Zastanowiła się, kiedy dokładnie ich relacja się poprawiła. Chyba po jednej z rozmów… tak, to było wtedy. Początkowe dni można powiedzieć, że wręcz przesiąknięte były niechęcią. Różana chciała jak najbardziej zniechęcić samotnika do klanów, robiąc jedne z bardziej wymagających treningów na jakie mogło pozwolić ciało kocie, przy okazji opowiadając te “najciekawsze” aspekty życia w społeczności i kilka milusich historii. Ku jej niezadowoleniu jednak, Powiew nie wykazywał żadnych zniechęcenia. Mało tego, nie narzekał na treningi i zdążył zaznajomić się z większością klanu, ją przy tym wszystkim trzymając na dystans. Początkowo jej to nie przeszkadzało, w końcu sama chciała do tego doprowadzić, jednak po którymś dniu spędzonym tak samo, po prostu odkryła, że miała dość. Irytacja wżerała jej się w pazury za każdym razem, kiedy podczas treningu Powiew po prostu wstawał by oddać jej cios, lub komentował jedynie w ten swój dziecinny sposób bestialstwo niektórych kotów. Zastanawiała się wtedy, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku? Czy naprawdę nie lepiej by było po prostu w końcu jej posłuchać i odpuścić? A najgorsze w tym wszystkim było to, że łapała się na uczuciu akceptacji tego stanu rzeczy, a może nawet i podziwu z tej niepojętej upartości, najpewniej popchniętej czystą głupotą. Nic więc dziwnego, że po którymś dniu po prostu wszystko kocurowi wygarnęła. Zatrzymała na treningu i wypaliła wszystko co myśli, zaczynając śpiewkę od początku, na co kocur jedynie wzburzył się jeszcze bardziej, zmachnął ogonem i odszedł w stronę obozu.
Czemu musiał być taki głupi? Czemu nie chciał słuchać ostrzeżeń? Zginie któregoś dnia szybciej, niż zdąży zauważyć przeciwnika, ani nawet krzyknąć. Po tym wszystkim lilowy udał się nie do nikogo innego, jak samej Tygrysiej Gwiazdy ze skargą, wcześniej o tym zastępczynię uświadamiając w dość burzliwy sposób, a szylkretowa miała okazję znaleźć się w legowisku przywódcy zaraz po nim, gdy tylko przekroczyła próg obozu. Minęli się na wejściu, ignorując się nawzajem. Róży nawet pasowało wyjście ze zmianą mentora dla Powiewu. Co prawda wiedziała, że inny wojownik nie będzie tak negatywnie nastawiony i pod jego skrzydłami lilowy najpewniej się zadomowi, a była to droga której zastępczyni starała się uniknąć jak najbardziej mogła, jednak po prostu musiała już odpocząć. Zbyt dużo skomplikowanych emocji ciążyło jej na sercu których nie umiała odczytać, więc zostawało odseparować się od twórcy tego problemu. Niestety jednak zamiast na szybką zmianę, Róża spotkała się z… rozmową. Naprawdę trudno jej było wyjaśniać przed Tygrysią Gwiazdą całą fabułę skomplikowania i zawodu z jaką miała do czynienia, więc sprawa zakończyła się mniej więcej tak, że calico znów się zdenerwowała, jednak przy okazji zaakceptowała kilka faktów. Co prawda nie od razu i potrzebowała kilka dni na przetrawienie wszystkiego, jednak może, uh, aż ciężko nawet o tym myśleć. Może się myliła? Może Powiew sobie jednak poradzi, a ona po prostu nie umie sobie sama poradzić ze swoimi obawami? Lilowy miał rację, że uciekała. W końcu kto by chciał siedzieć w dołku z rozczarowań i kotów które były dla ciebie bliskie, a teraz leżą pod ziemią lub są gdzieś daleko?
Zaczynało się ściemniać. Chłodny wiatr przywiał za sobą zapach jesieni, deszczu, opadłych, grzejących się na słońcu rudych liści. To wtedy Róża znalazła czas, by zebrać się w sobie i w końcu podejść do kocura, który to wybrał się z jakimś patrolem na granice, a teraz wracał z całą grupą do obozu. Już z daleka zdawał się zauważyć calico, jednak zignorował ją kompletnie.
- Powiew, zaczekaj - rzuciła w jego stronę, gdy ten przechodził obok. Całe jej ciało było nastawione negatywnie i aż rwało się by to wszystko odwołać i zawrócić, jednak umysł jakimś cudem utrzymywał je w miejscu.
- Co chcesz - mruknął jedynie niechętnie, zatrzymując się na moment i pozwalając, by reszta kotów go wyminęła.
- Porozmawiać
- Nie mamy o czym - Stwierdził, już zaczynając robić krok do przodu, chcąc dołączyć do reszty grupy, na co Róża zacisnęła zęby. Oh, jak on nie miał pojęcia, jak w tym momencie szylkretka walczyła sama ze sobą. ,,Nie mamy o czym, tak? No więc dobrze, idź sobie. Idź. Tak będzie lepiej, nie mam zamiaru się przed tobą płaszczyć”. To była pierwsza myśl, która zawitała w głowie kotki, jednak ta postarała się ją w sobie zatrzymać i opanować ogon, który teraz zadrgał z rozdrażnienia.
- Chciałam- … przeprosić. - Wydusiła z siebie z trudem, co powstrzymało kocura od całkowitego odejścia, jednak tylko na moment, gdy ten posłał w jej stronę chłodne, oceniające side eye.
- Doceniam starania. Chociaż następnym razem przyjdź z prawdziwymi przeprosinami.
- One są. prawdziwe. - Cóż. Nie do końca, to prawda. Nadal uważała, że kocur powinien się wynieść z klanu, jednak skoro już miała zaakceptować jego obecność tu, to nie mogło to wyglądać w ten sposób. Miała się jednak postarać, prawda? Miała zakończyć ten spór, była starsza i miała więcej doświadczenia w życiu w klanie i przede wszystkim była zastępcą. Nie powinna się więc tak zachowywać, prawda? Jeszcze nie jest nic stracone, po prostu zacznie zachowywać się normalnie, a kocur po jakimś czasie sam opuści klan, wystarczy aż na tron w którejś grupie wejdzie kolejna furiatka albo żądny krwi psychopata. W końcu Różana uwielbiała planowanie długodystansowe, coś takiego nie powinno być dla niej problemem.
- O, naprawdę? Bo nie wyglądają. - Odparł ironicznie, z lekko teatralną nutą. Kotka westchnęła ciężko, jakby następne słowa były czymś naprawdę ciężkim do wyrzucenia z siebie i w sumie dla kotki tak właśnie było.
- Posłuchaj. Wiem, że przez ostatni księżyc nie byłam najlepszym mentorem, powiedziałam kilka słów za dużo, które mogły cię dotknąć personalnie - zaczęła, ostrożnie dobierając słowa, by nie zabrzmiały zbyt bardzo jak ,,ona”. Starała się mówić tak, by kocur przyjął to jak najlepiej, a nie wyłapywał ze środka rozmowy jakichś słów, które by go podirytowały bardziej. - Więc chciałabym za to przeprosić. Wiem, że takie rzeczy się dotykają a mimo to je kontynuowałam, bo po prostu: nadal uważam, że nie powinieneś dołączać do klanu. Jest tu zbyt niebezpiecznie, jednak tego już pewnie zdążyłeś się nasłuchać. - kolejny, szybki oddech - mimo wszystko postaram się zaakceptować twoją decyzję, dlatego proszę cię o przemyślenie moich słów. Naprawdę nie chcę więcej prowadzić tego sporu - Zakończyła swoje recytowanie niczym z kartki. Przygotowywała to coś przez kilka dni i miała nadzieję, że wyszło nienagannie, chociaż brzmiało troszkę jak wierszyk na dzień babci. Nastało długie milczenie pełne napięcia, podczas którego oboje znaleźli sobie punkt gdzieś w przestrzeni, na który można było patrzeć.
- Wiesz, że czasem było ciężko. - Odezwał się w końcu, unosząc wzrok na pysk calico, na co ta krótko kiwnęła głową.
- Wiem. - Kolejne milczenie, które Powiew postanowił przerwać zrezygnowanym, cichym głosem.
- Zastanowię się - po tych słowach w końcu ruszył na dobre, wchodząc na teren obozu i zostawiając Różę samą, która teraz czuła się naprawdę nie komfortowo, jakby mrówki chodziły pod jej skórą i osiadły w gardle i na sercu. Fe! Jak koty mogą tak żyć i wydobywać na zewnątrz wszelkie swoje ,,ale”? Zdawała sobie sprawę, że pewnie postąpiła dobrze, jednak jej środkowa niechęć do tego typu spraw strasznie ją irytowała i powstrzymywała od jakiegoś szerszego myślenia w temacie uczuciowym. Po krótkiej chwili stania w jednej pozycji nagle się zerwała i poszła mechanicznym krokiem gdzieś w tereny. Musiała to rozchodzić.
Po tej krótkiej, bo krótkiej rozmowie, Różana rzeczywiście zwolniła tempa na treningach i już tak nie naciskała, zachowując się… cóż, normalnie, jak do swoich poprzednich/aktualnych uczniów. Powiew nadal się nieco fochał, jednak zaczynało to powoli słabnąć aż w końcu po długim czasie, wreszcie zaczął przypominać w stosunku do niej kota, którym był na początku znajomości, aż w końcu jej oryginalny przyjaciel wrócił. Wciąż niepewny co do jej nastawienia, jednak już nie udawał, że jej nie znał, co przyjęła z ulgą. W końcu jej “misja” została spełniona w połowie, chociaż wiedziała jakim kosztem. I wiedziała ile bólu przyniesie, jeśli przyjdzie jej zdradzić jego zaufanie po raz kolejny, zostawiając poza granicami. Wystarczyło zostać przywódcą i poczekać na jakąś dramę, a wszystko samo się ułoży.
W wolnych chwilach dwójka kotów wybierała się również na spacery, które przypominały te nielegalne wypady Różanej poza granice. Spokojne, o których zapominała o problemach. Wstyd było jej przyznać to przed samą sobą, ale naprawdę jej tego brakowało. Nic więc dziwnego, że na którymś spacerze dała się ponieść chwili, przez nią zwanej czystą głupotą, a kilka poranków później obudziła się z nieprzyjemnym uczuciem, które nakazywało jej zwrócić posiłek. Wygramoliła się z legowiska wojowników, zaspana kierując się do medyczki, strosząc sierść przez wilgoć i jesienną mżawkę unoszącą się w powietrzu. Niestety na miejscu nie dostała ziół na zatrucie ani nic, co pomogłoby jej z niestrawnościami, a zamiast tego napotkała się ze złotym, znaczącym spojrzeniem pomarańczowych oczu Wiśniowej Iskry.
- Gratuluję Różana Przełęczy, najwidoczniej spodziewasz się młodych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz