Szakłak rozpromienił się. Tym razem mógł być nie tylko zadowolony ze swoich postępów, ale i dumny z umiejętności Szałwiowej Łapy. Trening z nią jasno pokazywał, że będzie mógł być o nią spokojny – gdyby jakiś włóczęga spróbował ją choćby zadrasnąć, gorzko by tego pożałował. Co oczywiście nie oznaczało, że wcale nie będzie się o nią martwił; w końcu to jego siostra, a brat, który nie dba o swoją siostrę, w opinii Szakłaka nie zasługiwał nie tylko na miano wojownika, ale i nie powinien w ogóle zwać się kotem klanowym. Chyba że taką siostrą jest Pstrąg, bo ona za takie braterskie traktowanie pewnie chciałaby mu wyrwać uszy.
– Szakłaku, dzisiaj też będziesz ćwiczył po godzinach? – spytała Rybi Ogon, podnosząc się z miejsca. Kiedy kocur kiwnął głową, w jej oczach zabłysła troska. – Nie przepracowujesz się przypadkiem? Zbyt wiele treningu to też nic dobrego.
Przygryzł wargę. Nie był pewien, co ma zrobić: z jednej strony nie chciał zlekceważyć ostrzeżenia mentorki, a z drugiej bardzo chciał jak najszybciej rozwijać swoje umiejętności. Uciekł spojrzeniem w bok i napotkał pytający wzrok Szałwiowej Łapy – no tak, przecież ona nie wiedziała, o co chodzi. Widok kotki nasunął mu pewną myśl.
– W sumie to… chyba mam inny pomysł. Czy moglibyśmy z Szałwią odpocząć sobie poza obozem?
Rybi Ogon wymieniła spojrzenia z Jagodową Skórką, po czym zaśmiała się.
– Czemu nie, zasłużyliście. Tylko uważajcie i nie wracajcie zbyt późno!
Liliowy pokiwał ochoczo głową, po czym odwrócił się do siostry z nadzieją, że nie zrobił źle.
– To jak, idziemy gdzieś?
– Jasne! – zawołała radośnie. Najwyraźniej też cieszyła się perspektywą wspólnego spędzenia czasu, co odnotował z ulgą. – Tylko gdzie?
– Hmm.. Może do Wodnych Głazów? – zaproponował. Kotka jakby na chwilę przygasła.
– To trochę daleko… Co powiesz na Stary Dąb? Dawno tam nie byłam, a to całkiem fajne miejsce!
Przechylił głowę z zaciekawieniem. Już podczas treningu zauważył, że siostra co jakiś czas zerkała dyskretnie w tamtą stronę. Nie miał pojęcia, o co mogło jej chodzić – on sam nic nie zauważył – ale nie zamierzał jej na razie o to pytać. Możliwe, że sam się w końcu dowie, a dociekaniem zepsułby jej popołudnie.
– Jak dla mnie może być. To chodźmy!
Ruszyli. Szakłak zorientował się, że zapomniał już, jak przyjemnie jest zwyczajnie odpoczywać wraz z rodzeństwem – obowiązki ucznia oraz dodatkowe ćwiczenia, które sam na siebie nakładał, często skutecznie pozbawiały go tego przywileju. Rozmawiali o tym i o tamtym, od czasu do czasu śmiejąc się głośno. Nie spieszyło im się zbytnio, bo do granicy z Klanem Klifu, na której rosło sędziwe drzewo, nie było daleko.
– Ej, słyszysz to? – Szałwiowa Łapa stanęła nagle i zastrzygła uszami. Jej brat zrobił to samo i już po chwili owszem, usłyszał. W odległości ledwie kilku lisich długości ktoś się przemieszczał! Mimowolnie zjeżył sierść na karku. Oczywiście mógł to być jakiś jego współklanowicz, ale kto wie, czy jakiś klifiak właśnie nie przekroczył granicy? Jeżeli tak, to z pewnością nasze spotkanie nie skończy się dla niego dobrze!, pomyślał Szakłak, powoli przygotowując się do ewentualnego ataku.
Obcy zbliżał się…
– … ale po prostu nie umiem tego zrobić! – W ułamku uderzenia serca liliowy odprężył się, a na jego pysk wypełzł szeroki uśmiech. – Musisz to jakoś lepiej wytłumaczyć!
– Hej, Żółwiku! – krzyknął, jak torpeda pokonując krzaki dzielące go od przyjaciela. – O… I dzień dobry, Lipowa Gałązko.
– Cześć! – Na widok Szakłaka niebieski od razu się rozchmurzył. Po chwili zauważył również Szałwię, która właśnie dogoniła swojego brata, i rozchmurzył się jeszcze trochę bardziej. – Co robicie?
– Idziemy do Starego Dębu trochę się zrelaksować po treningu – odparła kotka, po tym, jak grzecznie przywitała się z mentorką Żółwiowej Łapy.
– Może chcesz iść z nami? – zapytał Szakłakowa Łapa, niemal wchodząc jej w słowo. Oczy jego kolegi rozbłysły.
– Mogę, Lipowa Gałązko? Proszę! – niemal zapiszczał, przestępując z nogi na łapę. – Obiecuję, że będę ciężej pracować!
– Skąd ty nagle masz tyle energii? – Wojowniczka wzniosła oczy do nieba. – No dobrze. Idź. Ale trzymam cię za słowo!
– Jupii! – Żółwik niemal przeteleportował się do rodzeństwa. – To co, idziemy?
– Idziemy – potwierdziła Szałwiowa Łapa. Liliowy miał nadzieję, że nie obrazi się, jeżeli jego przyjaciel pójdzie z nimi – nie myślał jednak o tym za wiele, bo wszystko przyćmiewała radość z przebywania z dwoma chyba najbliższymi mu kotami.
– Kto pierwszy przy korzeniach, ten lepszy! – zawołał głośno, startując. Po kilku krokach obejrzał się: Szałwia i Żółwik już doganiali go ze śmiechem. Hm, całkiem uroczo razem wyglądali.
Ukochana siostra, najepszy przyjaciel i on sam bawiący się pomiędzy niemal magicznie powykrzywianymi korzeniami, zupełnie jak za dawnych czasów – ach, to popołudnie zapowiadało się wspaniale.
<Szałwia, ew. Żółwik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz