Wpatrywał się w starszego brata uważnie. Pojawił się nagle, burząc jego cudowny świat. Sądził, że był jedynym synem Lwiej Paszczy, a ten "pierworodny", o którym czasami słyszał był tylko wymysłem matki. Ale nie... On istniał. Istniał i mógł mu się doskonale przyjrzeć. Nie był idealny, to stwierdził na pierwszy rzut oka. Ot zwykły rudy i z bielą. No i miał paskudne niebieskie oczy. Oznaczało więc to, że nie musiał się martwić. Kocur nie skradnie mu chwały. Postanowił więc go sobie podporządkować.
— No Nagietku. Musisz wiedzieć ważną, ale to bardzo ważną rzecz — zaczął, a na pyszczku pojawił mu się dumny uśmieszek. — Jako mój brat, powinieneś mnie wielbić. Jestem rudszy od ciebie, a to coś oznacza. Dlatego kłaniaj mi się.
Zamiast jednak wykonania rozkazu, który dla malca był przecież czymś prostym do zrobienia, brat wyśmiał go, jak gdyby ten sobie z niego żartował.
— Słuchaj no smarku, bo chyba się nie rozumiemy. Ja jestem twoim starszym bratem, to ty powinieneś się mnie słuchać. Na dodatek ja przynajmniej jestem podobny do matki, a ty? Nie widzę żadnego podobieństwa. — Pstryknął go w nos. — Nie ma szans.
Poczuł jak jego pyszczek aż zapowietrza się, gdy tylko usłyszał to stwierdzenie. Jak to nie był podobny do mamusi?! Przecież miał podobne pręgi i takie same uszka, a kocica twierdziła, że bez bieli mu ładniej, bo wygląda jak prawdziwy rudzielec! Co to miało znaczyć?! Co to za potwarz! I czemu ten go dotykał tym swoim brudnym pazurem?! Nie wiadomo gdzie chodził, w końcu był uczniem i zwiedzał zewnętrzny świat, pracując jak jakiś plebs!
— Wcale nie! — pisnął rozeźlony.
— Właśnie tak. Na dodatek jestem pierwszy, więc fajniejszy i mama bardziej mnie kocha — odparł zadowolony Nagietek.
To nie mogła być prawda! Jak jego mama mogła cenić bardziej takiego dużego, starego syna od niego! On był w końcu idealny. Mały i słodki! Każdy pragnął jego uwagi, a brat mówił, że był zdecydowanie od niego lepszy? Nawet mama to przyznawała w jego ocenie! Po jego trupie!
— Nie! — warknął i rzucił mu się do łap, aby wymierzyć sprawiedliwość i udowodnić kocurowi, że się mylił. Najwidoczniej na Nagietka musiał stracić nieco więcej sił, aby ten mu się podporządkował. Jednak, gdy tylko jego małe kiełki dosięgły sierści brata, ten przycisnął go łapą do ziemi z taką łatwością, że aż odebrało mu dech.
— Wiesz co... Chyba zabiorę cię do nierudych. Chodź na pewno ci się spodoba — Nagietek zachichotał i wziął go bez problemu w pysk.
Poczuł jak jego łapki odrywają się od ziemi, a przerażenie wypełnia go od środka. Jak to do nierudych?! Czy on oszalał?! Gdzie jego mamusia?! Gdzie ona była, gdy działa mu się krzywda?! Najwidoczniej musieli też uważać na własną rodzinę, bo wśród nich były takie istoty jak Nagietek, które chciały go skazić!
— Puszczaj mnie! Powiem mamie! Mamo! Mamo! — wołał, ale bezskutecznie, bowiem uczeń oddalił się z nim zbyt szybko, by królowa mogła zareagować, a następnie upuścił pod czyjeś łapy.
— Cichaj tam smarku. A jeśli o tym mowa — zachichotał zadowolony z siebie Nagietek, wskazując do kogo go przyprowadził. — To jest twój tata.
Płomyczek spojrzał na czarnego kocura, któremu gluty ciekły z nosa i gdy tylko ostatnie słowa padły z pyska brata, wydarł się na cały obóz. Wiele kotów zatrzymało się i rzuciło spojrzenia w tamtą stronę, widząc jak maluch nie przestaje wrzeszczeć. Lwia Paszcza od razu dobiegła na miejsce, niczym wzorowa matka, a widząc tą niepokojącą scenę, zabrała go od zdezorientowanego nierudego, który patrzył to na Nagietka to na Lew i Płomyczka, że aż temu ostatniemu zebrało się na mdłości.
— Mamo! Mamo! Nagietek jest okropny! On mnie dał do tego pana fuj, abym coś złapał od niego i powiedział, że to mój tata! A przecież mój tata był rudy! Prawda?! — biadolił jej, gdy z powrotem był w żłobku, wtulając się usilnie w futerko mamy, aby ta ochroniła go od wszelkiego zła, które mógł przenieść na niego ten oblech.
— Cicho Płomyczku, cicho. Już dobrze, jesteś bezpieczny — miauczała tuląc do siebie rudego kocurka, starając się go uspokoić. Pomiędzy czułymi słówkami, jak i liźnięciem kociaka po łebku, rzuciła wściekłe spojrzenie Nagietkowej Łapie, któremu przestało być do śmiechu w tej chwili. Miała zamiar sobie potem z nim porozmawiać o tym czego się dopuścił i jakie zamieszanie spowodował. — Prawda kochanie. Twój ojciec jest rudy, cały rudy, tak jak i ty. Nie zdobi go ani gram bieli. Kiedyś się z nim spotkasz, jak będziesz starszy... — szepnęła do wywiniętego uszka kociaka.
Jej słowa go uspokoiły. Wierzył w to, że mama zmyje burd z jego ciałka i nie dopuści, aby coś czarnego go skaziło. Nie chciał w końcu, aby jakaś czarna plama mu wyskoczyła i tak już została. To byłoby straszne!
Na dodatek bardzo zainteresował się tym, że spotka tatę. Prawdziwego, a nie tego, który przed chwilą sprawił mu zawał serca. Był ciekaw jaki on był i dlaczego nie mieszkał wraz z nimi w klanie. Przecież... skoro był rudy to powinien, prawda? A może podróżował? Zaczął o to wypytywać kocicę, a pysk mu się nie zamykał. Ciekawość o ojca nie pozwalała mu na to. Jednak dzięki temu szybko się zmęczył i usnął w łapkach matki, śniąc o swoim ojcu. A Nagietkowa Łapa? Cóż... musiał się srogo tłumaczyć ze swojego zachowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz