Wysunął pazury i przejechał sobie nimi po policzku. Poczuł gorącą krew, który spłynęła wprost do jego pyszczka. Jej metaliczny smak sprawił, że wykrzywił się w grymasie. Wbił mocniej pazury, aż w końcu upuścił łapę na ziemię. Podniósł łapę i zahaczył o gardło, ale zawahał się. Już miał zamiar powtórzyć zamach, kiedy zdał sobie co tak naprawdę robi. Spojrzał w niebo, które przysłaniały szare chmury. Patrzył w górę z nadzieją, że go zobaczą. Mijały kolejne bicia serca dłużącej się ciszy przerywanej uderzaniem kropel wody o ziemię. Chmury rozrzedzały się, aż w końcu zobaczył ciemniejące niebo, na którym widać już było pierwsze gwiazdy.
- Czy to może doprowadzić do zagłady, Klanie Gwiazdy? - Wyszeptał czując, że jego policzek coraz bardziej czerwieni się od krwi. W jego oczach odbijały się migoczące gwiazdy, kiedy wpatrywał się z żywym zainteresowaniem w niebo. Wyglądał tak, jakby odzywał się do starego, dobrego przyjaciela. Wsłuchiwał się w szum trawy i piski myszy, jak gdyby chciał usłyszeć głos. Nic nie usłyszał - Znam was jedynie ze śpiewu ptaków o południu i szumu wiatru o zmierzchu, każdy czasem zaczyna wątpić. Szkoda tylko, że zrobiłem to na waszych oczach.
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Schylił głowę, aby wlepić wzrok w swoje łapy. Poczuł się jakby lepiej, dlatego na jego pyszczek wstąpił delikatny uśmiech. Tereny przed nim oświetlił blask księżyca, a obłoki zwiastujące kolejna ulewę odeszły w niepamięć.
- Hej, jak chcesz robić z siebie głupka to chociaż na swoich terenach, smarkaczu - Syknięcie z oddali przeszyło kremowego od czubku nosa aż po końcówkę ogona. Jak poparzony odwrócił się w stronę głosu i zobaczył wielkiego, pręgowanego kocura z białymi łatami. Brzoskwinia przełknął mysią żółć w gardle i zrobił krok do tyłu. - Dalej do siebie! Jak sobie pójdziesz, to może przejdzie ci to na sucho.
Terminator zaraz posłuchał rozkazu i zaczął cofać się do tyłu, aż w końcu odwrócił się i zrobił kilka susów, aby znaleźć się na terenach Klanu Burzy. Kiedy znalazł się mysią długość, a może mniej od granicy upadł na trawę czując ból narastający w głowie, a także oszołamiający strach. Krew nadal płynęła. Wykrwawiam się? Nie! - to ostatnie o czym pomyślał.
Obudził się nagle, a do jego nosa dotarł obrzydliwy zapach mysiej żółci i różne inne ciekawe zapachy oryginalne dla... legowiska medyka. Zamrugał kilka razy, aby odgonić mroczki sprzed oczu. Obok niego siedział Burzowa Łapa, który otworzył szerzej oczy widząc, że się obudził.
- Kwiecisty Wietrze! - Krzyknął ile sił w płucach, a zaraz szylkretowa pojawiła się obok niego. Zmrużyła oczy spoglądając na terminatora. Parsknęła niezadowolona, ale w jej głosie kryła się prawie niezauważalna troska:
- Wiedziałam, że tak to się skończy. Nawet Blady Świt cała i zdrowa wróciła do domu, a ty? Co się stało?
Brzoskwiniowa Łapa zmrużył oczy starając sobie przypomnieć co dokładnie się stało. Pamiętał jedynie oszołomienie i ból głowy. To wszystko? Z pewnością nie, a przynajmniej tak twierdził. Wziął głębszy wdech. Wszystko urywało się w momencie, kiedy podniósł łapę i przejechał sobie po policzku. Powiedział w końcu cicho:
- Nie pamiętam.
- Pewnie, że nie pamiętasz! Straciłeś sporo krwi - Powiedziała szylkretowa kotka i wstała wracając do swoich czynności.
<Ktoś z Klanu Burzy?>
Ta i druga, poprzednia część wątku dzieje się po zgromadzeniu :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz