Krew. Futro. Kurz. Sylwetki walczących kotów. To tyle co widział Nocne Niebo. Przed chwilą dotarł na miejsce z resztą wojowników, których zwołała Biała Łapa. Jednak w przeciwieństwie do nich, którzy zdążyli już rzucić się w wir bitwy, on stał osłupiały, patrząc się na to wszystko. Widział kilkakrotnie martwe, lub mocno poturbowane koty. Widział pomniejsze przelanie krwi, na poprzednim zgromadzeniu. Ale to, co miał teraz przed oczami, niczym nie przypominało tamtej walki. Widział sczepione ze sobą koty, atakujące siebie nawzajem, okaleczające się a nawet umierające. W tym momencie miał ochotę uciec w krzaki, tak jak na zgromadzeniu, jednak nie miałby teraz wymówki. "To nie mój klan, niech się zabijają". Tyle, że tym razem walczył jego klan i to koty z jego klanu ginęły. Musiał walczyć, jeśli nie dla całego klanu, to dla tych kilku kotów. Złota Łapa, Fioletowa Chmura, Lamparci Krok, Gradowa Mordka... Nie mógł stać i przyglądać się walce. Musiał do niej dołączyć, aby ochronić tych, których kocha. Z tą myślą biegiem ruszył w głąb bitwy, chcąc zaatakować jakiegoś wojownika z Klanu Nocy lub Wilka, jednak zanim zdążył jakiegokolwiek zauważyć, ktoś inny skoczył na niego, zwalając go z łap. Czarny wojownik z trudem wydostał się spod jego uścisku, gryząc go w łapę. Koty sczepiły się, drapiąc i gryząc się na oślep. Jednak w pewnym momencie Nocne Niebo został odkopnięty przez napastnika. W tym momencie koty mogły już się sobie przyjrzeć, jednak to wcale nie pocieszyło młodego kocura.
- Szkarłatny Wicher! - krzyknął z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze niedawno swobodnie rozmawiali na zgromadzeniu, a teraz biały kocur był gotowy skoczyć mu do gardła. Stał tam jeszcze chwilę, zanim do niego dotarło. Był wojownikiem Klanu Nocy, który walczył po swojej stronie. Więc nie robił niczego złego. To jego liderkę powinien winić za nasłanie go na Klan Burzy. "Kot z obcego klanu może być przyjacielem, dopóki stoi po drugiej stronie granicy". Z tą myślą ponownie rzucił się na wojownika. Skoczył, drapiąc go w bok, by po chwili znów drapać i gryźć na oślep. Szkarłatny Wicher był silny, zdążył się o tym przekonać. To znaczyło, że mógł nie wyjść z tej walki cało. Jednak musiał walczyć, dla klanu, dla przyjaciół. Z trudem udało mu się przewrócić wojownika, więc chcąc wykorzystać tą okazję chciał znów go zaatakować, ale tego nie zrobił. Jego zamysł przerwał piorun uderzający w pobliskie drzewo. Natomiast pod nim, leżało przygniecione ciało białego kota. Gdy czarny kocur zorientował się, do kogo należy, a raczej należało ciało, do oczu naleciały mu łzy. Jednak nie mógł walczyć z prawdą.
- Nie żyje! Biała Gwiazda nie żyje! - krzyknął połykając łzy, jakby to miało jakoś pomóc. Ale nic nie zmieni prawdy. Biała Gwiazda nie żyła.
Lamparci Krok zaczął krzyczeć coś w stronę Milczącej Gwiazdy, jednak Nocne Niebo nie mógł dosłyszeć co. Po tym zarządził powrót, więc wszystkie koty zaczęły wracać. Zielonooki kocur ostatni raz spojrzał na Szkarłatnego Wichra. Wzrok miał chłodny, a pyszczek bez wyrazu.
- Dobrze walczyłeś - powiedział z nutą determinacji. Jednak nie był to jego normalny ton głosu. To była zimna determinacja prowadząca do zemsty.
<Szkarli?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz