Źle się czuł. Od samego rana wymiotował. Nie dość, że jedzenie powodowało mu trudności i musiał naprawdę długo się namęczyć, aby coś zjeść, to jeszcze ten cały trud poszedł na marne. I jak miał teraz iść na granicę, aby podręczyć owocniaki? Wrzos kategorycznie zakazał mu się ruszać z nory i skakał nad nim niczym sarna w wysokiej trawie. Tu dał ziółka, tu przemył mu pysk wodą i z powrotem zaczynał ten swój taniec.
— O dajże spokój — miauczał w jego kierunku raz po raz, gdy jego troska wychodziła mu aż bokiem. Nie potrzebował aż takiego monitorowania swojego stanu! Uzdrowiciel powinien skupić się na innych przybłędach, których do siebie sprowadził.
Nie wierzył, że o tym myślał... Ale tak... Powoli przywyknął do dzikich gości, którzy nachodzili Wrzosa. Zostawiali dzięki temu smaczne podarunki, które mogli zjeść. Chociaż jakby tak pomyśleć... to ktoś mógł wsadzić coś do piszczki i stąd teraz jego stan! Otruli go!
Przez tą myśl, warknął pod nosem, gotów wstać i wymierzyć sprawiedliwość. Nie doszedł jednak nigdzie, bo został przewrócony na mech przez Owsa, który z rozkazu Wrzosa, pilnował go przed samotnymi podróżami spowodowanymi swym zbyt wygórowanym ego.
— Zostaw mnie! — miauczał rozeźlony, co rozśmieszało kremowego. Nie potrafił uwierzyć, że postanowił zostać z tymi mysimi móżdżkami. Tylko go ograniczali!
Gdy tak siłował się osłabiony ze starszym kocurem, do jamy wrócił zatroskany uzdrowiciel. To spowodowało, że obaj zaprzestali swej walki, która przypominała zabawę kociąt i spojrzeli w jego stronę.
— Szpak... Już przyszedł na niego czas. Nie mogłem nic zrobić... — powiadomił ich.
Szpak... jego mentor... Wygnany, bo poparł rebelię przeciwko Agrestowi. Nie dowierzał. Ten staruch wydawał mu się nieśmiertelny. Jak mógł sobie tak po prostu odejść? Wrzos się z niego zgrywał czy jak?
— Co? — wyrwało się z jego pyska. — Jak to? Czy on...?
— Już zasnął — przytaknął na jego przypuszczenia liliowy.
Czyli tak kończył się pewien etap w jego życiu. Więzy przeszłości zostały odcięte wraz z odejściem kota, który go wyszkolił. Co w tamtej chwili czuł? Szok i niedowierzanie... Oraz potworne mdłości, ale to było spowodowane przez chorobę. Że też starzec musiał wybrać sobie taki moment na śmierć.
— Oh, tak mi przykro Kłosiku — Poczuł jak silne łapy się na nim zacieśniają, odbierając mu oddech. Dusił się. Dusił! Chcieli go dobić, aby spoczął obok mentora! Oba kocury próbowały go pocieszyć, zgniatając mu płuca i kości, a on walczył o każdy oddech.
Dopiero po chwili, gdy zaczął wydawać niepokojące odgłosy, oboje puścili go zmieszani swoim zachowaniem. Jaka ulga... Powietrze!
— Nie płacz. Na pewno będzie obserwował cię z chmurek — pocieszał go Owies, który uznał łzy w jego oczach za przejaw smutku, a nie braku oddechu, który spowodował wraz ze swoim towarzyszem.
— Nie płacze! Mówi się trudno. Każdy kiedyś odejdzie — powiedział tylko.
— Patrz jak zgrywa twardziela.
— Pewnie po pogrzebie dopiero dotrze do niego rzeczywistość.
Dzielili się swoimi przemyśleniami nad jego uchem, co powodowało u niego drganie żyłki na czole. Co za mysie móżdżki! Czemu miałby rozpaczać? Był silny, coś takiego go nie ruszało.
Jednak, gdy doszło do pogrzebu i przyglądał się jak składano ciało Szpaka, coś w jego sercu się ruszyło. Ale tylko przez krótki moment. Nie płakał. Wszyscy w milczeniu oddali hołd staruszkowi, a potem wrócili do pracy. To nie była pierwsza śmierć, którą wiedzieli i nie ostatnia.
Wyleczony: Krogulec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz