— NIE DOTYKAJ MNIE! — wydarł się na kotkę, nastroszony.
Nawet Aksamitka, jak na swoją codzienną głupotę była lekko zszokowana. Parę kotów spojrzało na nich zaciekawionych. Srokoszowa Wzgarda spuścił łeb zawstydzony. Podpuściła go. Zmusiła go do wygłupienia się przed innymi. Wbił z irytacją pazury w ziemię, próbując złapać powietrze. Ochłonąć. Lecz Aksamitka kontynuowała swój atak.
— Srokoszku, co się dzieje? — zapytała zmartwiona kotka. — Wszystko w porządku?
Podeszła do niego bliżej, znów niemal go prawie dotykając. Znał już jej brudne zagrywki. Nie zamierzał dać się omamić.
— Odsuń się ode mnie. — wycedził.
Aksamitna przekręciła łebek, patrząc się na niego niepewnie.
— Jak mam się odsunąć, gdy widzę, że potrzebujesz ciepłego przytulaska na pocieszenie. — wymiauczała radośnie.
Srokosz zjeżył się. Zerwał się na łapy, nie zamierzając jej na to pozwolić.
— Nie. Nie potrzebuję niczego od ciebie. Wypchaj się. I mnie zostaw w spokoju! — wypiszczał niczym małe kocię, wpatrując się gniewnie w kotkę.
Pointka patrzyła na niego oszołomiona, lecz nie dał jej czasu na odpowiedź. Szybko puścił się biegiem przed siebie. Nie zamierzał znów jej ulec.
— Oh, Srokoszku, głuptasku. — łysy ogon uderzył go w nos.
Syknął zirytowany, trzepiąc ogonem. Wilczy Zew zdawał się rozbawiony. Morskie ślepia wpatrywały się w Srokosza. Nie potrafił odczytać z nich emocji. Wciąż były dla niego tajemnicą. Chłodny jesienny wiatr targał ich futra. Powoli i leniwie. Niczym jak od niechcenia. Sprawiając, że Sowi Strażnik powoli gubił liście. Złociste płatki powoli opadały na ziemię przykrywając ziemię wielobarwną mozaiką. Wzrok niebieskiego uciekał czasem w stronę nieba, by poobserwować to piękne zjawisko.
— Jeśli zamierzasz bawić się w swoją siostrę to nie potrzebnie do ciebie przychodziłem. — wymamrotał markotnie Srokosz.
Wilczy usiadł bliżej niego. Zahaczył pazurem o jego brodę, zmuszając go do uniesienie wcześniej opuszczonego łba. Ich spojrzenia się spotkały sprawiając, że Srokosz znów się oburzył.
— I co robisz?
— Słuchaj. — głos łysego był oschły.
Nie przypominało to już jego codziennych wygłupów. Nieco zaskoczone pomarańczowe ślepia spojrzały na kocura.
— Jesteś głupi. — zaczął spoglądając na niego pobłażliwie. — Zupełnie jak Aksamitna Chmurka. Gdzie ty masz łeb? Zamiast się puszczyć i podniecać tym, że cię zostawiła wykorzystaj to, że jeszcze cię lubi. Nie widzisz tej okazji? Nie widzisz, jaka jest głupia? Podatna na manipulacje? Nie widzisz, że to wszystko może być twoje jeśli dobrze to rozegrasz? — wyjaśnił mu Wilczy Zew, unosząc dumnie ogon.
Podeszła do niego bliżej, znów niemal go prawie dotykając. Znał już jej brudne zagrywki. Nie zamierzał dać się omamić.
— Odsuń się ode mnie. — wycedził.
Aksamitna przekręciła łebek, patrząc się na niego niepewnie.
— Jak mam się odsunąć, gdy widzę, że potrzebujesz ciepłego przytulaska na pocieszenie. — wymiauczała radośnie.
Srokosz zjeżył się. Zerwał się na łapy, nie zamierzając jej na to pozwolić.
— Nie. Nie potrzebuję niczego od ciebie. Wypchaj się. I mnie zostaw w spokoju! — wypiszczał niczym małe kocię, wpatrując się gniewnie w kotkę.
Pointka patrzyła na niego oszołomiona, lecz nie dał jej czasu na odpowiedź. Szybko puścił się biegiem przed siebie. Nie zamierzał znów jej ulec.
* * *
— Oh, Srokoszku, głuptasku. — łysy ogon uderzył go w nos.
Syknął zirytowany, trzepiąc ogonem. Wilczy Zew zdawał się rozbawiony. Morskie ślepia wpatrywały się w Srokosza. Nie potrafił odczytać z nich emocji. Wciąż były dla niego tajemnicą. Chłodny jesienny wiatr targał ich futra. Powoli i leniwie. Niczym jak od niechcenia. Sprawiając, że Sowi Strażnik powoli gubił liście. Złociste płatki powoli opadały na ziemię przykrywając ziemię wielobarwną mozaiką. Wzrok niebieskiego uciekał czasem w stronę nieba, by poobserwować to piękne zjawisko.
— Jeśli zamierzasz bawić się w swoją siostrę to nie potrzebnie do ciebie przychodziłem. — wymamrotał markotnie Srokosz.
Wilczy usiadł bliżej niego. Zahaczył pazurem o jego brodę, zmuszając go do uniesienie wcześniej opuszczonego łba. Ich spojrzenia się spotkały sprawiając, że Srokosz znów się oburzył.
— I co robisz?
— Słuchaj. — głos łysego był oschły.
Nie przypominało to już jego codziennych wygłupów. Nieco zaskoczone pomarańczowe ślepia spojrzały na kocura.
— Jesteś głupi. — zaczął spoglądając na niego pobłażliwie. — Zupełnie jak Aksamitna Chmurka. Gdzie ty masz łeb? Zamiast się puszczyć i podniecać tym, że cię zostawiła wykorzystaj to, że jeszcze cię lubi. Nie widzisz tej okazji? Nie widzisz, jaka jest głupia? Podatna na manipulacje? Nie widzisz, że to wszystko może być twoje jeśli dobrze to rozegrasz? — wyjaśnił mu Wilczy Zew, unosząc dumnie ogon.
Srokosz spuścił wzrok zawstydzony.
— Że Aksamitna...?
Szylkret westchnął ciężko i pocmokał niezadowolony.
— Nie, debilu. Władza. Władza może być nasza. Omam ją. Zaprzyjaźnij. Słuchaj jej bzdur. A ja utoruje ci ścieżkę... — urwał tajemniczo, spoglądając na niebieskiego.
Otulił go swoim ogonem, zmuszając do znalezienia się bliżej niego. Srokosz nie protestował wyjątkowo. Położył po sobie jedynie uszy.
— Nasze. I wtedy nikt nam nie będzie baczył. Nikt nie będzie przeszkadzał. Wolni od idiotów...
— Nie chce władać klanem. — przerwał mu Srokosz, odsuwając się. — Nienawidzę Klanu Klifu od zawsze. Nie zamierzam więc przekładać własne dobro za niego.
Wilczy uśmiechnął się tajemniczo. Jego wzrok utknął gdzieś na niebie.
— Nikt ci nie każe. Poza tym zawsze możesz przekazać to mi. Władzę i obowiązki. — stwierdził łysy. — A ja zajmę się tobą. — puścił mu oczko.
Niebieski odwrócił łeb zawstydzony. Łysy podszedł do niego i pochylił się nad nim, sprawiając, że jego łeb znajdował się blisko głowy Srokosza.
— Wystarczy tylko, że pogodzisz się z Aksamitną Chmurką. A to wszystko będzie nasze. — wymamrotał mu do ucha Wilczy. — Więc?
Niebieski ze spuszczonym łbem pokiwał niepewnie łbem.
Znalezienie jej nie było trudne. Jak zwykle przebywała wśród kotów. Uśmiechnięta i radosna. Wiecznie w ruchu. Przepełniona energią i szczęściem. Czasem chciał chociaż raz obudzić się z takim nastawieniem, jak ona. Podszedł niepewnie do niej. Czuł spojrzenia kotów na sobie. Rozlegające się powoli szepty i intrygi. Gardził nimi wszystkimi. Pustymi istotami o płytkim rozumie.
— Aksamitna Chmurko. — miauknął w stronę kotki.
Szylkretka odwróciła się. Lekko tanecznym krokiem. Zupełnie jak motyl lawirujący pomiędzy kwiatami. Jej morskie ślepia pozbawione krzty zła spojrzały na niego.
— Ja chciałem z tobą porozmawiać. — zaczął niepewnie. — Sam. — podkreślił, widząc wodzące za nimi spojrzenia.
Aksamitka uniosła zaciekawiona ogon.
— Widzę, że masz już dzisiaj lepszy humor, Srokoszku. Bardzo chętnie się z tobą przejdę. — wyświergotała radośnie. — Tylko nie możesz mnie porwać na zbyt długo. — puściła mu oczko.
Srokosza nie przestawiało zadziwiać, jak całe potomstwo Wilczej Pogoni było do siebie podobne. Wyglądem, jak i zachowaniem.
— Tak, tak, jasne. — wymamrotał niemrawo.
Ruszyli wzdłuż skalnej półki kierującej ich na polane. Morska bryza muskała ich futra. Porywisty wicher strącał na kamienną ścianę. Wraz z wejściem na polanę wiatr uspokoił się. Słabe, lecz wciąż ciepłe promienie słońca. Kotka wyszła na prowadzenie. Oczarowana pięknem natury, kroczyła wśród gęstych traw. Korzystając z okazji, Srokosz zerwał rosnące po drodze stokrotki.
— Idziesz, Srokoszku? — zawołała radośnie, odwracając się w jego stronę.
Słońce okalające jej sylwetkę podkreślało każdy detal jej piękna. Muskające jej boki źdźbła traw wirowały lekko porwane przez delikatny wiatr.
— Aksamitko, ja... — głos zamarł mu.
Przełknął ciężko ślinę. Musiał się do tego zmusić. Musiał mieć to z głowy. Jeśli chciał mieć to z łba. Jeśli chciał własnego dobra. I Wilczego Zewu...
— Ja przepraszam. — wycedził ciężko, przesuwając stokrotki w jej stronę. — Byłem smutny, że... wolisz bawić się z Niedźwiedzią Siłą, a dla mnie nie masz czasu... — starał się kłamać, lecz prawda wkradała się pomiędzy jego słowa irytując niebieskiego. — Jest mi głupio... po prostu jestem... g-głuptasem... — niemal zakrztusił się przy ostatnim słowie.
— Że Aksamitna...?
Szylkret westchnął ciężko i pocmokał niezadowolony.
— Nie, debilu. Władza. Władza może być nasza. Omam ją. Zaprzyjaźnij. Słuchaj jej bzdur. A ja utoruje ci ścieżkę... — urwał tajemniczo, spoglądając na niebieskiego.
Otulił go swoim ogonem, zmuszając do znalezienia się bliżej niego. Srokosz nie protestował wyjątkowo. Położył po sobie jedynie uszy.
— Nasze. I wtedy nikt nam nie będzie baczył. Nikt nie będzie przeszkadzał. Wolni od idiotów...
— Nie chce władać klanem. — przerwał mu Srokosz, odsuwając się. — Nienawidzę Klanu Klifu od zawsze. Nie zamierzam więc przekładać własne dobro za niego.
Wilczy uśmiechnął się tajemniczo. Jego wzrok utknął gdzieś na niebie.
— Nikt ci nie każe. Poza tym zawsze możesz przekazać to mi. Władzę i obowiązki. — stwierdził łysy. — A ja zajmę się tobą. — puścił mu oczko.
Niebieski odwrócił łeb zawstydzony. Łysy podszedł do niego i pochylił się nad nim, sprawiając, że jego łeb znajdował się blisko głowy Srokosza.
— Wystarczy tylko, że pogodzisz się z Aksamitną Chmurką. A to wszystko będzie nasze. — wymamrotał mu do ucha Wilczy. — Więc?
Niebieski ze spuszczonym łbem pokiwał niepewnie łbem.
* * *
Znalezienie jej nie było trudne. Jak zwykle przebywała wśród kotów. Uśmiechnięta i radosna. Wiecznie w ruchu. Przepełniona energią i szczęściem. Czasem chciał chociaż raz obudzić się z takim nastawieniem, jak ona. Podszedł niepewnie do niej. Czuł spojrzenia kotów na sobie. Rozlegające się powoli szepty i intrygi. Gardził nimi wszystkimi. Pustymi istotami o płytkim rozumie.
— Aksamitna Chmurko. — miauknął w stronę kotki.
Szylkretka odwróciła się. Lekko tanecznym krokiem. Zupełnie jak motyl lawirujący pomiędzy kwiatami. Jej morskie ślepia pozbawione krzty zła spojrzały na niego.
— Ja chciałem z tobą porozmawiać. — zaczął niepewnie. — Sam. — podkreślił, widząc wodzące za nimi spojrzenia.
Aksamitka uniosła zaciekawiona ogon.
— Widzę, że masz już dzisiaj lepszy humor, Srokoszku. Bardzo chętnie się z tobą przejdę. — wyświergotała radośnie. — Tylko nie możesz mnie porwać na zbyt długo. — puściła mu oczko.
Srokosza nie przestawiało zadziwiać, jak całe potomstwo Wilczej Pogoni było do siebie podobne. Wyglądem, jak i zachowaniem.
— Tak, tak, jasne. — wymamrotał niemrawo.
Ruszyli wzdłuż skalnej półki kierującej ich na polane. Morska bryza muskała ich futra. Porywisty wicher strącał na kamienną ścianę. Wraz z wejściem na polanę wiatr uspokoił się. Słabe, lecz wciąż ciepłe promienie słońca. Kotka wyszła na prowadzenie. Oczarowana pięknem natury, kroczyła wśród gęstych traw. Korzystając z okazji, Srokosz zerwał rosnące po drodze stokrotki.
— Idziesz, Srokoszku? — zawołała radośnie, odwracając się w jego stronę.
Słońce okalające jej sylwetkę podkreślało każdy detal jej piękna. Muskające jej boki źdźbła traw wirowały lekko porwane przez delikatny wiatr.
— Aksamitko, ja... — głos zamarł mu.
Przełknął ciężko ślinę. Musiał się do tego zmusić. Musiał mieć to z głowy. Jeśli chciał mieć to z łba. Jeśli chciał własnego dobra. I Wilczego Zewu...
— Ja przepraszam. — wycedził ciężko, przesuwając stokrotki w jej stronę. — Byłem smutny, że... wolisz bawić się z Niedźwiedzią Siłą, a dla mnie nie masz czasu... — starał się kłamać, lecz prawda wkradała się pomiędzy jego słowa irytując niebieskiego. — Jest mi głupio... po prostu jestem... g-głuptasem... — niemal zakrztusił się przy ostatnim słowie.
<Aksamitna Gwiazdko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz