Kotka westchnęła, słysząc prośbę malca. Nie mogła skłamać, że nie bawiła się dobrze z tą biało-rudą kupą futra, ale też nie miała ochoty na kolejne niańczenie małych gówniaków. Jej już zdecydowanie jej wystarczały. Nawet pomimo że już były uczniami, a Bluszczowy Poranek nawet wojownikiem i tak nie raz wpakowały się w jakieś kłopoty lub ryczały po kątach, jak to miał w zwyczaju Żywica.
— Może tak — mruknęła tajemniczo do kociaka, odwracając łeb w jego stronę. — Ale mam dzisiaj jeszcze dużo roboty, Lwi Pazurze.
Zaczęła się kierować w stronę wyjścia. Co prawda musiała tylko iść na polowanie, a dopiero wieczorem na patrol, ale nie chciała też spędzić całego dnia w kociarni. W końcu miała lepsze rzeczy do roboty niż bawienie się z kociakami.
— A przyjdziesz jutro Jedno Oko? — zapytał z nadzieją w ślipiach kocurek. — Przyjdź no — zaczął jęczeć, czepiając się jej tylnej łapy.
Sroczy Żar wywróciła oczami. Na początku próbowała strącić malucha z kończyny, ale to nie okazało się łatwym zadaniem. Trzymał się jej łapy niczym najgorszy kleszcz za uchem, jedynie irytując kotkę coraz bardziej.
— Puszczaj! — warknęła, mając nadzieję, że Wschodząca Fala się jakoś tym zainteresuje i zabierze od niej tą upierdliwą kulkę. — Lwi Pazurze, bo się pogniewam — syknęła.
— Puszczę jak obiecasz, że przyjdziesz jutro — przekazał jej swoje żądania zadowolony z siebie kocurek. — No obiecaj Jedno Oko!
— No dobra, obiecuję — syknęła niepocieszona tym, że jej jednorazowe odwiedziny w żłobku przedłużą się do kolejnych wizyt.
Lwi Pazur puścił zgodnie z umową kotkę i odwrócił się do swoich braci.
— Słyszeliście? Jutro też wam skopiemy tyłki! — zawołał wesoło do Żołędzia i Kasztana.
Sroczy Żar zaśmiała się cicho i wyszła z kociarni. Z Lwa było niezłe ziółko i liczyła, że Lisia Gwiazda dobierze mu odpowiedniego mentora. Szkoda byłoby zmarnować taki potencjał.
* * *
Kolejne wschody słońca spędziła na odwiedzaniu Lwa i zabawie z jego rodzeństwem. Pomimo że tego nie planowała jedna wizyta zawsze kończyła się kolejną i kolejną, aż widok Sroczego Żaru w kociarni bawiącej się z maluchami nikogo nie dziwił. Przywiązała się do tej biało-rudej kupy futra i trochę żałowała, że jej nie trafił się taki syn. Żywiczna Mordka był daleko chociażby jej normy akceptacji. Właśnie próbowali odbić Szybka z łap z śmierdzących Nocniaków, czyli Żołędzia i Kasztana, kiedy to usłyszeli donośny komunikat Lisiej Gwiazdy. Sroczy Żar przeniosła wzrok na Wschodzącą Falę, jakby chciała się upewnić co do tego. Starsza kocica kiwnęła łbem i podeszła do Kasztana i Żołędzia. Zaczęła wylizywać ich futro z kurzu i brudu jaki zdobyli podczas tego ciężkiego pojedynku.
— Mogłabyś się zająć Lwem? — spytała pogodnie, próbując wyczyścić protestujących głośno bliźniaków.
Sroczka spojrzała na biało-rudego kociaka, którego trudno było w tym stanie tak nazwać. Piach i kawałki mchu stanowiły idealną symfonie chaosu, przez którą ciężko było jej odróżnić gdzie się zaczynają rude odznaczenia na futrze kocurka. Lwi Pazur widząc wzrok kotki, postał jej groźne spojrzenie, dzięki któremu niebieska już wiedziała, że to nie będzie łatwe wyzwanie.
— No chodź Lwi Pazurze — mruknęła do kociaka. — Chcesz się tak pokazać przed całym klanem?
Zaczęła powoli zbliżać się do niego, chcąc mieć to już za sobą. Mycie siebie czy innych nigdy nie należało jakoś do jej ulubionych czynności.
— Ale przecież ty tak wyglądasz na co dzień — protestował maluch, odsuwając się powoli od kotki.
— Ale ja to ja — stwierdziła i wskoczyła na Lwa, przyciskając go do ziemi.
Paroma sprawnymi ruchami ogarnęła mniej więcej sierść kociaka na tyle by mógł się pokazać całemu klanowi. Lwi Pazur niezadowolony mruknął parę słów pod nosem, ale nie odważył się bardziej podskakiwać. W ciągu paru uderzeń serca cała gromadka kociaków Niebiańskiego Lotu z Sroczym Żarem i Wschodzącą Falą na czele wyszła ze żłobka i skierowała się w stronę zgromadzonych kotów. Podekscytowane bliźniaki paroma susami znaleźli się zaraz koło lidera, a Lew zaraz za nimi, przyglądając się pobratymcom. Gdy wszystkie cztery kocurki stanęły przed przywódcą ten rozpoczął ceremonię.
— Lwie, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. — rozległ się głos Lisiej Gwiazdy po całym obozie, sprawiając że gromadzone na dole koty od razu ucichły. — Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Lwia Łapa. Twoim mentorem będzie Żywiczna Mordka. Mam nadzieję, że przekaże ci on całą swoją wiedzę.
Lwia Łapa podszedł do swojego mentora pewnie i dotknęli się nosami. Później lider mianował Kasztanową Łapę na ucznia Bluszczowego Poranka, a Żołędzia dał Jarzębinowemu Strumieniowi. Szybka Łapa siedział koło Sokolego Skrzydła, zadowolony, że nie będzie musiał uczyć się na wojownika.
— Jedno Oko! Jedno Oko! — usłyszała wesołe wołanie Lwiej Łapy. — W końcu jestem uczniem! — mruknął podekscytowany kociak, podbiegając do niej pędem. — Znasz Żywiczną Mordkę? To mój mentor, wiesz? — chwalił się, wypinając pierś do przodu dumnie.
Kotka westchnęła i potargała malucha po łbie.
— Tak, znam — mruknęła niechętnie. — To mój syn.
<Lwia Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz