Słyszał te głosy od dłuższego czasu. Potęgowały się, gdy słońce zaszło za horyzont, dudniły w jego umyśle, z każdym uderzeniem serca coraz bardziej. Układały się w dźwięczną melodię, pozwalając mu myślami odciąć się od tego całego zasrajdołka, który nigdy nie okazał litości.
Swoje przeżył, pozostał sam, zyskując jakiś tam "przyjaciół" z czasem. Wolał nazywać ich sojusznikami, po co się zbytecznie przywiązywać? Nie zamierzał skazywać się na ewentualny żal po stracie któregoś z nich.
Wolał przywiązać się do samego siebie, do Świtającej Maski, wojownika Klanu Wilka, dawnego kochanka medyczki, ojca trójki kociąt.
Oj, praktycznie zapomniał o tych trzech kulkach, które z ogromnym bólem wydała na świat Konwaliowe Serce. Nie pamiętał, kiedy ostatnio skupił umysł ku łaciatej kotce. Z księżyca na księżyc zapominał o wspólnie spędzonych, nieprzespanych nocach, ignorując łamanie wszelkich zasad.
Był młody, był głupi, był po prostu niedoświadczonym gnojkiem, szukającym wytchnienia u współklanowiczów.
Zmienił postępowanie, zwrócił się ku tajemniczym głosom, dudniącym w głowie. Pojawiły się nagle niczym burza w upalny, letni dzień. Oddalały śpiewem i obietnicą raju wszelkie problemy. Dzięki nim zrozumiał, otaczający go świat był iluzją, kłamstwem, niczym ciekawym. Nie powinien się tu urodzić, okazał się dziełem zwykłego przypadku.
W dzień ślepo szukał głosów wśród terenów Klanu Wilka, wodząc po każdym kamieniu morskimi oczami. Pozostałości ogona drżały konwulsywnie, pazury pragnęły rozedrzeć ziemię, aż do samego dna. Krew w żyłach przyspieszała, a Świtająca Maska marzył o usłyszeniu głosów.
Tych jedynych głosów, stanowiących główny cel jego życia, jego nędznego życia, nic nieznaczącego w kontekście wszelkich wydarzeń, zarządzanych przez siły wyższe.
***
Widział Ciernistą Zamieć - kaszlącego coraz większą ilością czerwonej posoki, spadającej ku ziemi. Płowy obserwował z odległości pracujących medyków, próbujących ogarnąć całe epidemiczne zamieszanie, lecz nie dawali rady. Potrójny Krok kulał, jak zwykle denerwując się i powarkując pod nosem, wzywając Klan Gwiazdy. Deszczowa Chmura przynosił posłusznie wrotycz, mak, nagietek i jakieś inne ziółka, aby pomóc liliowemu.
Świtająca Maska współczuł asystentowi medyka, że trafił na swojej drodze na kulawego. Jedyny, nieco bliższy starymi relacjami kuzyn, należał do paskudnych osób. Do dzisiaj morskooki zastanawiał się, jak w ogóle mógł wytrzymać z Trójką i nie osiwieć po drodze. Próbował zdobyć jego uwagę, ponoć zielonooki widział w nim przyjaciela. Ba, jakie kłamstwo. Taki złamas i dziad jak... Potrójny Dziad nie mogli posiadać innych przyjaciół niż niewidzialni przodkowie.
Ciernista Zamieć krzyknął, wymiotując chwilę potem krwią, zadrżał kilka razy i znieruchomiał.
Zapadła pełna napięcia cisza, śmierć wdarła się wśród żywych, zabierając z tego świata kolejnego wojownika.
Świt wzdrygnął się, nie spodziewał się po sobie takich filozoficznych myśli. Na stare lata szalał.
Usłyszał głosy, po raz pierwszy w dzień. Wstał, żywo rozglądając się wokoło siebie. Szukał ich, szukał głosów, musiały skądś dochodzić.
I właśnie one go olśniły.
Ciernista Zamieć cierpiał, kaszlał, kichał, stał się wrażliwszy na dotyk, do tego dochodziły bolesne skurcze mięśni. Ból opętywał wojownika, a śmierć.... okazała się ulgą.
Płowy podjął decyzję, wedle większości najgłupszą w życiu, dla niego najlepszą.
To śmierć pomoże mu się zjednoczyć z głosami.
Te głosy umilkły, czując decyzję kocura.
***
Zapadła noc, udawał pogrążonego we śnie. Słysząc ponownie nacierające głosy i świszczący oddech śniących wojowników, podniósł się na cztery łapy i po zwięzłym sprawdzeniu terenu, opuścił obóz. Nocne powietrze owiało jego futro, gdy biegł w kierunku rzeki.
Głosy na chwilę ucichły, a on za nimi zatęsknił. Niewiele brakowało, by zawrócił w celu ponownego ataku na kogoś z klanu, lecz myśl o obietnicy zjednoczenia z chłodem wody ukoiła tę chęć.
Dotarł nad brzeg. Spojrzał w wodną toń, której fale jednoczyły się z ciemnością.
Wziął głęboki wdech, za chwilę umrze i stanie się jednym z tymi głosami.
Skoczył, nie oglądając się za siebie.
Nie umiał pływać, więc wszystko potoczyło się błyskawicznie szybko.
Świadomie wstrzymał oddech.
Próbował w odruchu przetrwania wziąć powietrze w płuca ponownie, lecz natrafił na wodę. Instynkt wołał o przetrwanie, mimo głosów.
Ciało pogrążyło się w konwulsyjnych drganiach i ochłodziło się.
Odszedł w milczeniu.
O świcie woda przeniosła ciało płowego na brzeg.
