Spojrzał niepewnie na drzewo. Nie sądził, że to będzie włączone w jego trening. Uważał wspinaczkę po drzewach dla tchórzy pokroju Klanu Wilka czy Klanu Klifu.
Uniósł brwi, spoglądając na liliową. Nie zamierzał tępić pazurów na bukowej korze.
— Nie wiesz kiedy ci się to przyda. — pouczyła go kotka. — Lepiej się przemóc i czegoś nauczyć przydatnego niż potem żałować i cierpieć z tego powodu
Zmarszczył nos, lecz nie zaprzeczył. Spojrzał na nią oczekująco. Nie będzie się upokarzać na marne. Kotka wysunęła pazury w przednich łapach i zaprezentowała, jak powoli wspina się na górę drzewa. Kurka obserwował to w ciszy.
— Teraz ty. — oznajmiła spoglądając na niego z gałęzi drzewa.
Kurka obszedł buka z dozą ostrożności. Postawił łapę na konarze, a następnie wbił w niego pazury. Uniósł wzrok do góry. Zmrużył ślepia przez wydostające się pomiędzy pomarańczowych liści słońce. Przesunął wyżej łapę, a potem powtórzył czynność z lewą. Nie ośmielił się spojrzeć za siebie. Podciągał się ku górze, nie zwalniając na uderzenie serca. Lekka obawa, że spadnie jeśli się zatrzyma była z tyłu łba kocura. Wysunął łapę w stronę gałęzi. Musnął ją pazurami, lecz poczuł, jak zsuwa się ku dołowi. Panika sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. Poczuł, jak za sprawą stresu traci równowagę.
Zęby wbiły się w jego kark. Mentorka zaparła się i podciągnęła niemal dorównującego jej wzrostem ucznia. Zdyszany spojrzał na nią nie ukrywając zaskoczenia. On patrzyłby na upadek niekompletnego towarzysza zamiast go uratować. Nie podałby z własnej woli łapy rodzeństwu, a co dopiero zmuszającej go do treningów mentorce.
— Musisz być uważny. — pouczyła go.
Przyglądał się poruszającemu pysku kotki, nie wsłuchując się w to co do niego mówiła. Nic z tego nie rozumiał. Widział, że za nim nie przepadała. Słyszał wśród kotów plotki, że był karą dla niej za nieposłuszeństwo i pyskatość wobec jego matki. Sam traktował ją podle, udowadniając swą niezależność nad nią. Więc skąd jej decyzja? Mogła się pozbyć ciążącego jej problemu. Każdy normalny kot by na to zezwolił.
Brązowe ślepia spojrzały na nie uważnie.
— Uderzyłeś się w łeb? — zapytała. — Kontaktujesz? — pomachała mu łapą przed pyskiem.
Prychnął cicho, odtrącając łapę kotki.
— Mówi się dziękuję. — pouczyła go zmęczonym głosem.
Zmarszczy jedynie nos, wywracając ślepiami. Kotka westchnęła. Powędrowała na pół przytomnym spojrzeniem po terenie. Obserwował ją w ciszy. Oczekując jej odpowiedzi.
— Jeśli zamierzasz się tak zachowywać następnym razem będziesz sam czołgać się do medyków z połamanymi łapami. — ostrzegła go, prostując się. — Schodzimy. Jutro dokończymy.
Kurka nie odpowiedział. Jedynie obserwował czekającą na niego na dole mentorkę. Niepewnie zbliżył się do konaru, by spróbować zejść w jak najmniej upokarzający sposób.
Zmarszczył nos, lecz nie zaprzeczył. Spojrzał na nią oczekująco. Nie będzie się upokarzać na marne. Kotka wysunęła pazury w przednich łapach i zaprezentowała, jak powoli wspina się na górę drzewa. Kurka obserwował to w ciszy.
— Teraz ty. — oznajmiła spoglądając na niego z gałęzi drzewa.
Kurka obszedł buka z dozą ostrożności. Postawił łapę na konarze, a następnie wbił w niego pazury. Uniósł wzrok do góry. Zmrużył ślepia przez wydostające się pomiędzy pomarańczowych liści słońce. Przesunął wyżej łapę, a potem powtórzył czynność z lewą. Nie ośmielił się spojrzeć za siebie. Podciągał się ku górze, nie zwalniając na uderzenie serca. Lekka obawa, że spadnie jeśli się zatrzyma była z tyłu łba kocura. Wysunął łapę w stronę gałęzi. Musnął ją pazurami, lecz poczuł, jak zsuwa się ku dołowi. Panika sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. Poczuł, jak za sprawą stresu traci równowagę.
Zęby wbiły się w jego kark. Mentorka zaparła się i podciągnęła niemal dorównującego jej wzrostem ucznia. Zdyszany spojrzał na nią nie ukrywając zaskoczenia. On patrzyłby na upadek niekompletnego towarzysza zamiast go uratować. Nie podałby z własnej woli łapy rodzeństwu, a co dopiero zmuszającej go do treningów mentorce.
— Musisz być uważny. — pouczyła go.
Przyglądał się poruszającemu pysku kotki, nie wsłuchując się w to co do niego mówiła. Nic z tego nie rozumiał. Widział, że za nim nie przepadała. Słyszał wśród kotów plotki, że był karą dla niej za nieposłuszeństwo i pyskatość wobec jego matki. Sam traktował ją podle, udowadniając swą niezależność nad nią. Więc skąd jej decyzja? Mogła się pozbyć ciążącego jej problemu. Każdy normalny kot by na to zezwolił.
Brązowe ślepia spojrzały na nie uważnie.
— Uderzyłeś się w łeb? — zapytała. — Kontaktujesz? — pomachała mu łapą przed pyskiem.
Prychnął cicho, odtrącając łapę kotki.
— Mówi się dziękuję. — pouczyła go zmęczonym głosem.
Zmarszczy jedynie nos, wywracając ślepiami. Kotka westchnęła. Powędrowała na pół przytomnym spojrzeniem po terenie. Obserwował ją w ciszy. Oczekując jej odpowiedzi.
— Jeśli zamierzasz się tak zachowywać następnym razem będziesz sam czołgać się do medyków z połamanymi łapami. — ostrzegła go, prostując się. — Schodzimy. Jutro dokończymy.
Kurka nie odpowiedział. Jedynie obserwował czekającą na niego na dole mentorkę. Niepewnie zbliżył się do konaru, by spróbować zejść w jak najmniej upokarzający sposób.
* * *
Chłód skały otulał sztywne ciało skąpane w szkarłatnej krwi. Leżała bez ruchu. Zupełnie jakby spała, lecz dziura odkrywające przez futro i skórę wnętrzności demaskowała złudę. Zapach śmierci nieprzyjemnie szczypał w go nos. Przepełniony rozpaczą płacz rozlegający się w oddali drażnił uszy kocura.
Kurka patrzył na martwe ciało swojej matki. Gniew i gorycz przeszła przez niewielkie czarne ciało. Ciarki wprawiły łapy w drżenie. Zaciśnięte ze złości ślepia zdawały się zaszklone. Łzy frustracji zmoczyły czarne poliki.
— Kurkowa Łapo, przykro mi z powodu twojej straty. — miauknął Trzcinowa Sadzawka cicho, wyciągając w jego stronę łapy.
Czarny odtrącił ją od siebie, nie chowając wysuniętych pazurów. Zaskoczony zastępca syknął cicho z bólu i oddalił się od niego. Nienawidził go. Nienawidził Rudzikowego Śpiewu. Odebrał mu to. Jego przeznaczenie.
Przez wszystkie księżyce spędzone w żłobku. Jej nieustanne krzyki, które odbijały się o ściany żłobka. Nieustanne plotki o jego powstaniu z martwych. Wyśmiewanie przez rówieśników. Wykluczenie z bycia członkiem tej rodziny. Widział, jak na niego spoglądała. Jak pozbawione matczynego ciepła było jej spojrzenie. Oziębłe i przepełnione niesmaku do jego osoby. Traktowała go, jak zupełnie obce kocię. Spoglądał nieraz, jak trenowała Łosia. Jak chwaliła, jak i miażdżyła z ziemią masywnego kociaka. Jedynie arlekin był brany przez matkę na wyjścia na dwór. Zżerała go zazdrość, widząc to wszystko. Jedynie Łoś dostawał jej uwagę i czas. Jedynie Łoś był godny bycia jej kociakiem. Reszta musiała radzić sobie sama. Na wpół zaopiekowana przez przypadkowe koty znajdujące się w żłóbku. Nieustanna zazdrość i ból, przez który teraz czuł jeszcze większą gorycz zalewającą go z każdym uderzeniem serca.
Kurka patrzył na martwe ciało swojej matki. Gniew i gorycz przeszła przez niewielkie czarne ciało. Ciarki wprawiły łapy w drżenie. Zaciśnięte ze złości ślepia zdawały się zaszklone. Łzy frustracji zmoczyły czarne poliki.
— Kurkowa Łapo, przykro mi z powodu twojej straty. — miauknął Trzcinowa Sadzawka cicho, wyciągając w jego stronę łapy.
Czarny odtrącił ją od siebie, nie chowając wysuniętych pazurów. Zaskoczony zastępca syknął cicho z bólu i oddalił się od niego. Nienawidził go. Nienawidził Rudzikowego Śpiewu. Odebrał mu to. Jego przeznaczenie.
Przez wszystkie księżyce spędzone w żłobku. Jej nieustanne krzyki, które odbijały się o ściany żłobka. Nieustanne plotki o jego powstaniu z martwych. Wyśmiewanie przez rówieśników. Wykluczenie z bycia członkiem tej rodziny. Widział, jak na niego spoglądała. Jak pozbawione matczynego ciepła było jej spojrzenie. Oziębłe i przepełnione niesmaku do jego osoby. Traktowała go, jak zupełnie obce kocię. Spoglądał nieraz, jak trenowała Łosia. Jak chwaliła, jak i miażdżyła z ziemią masywnego kociaka. Jedynie arlekin był brany przez matkę na wyjścia na dwór. Zżerała go zazdrość, widząc to wszystko. Jedynie Łoś dostawał jej uwagę i czas. Jedynie Łoś był godny bycia jej kociakiem. Reszta musiała radzić sobie sama. Na wpół zaopiekowana przez przypadkowe koty znajdujące się w żłóbku. Nieustanna zazdrość i ból, przez który teraz czuł jeszcze większą gorycz zalewającą go z każdym uderzeniem serca.
Jego zemsta. Pragnienie pielęgnowane w sercu przez ten cały czas. Wszystkie fantazję. Motywacja do wstania. Motywacja do nieustannych i bezsensownych treningów. Wszystko. Wszystko przepadło. Przetoczyło się w nicość. Zatonęło w morzu rozczarowania.
— Kurkowa Łapo. — W cichym i spokojnym głosie nowego lidera słychać było zawahanie.
Odwrócił się, słysząc swe imię. Zjeżył się na widok rudego futra. Tego, który wszystko pokrzyżował. Tego, który wszystko zniweczył.
— Rozumiem, że strata matki musiała być dla ciebie czymś okropnym, tym bardziej patrząc na twój młody wiek. Może nie jest to zbyt pocieszające, ale... Ona i tak była stara. Prędzej czy później jej czas by nadszedł, a do tego już od dawna zasługiwała na śmierć. Przykro mi to mówić, ale była potworem. Mordowała dla własnych korzyści i przynosiła klanowi wstyd. Mam nadzieję, że to przeżycie nie pogorszy twojego treningu. Widzę, że Źródlanemu Dzwonkowi dobrze idzie nauka ciebie i wierzę, że od teraz będzie nawet lepiej.
Pomarańczowe ślepia z otumanieniem spoglądały na niego, przetwarzając wypowiedziane w jego stronę słowa. Śmiech. Histeryczny. Kpiący. Przepełniony absurdem rzeczywistości śmiech wydobył się z czarnego pyska.
Rozległy się szepty za jego plecami. Ciekawskie spojrzenia nalepiały mu kolejne łatki. Wariata. Świra. Potwora godnego swej matki. Wybrakowanego pomyleńca.
Przekręcił łeb w prawo, ujrzawszy kątem oka liliową sylwetkę. Skazaną na niego, a on na nią. Połączonych nicią szaleństwa jego matki. Pomarańczowe zapłakane ślepia pogrążone w chaosie myśli przeszyły mentorkę spojrzeniem.
— Kurkowa Łapo. — W cichym i spokojnym głosie nowego lidera słychać było zawahanie.
Odwrócił się, słysząc swe imię. Zjeżył się na widok rudego futra. Tego, który wszystko pokrzyżował. Tego, który wszystko zniweczył.
— Rozumiem, że strata matki musiała być dla ciebie czymś okropnym, tym bardziej patrząc na twój młody wiek. Może nie jest to zbyt pocieszające, ale... Ona i tak była stara. Prędzej czy później jej czas by nadszedł, a do tego już od dawna zasługiwała na śmierć. Przykro mi to mówić, ale była potworem. Mordowała dla własnych korzyści i przynosiła klanowi wstyd. Mam nadzieję, że to przeżycie nie pogorszy twojego treningu. Widzę, że Źródlanemu Dzwonkowi dobrze idzie nauka ciebie i wierzę, że od teraz będzie nawet lepiej.
Pomarańczowe ślepia z otumanieniem spoglądały na niego, przetwarzając wypowiedziane w jego stronę słowa. Śmiech. Histeryczny. Kpiący. Przepełniony absurdem rzeczywistości śmiech wydobył się z czarnego pyska.
Rozległy się szepty za jego plecami. Ciekawskie spojrzenia nalepiały mu kolejne łatki. Wariata. Świra. Potwora godnego swej matki. Wybrakowanego pomyleńca.
Przekręcił łeb w prawo, ujrzawszy kątem oka liliową sylwetkę. Skazaną na niego, a on na nią. Połączonych nicią szaleństwa jego matki. Pomarańczowe zapłakane ślepia pogrążone w chaosie myśli przeszyły mentorkę spojrzeniem.
<Kminek?>
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz