nigdy nie próbowała, ale ponoć było po niej lepiej. A co jej tam! Spróbuje, bo kto jej zabroni? Spróbowała. Była... w miarę okej. Jednak nie czuła się jakoś lepiej. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po chwili kocimiętki ledwie co zostało kilka malutkich kupek. Mgiełka natomiast poczuła się w raju. Słyszała ptaki! O tak, ptaki! Widziała zboża i trawy, za którymi tak tęskniła codziennie. Poczuła wolność, nareszcie. To było takie cudowne. Obróciła się raz, a legowisko jej zawirowało. Była na niebie! Jak ptak! I latała, omijając drzewa.
- Łiiiii haha - zaczęła wydawać z siebie takie odgłosy po czym, za kolejnym obrotem napotkała wściekłe oczy medyka klanu nocy. Co on tu robił? Skąd się wziął? Też był ptakiem? Jednak jego oczy, namawiały ją do powagi, wręcz wołały do niej głosem jakże poważnym i groźnym. Stanęła więc jak wryta. Patrzyła w jego oczęta, a on w jej. Chciało jej się śmiać z tej sytuacji, ale powstrzymywała się resztą swoich mentalnych sił.
- Co. Ty. Zrobiłaś?! - krzyknął z wyrzutem. Jak to nie podobało mu się bycie ptakiem? No nic, jego wybór, natomiast Mgiełka musiała się wytłumaczyć. Przybrała iście poważną minę, jak na taką sytuację, po czym przeszła do konkretów.
- Wy-wyobraź-ź sobie t-to zwieeeeerzę! - zakręciło jej się w głowie oraz mało co nie upadła na Poranną Zorzę. Ciężko było jej mówić cokolwiek, jednak się nie poddawała.
- Jakie zwierzę? Co ty chrzanisz?
- Te-ego kotaaaaa! Haha - medyk wydał jej się, jakby nic nie rozumiał. Chyba mu się system zawiesił. Musiała mu to wyjaśnić! Wszystko!
- Mo-oją mat-tkę! Iiiii ona będzie-e miała set-tk-ki innych i mały-ych matek! - wyglądała na całkiem niewzruszoną tym faktem. Jej plan działał. Genialny plan. Natomiast Poranna Zorza patrzył na nią tak, jakby oczy miały mu zaraz wyskoczyć z orbit! Mgiełka zaśmiała się na ten widok i również przybrała taki wyraz twarzy, a raczej starała się.
- Moj-ja dusza t-tu cierrrrrpi - wycharczała, po czym o mało, nie wpadając w ścianę obok wyjścia z legowiska, wybiegła na zewnątrz.
- Właśnie widzę... - odparł zmartwiony medyk i ruszył za kotką. Czuła się super wolna. Kręciła się w kółko na środku obozu. Dobrze, że dawno było po zmierzchu, przynajmniej nie widziało jej dużo kotów. Nie przejmowała się tym na razie, ale nie mogła tego powiedzieć zapewne o poranku. Przed jej oczami rozbłysły kolorowe barwy. Zielona, niebieska, żółta, pomarańczowa i...i... i Mgiełka zapomniała nazw kolorów. Było ślicznie! Nagle krzyknęła. - Wiesz, ż-że umiesz latać?! Jest ciebie tak dużooooo na niebie Poranna Zorzo! - Kocur tylko ją wziął pod łapy, by ta się nie wywaliła o nierówności terenu i zaprowadził do leża medyków. Natomiast dalej Mgiełce się urwał film. Jednak troszkę za dużo pochłonęła tej kocimiętki...
***
Rano obudziła się z gigantycznym bólem głowy i wstydem. Nie chciała odzywać się do nikogo. Tak nie powinna się zachowywać medyczka i o tę edukację zadbał już jej były mentor. Leżała na swoim posłaniu i czuła, jak każda część ciała pali ją ze wstydu. Uzgodniła sama ze sobą, że do jutra na pewno nie opuści tego posłania. Za żadne skarby, a potem wybierze się, by uzupełnić zapasy tego złośliwego ziółka...
Ajć :/
OdpowiedzUsuń