Swoje przeżył, pozostał sam, zyskując jakiś tam "przyjaciół" z czasem. Wolał nazywać ich sojusznikami, po co się zbytecznie przywiązywać? Nie zamierzał skazywać się na ewentualny żal po stracie któregoś z nich.
Wolał przywiązać się do samego siebie, do Świtającej Maski, wojownika Klanu Wilka, dawnego kochanka medyczki, ojca trójki kociąt.
Oj, praktycznie zapomniał o tych trzech kulkach, które z ogromnym bólem wydała na świat Konwaliowe Serce. Nie pamiętał, kiedy ostatnio skupił umysł ku łaciatej kotce. Z księżyca na księżyc zapominał o wspólnie spędzonych, nieprzespanych nocach, ignorując łamanie wszelkich zasad.
Był młody, był głupi, był po prostu niedoświadczonym gnojkiem, szukającym wytchnienia u współklanowiczów.
Zmienił postępowanie, zwrócił się ku tajemniczym głosom, dudniącym w głowie. Pojawiły się nagle niczym burza w upalny, letni dzień. Oddalały śpiewem i obietnicą raju wszelkie problemy. Dzięki nim zrozumiał, otaczający go świat był iluzją, kłamstwem, niczym ciekawym. Nie powinien się tu urodzić, okazał się dziełem zwykłego przypadku.
W dzień ślepo szukał głosów wśród terenów Klanu Wilka, wodząc po każdym kamieniu morskimi oczami. Pozostałości ogona drżały konwulsywnie, pazury pragnęły rozedrzeć ziemię, aż do samego dna. Krew w żyłach przyspieszała, a Świtająca Maska marzył o usłyszeniu głosów.
Tych jedynych głosów, stanowiących główny cel jego życia, jego nędznego życia, nic nieznaczącego w kontekście wszelkich wydarzeń, zarządzanych przez siły wyższe.
***
Widział Ciernistą Zamieć - kaszlącego coraz większą ilością czerwonej posoki, spadającej ku ziemi. Płowy obserwował z odległości pracujących medyków, próbujących ogarnąć całe epidemiczne zamieszanie, lecz nie dawali rady. Potrójny Krok kulał, jak zwykle denerwując się i powarkując pod nosem, wzywając Klan Gwiazdy. Deszczowa Chmura przynosił posłusznie wrotycz, mak, nagietek i jakieś inne ziółka, aby pomóc liliowemu.
Świtająca Maska współczuł asystentowi medyka, że trafił na swojej drodze na kulawego. Jedyny, nieco bliższy starymi relacjami kuzyn, należał do paskudnych osób. Do dzisiaj morskooki zastanawiał się, jak w ogóle mógł wytrzymać z Trójką i nie osiwieć po drodze. Próbował zdobyć jego uwagę, ponoć zielonooki widział w nim przyjaciela. Ba, jakie kłamstwo. Taki złamas i dziad jak... Potrójny Dziad nie mogli posiadać innych przyjaciół niż niewidzialni przodkowie.
Ciernista Zamieć krzyknął, wymiotując chwilę potem krwią, zadrżał kilka razy i znieruchomiał.
Zapadła pełna napięcia cisza, śmierć wdarła się wśród żywych, zabierając z tego świata kolejnego wojownika.
Świt wzdrygnął się, nie spodziewał się po sobie takich filozoficznych myśli. Na stare lata szalał.
Usłyszał głosy, po raz pierwszy w dzień. Wstał, żywo rozglądając się wokoło siebie. Szukał ich, szukał głosów, musiały skądś dochodzić.
I właśnie one go olśniły.
Ciernista Zamieć cierpiał, kaszlał, kichał, stał się wrażliwszy na dotyk, do tego dochodziły bolesne skurcze mięśni. Ból opętywał wojownika, a śmierć.... okazała się ulgą.
Płowy podjął decyzję, wedle większości najgłupszą w życiu, dla niego najlepszą.
To śmierć pomoże mu się zjednoczyć z głosami.
Te głosy umilkły, czując decyzję kocura.
***
Zapadła noc, udawał pogrążonego we śnie. Słysząc ponownie nacierające głosy i świszczący oddech śniących wojowników, podniósł się na cztery łapy i po zwięzłym sprawdzeniu terenu, opuścił obóz. Nocne powietrze owiało jego futro, gdy biegł w kierunku rzeki.
Głosy na chwilę ucichły, a on za nimi zatęsknił. Niewiele brakowało, by zawrócił w celu ponownego ataku na kogoś z klanu, lecz myśl o obietnicy zjednoczenia z chłodem wody ukoiła tę chęć.
Dotarł nad brzeg. Spojrzał w wodną toń, której fale jednoczyły się z ciemnością.
Wziął głęboki wdech, za chwilę umrze i stanie się jednym z tymi głosami.
Skoczył, nie oglądając się za siebie.
Nie umiał pływać, więc wszystko potoczyło się błyskawicznie szybko.
Świadomie wstrzymał oddech.
Próbował w odruchu przetrwania wziąć powietrze w płuca ponownie, lecz natrafił na wodę. Instynkt wołał o przetrwanie, mimo głosów.
Ciało pogrążyło się w konwulsyjnych drganiach i ochłodziło się.
Odszedł w milczeniu.
O świcie woda przeniosła ciało płowego na brzeg.
Po śmierci zamiast głosów i piękna ich śpiewów, zauważył tylko pustkę. Pozostał sam nawet po śmierci. Z jego gardła wydobył się krzyk, niemy krzyk. Niczym jego tęsknota, niczym utracone marzenia...
pierwsza postać uśmiercona [*]
Tato-o
OdpowiedzUsuńżegnaj Świcie [*]
OdpowiedzUsuń(*) :c
OdpowiedzUsuń