*dawno temu, nim Krucha dołączyła do Owocowego Lasu*
Spała, wtulona w obcą kotkę pośród śnieżycy w dziurze w ścianie jakiegoś budynku. I było jej dobrze. Dawno nie była tak rozluźniona. Spała sobie. Było jej ciepło. Czuła futro innego kota przy sobie i dzięki temu oraz miarowemu mruczeniu obcej czuła się spokojna. We śnie dostrzegła zielone oczy matki. Było to coś pomiędzy wspomnieniem a projekcją jej umysłu. Czuła się kochana i doceniona. Wystarczająca.
Matka we śnie trzymała ją między łapami, tak jak wtedy, gdy była kociakiem. Tuliła ją. Dawała ciepło i wsparcie. Wtuliła się w srebrne futerko, zatapiając w nim niczym kamień w wodzie.
I wtedy wszystko zaczęło pryskać.
Najpierw Bylica wstała. Mała Krokus zaczęła kwilić, błagając matkę, by ta wróciła. Jednak zamiast tego pojawił się obraz poranionej błękitnej kocicy. Starsza kocica rozpłynęła się, a stara kłoda w której dane się było wychować małej burej koteczce zniknęła. Drewniane otoczenie zostało zastąpione przez bezkres czerni. Usłyszała coś. Ruch. Przerażona wlepiła spojrzenie w czerń. Znowu ruch.
Poczuła, że jest większa, niż kocie. Że ktoś obok niej jest. Ale do jej nosa dotarło coś innego niż zapach mięty.
Wtedy mimo dalszej projekcji bycia kocięciem i czerni ogarniającej przestrzeń wokół niej, zrozumiała, że śni i coś właśnie ją budzi.
A gdy ruch się powtórzył zareagowała automatycznie – wyćwiczone mięśnie same wykonały odpowiedni ruch.
Cętkowana zerwała się z ziemi, przygniatając plecy drugiej kotki do ziemi, zaraz z jedną łapą na szyi a drugą z boku.
Usłyszała zaskoczony pisk, nim jeszcze jej wzrok całkowicie się wyostrzył.
— Gdzie idziesz? — syknęła przez zęby z resztkami snu w tonie. Była dalej zaspana. Kremowa plama ulegle przyciągnęła swoje łapy do klatki piersiowej, patrząc trochę w bok.
— Ch-chciałam tylko sprawdzić, czy nadal pada — szepnęła, chowając pysk w swoim futrze.
Wykręcone uszy żółtookiej poruszyły się ku otworowi, przez który weszły. Słyszała że dalej padało. Dobrze, że nie musiała patrzeć, bo dalej wszystko było jakieś rozmazane. Pewnie przez sen.
— Wciąż trwa śnieżyca. I co z tym zrobisz?
Druga nie odpowiedziała. Dopiero po chwili wzrok burej wyostrzył się na tyle, by ukazać kremową i dokładnie przypomnieć sobie, co było nim zasnęła. Jej umysł ogarnęła nagła panika.
— Nie waż się nikomu mówić o dzisiejszej nocy!
Zajęczo pręgowana obiecała to szybkim kiwnięciem głowy.
— Nawet nie mam komu powiedzieć! Nawet nie wiem, kim jesteś, nie stanowię zagrożenia! — zapewniła panicznie.
W końcu… dostrzegła przed sobą dokładny obraz. Przed nią leżała kremowa… piękność… częściowo oklapnięte uszka… złocista, miękka sierść którą czuła pod łapami… puszysty ogonek i te brązowe oczęta…
Czuła jak spala buraka pod sierścią. Jak dobrze, że nie było tego widać…
Jeszcze raz obleciała kotkę spojrzeniem, nie mogąc uwierzyć, że ma przed sobą taki ideał. Po rozmrożeniu futra piękny sopel zamienił się w jeszcze piękniejszą kotkę. Zamrugała ślipiami, nie mogąc oderwać wzroku.
Kremowa schowała pysk bardziej w futrze, a Krokus puściła ją, speszona. Wróciła na swoje miejsce i sama schowała pysk we własnym futerku.
W takiej ciszy pozostały, póki śnieżyca nie ustała a zajęczo pręgowana pożegnała się i wyszła.
Od razu coś zakuło Krokus w serce, gdy tylko ta zniknęła jej z oczu.
***
Nie mogła o niej przestać myśleć. Nawet po powrocie do Sekty siedziała jej w głowie przez kolejne dni. A samo wspomnienie o niej sprawiało, że serce Krokus biło szybciej. Dlatego w końcu poddała się pokusie i wybyła z szopy. Pobiegła czym prędzej do miasta, mówiąc, że idzie zapolować czy coś i jeżeli nie wróci do wieczora, to znaczy, że ma dużo zwierzyny albo coś ją zatrzymało i by się nie martwili. Nikt nie zwrócił na to uwagi, wszyscy przyjęli to do wiadomości, bo często cały dzień coś robiła – czy to polowała czy patrolowała, a teraz tylko wychodziła nieco dalej i chyba nikogo nie dziwiło, że cały czas pracuje. Miała więc porządną… wymówkę.
Już nawet nie myślała o tym, że kłamie. Po prostu powiedziała to siostrom i już niedługo potem znalazła się w mieście z bukietem kwiatów – a raczej ziół, które miały kwiaty z ich schowka, bo w końcu była zima. Były one jednak w dobrym stanie i wyglądały odpowiednio – lawenda, stokrotki, maki... Schowała je w jednej ze znanych sobie uliczek, po czym ruszyła w stronę miejsca, gdzie ostatnio polowała. Dostrzegła gawrona na płocie. Już niedługo potem ten nie żył.***
Szła po dachach w okolicy, w której ostatnio widziała kremową. Skakała z jednego na drugi cicho niczym świst wiatru. W starym mieście tylko na niektórych ulicach budynki były na tyle blisko siebie, by z tego skorzystać – tu było inaczej. Jednak jej umiejętności wspinania się na drzewa i bycia nieomal kocią wiewiórką i tu się sprawdzały. Poza tym dzięki temu, że w dawnym mieście na dachy mniej kotów wchodziło, też częściej z nich korzystała na przykład przy zasadzkach. Szczególnie Bylica lubiła wchodzić na wysokie punkty, a ona to po niej przejęła, bo było to mądre posunięcie.Teraz jednak matka wyparowała z jej umysłu, chyba pierwszy raz w historii.
Była tam jedna osoba.
Kremowa piękność, której imienia nawet nie znała.
Znalazła się przy kominie jakiegoś budynku, gdy ją dostrzegła.
Jej piękne, kremowe futerko teraz było w całej okazałości – puszyste i pięknie ułożone. Kroczyła z gracją między budynkami – a raczej się przekradała, ale dla Krokus i tak kroczyła z gracją.
Cichutko przeszła po dachówkach a potem przemieściła się na następny budynek o niższym dachu. I jeszcze niżej.
Zajęczo pręgowana zatrzymała się na chwilę pod jakimś śmietnikiem. Już miała zacząć tam grzebać, pewnie w poszukiwaniu jedzenia, bo właśnie obwąchiwała powaloną tubę. Ale Krokus nie mogła pozwolić, by ktoś taki brudził sobie w tym niezdrowym świństwie łapy.
Stanęła przy krawędzi dachu, po czym puściła gawrona. Ten spadł na śmietnik powodując brzdęk, na który bezimienna odskoczyła strosząc futerko. Tymczasem Krokus schowała się za krawędzią dachu – widziała kremową, ale kremowa jej zobaczyć już nie mogła.
Wielkimi miodowymi oczyma obserwowała, jak ta podchodzi do gawrona – obwąchuje go, patrzy w górę. Cętkowana przylgnęła do dachówek. Po chwili czekania usłyszała kroki, a gdy wyjrzała za brzeg bezimienna już odbiegała nie chcąc stracić jedzenia.
Ukryła się gdzieś, a potem zaczęła jeść.
A Krokus niczym ptak siedziała na czubku komina budynku, pod którym ta się zatrzymała, czuwając i patrząc, jak ta je. Nawet jadła z wdziękiem…
***
Było już praktycznie ciemno. Tylko z góry dostrzec można było, iż słońce jeszcze nie było całkowicie schowane. Ulica jednak już chwilę potem była ciemna.Kremowa zatrzymała się w jakiejś dziurze w budynku. Kolejnej. Tymczasem Krokus szybko wzięła schowane kwiaty. Weszła ostrożnie do uliczki, w której urzędowała tamta, po czym cicho przemknęła między cieniami – bure futro jej w tym pomagało.
Gdy w końcu dotarła pod dziurę, delikatnie odstawiła kwiaty na klapie pobliskiego śmietnika. Wiedziała, że Krucha jej nie widzi – była nieco z boku, za głęboko.
Potem wspięła się na najniższy z pobliskich dachów by następnie rzucić niewielkim fragmentem dachówki obok dziury w śmietnik, tak, by ten się przewalił i kwiaty spadły prosto przed wejście – bezimienna musiała je zobaczyć. Musiała.
<Krucha? Masz cichego wielbiciela>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz