Wyznanie szylkretowej kotki tak bardzo go zszokowało, że nie mógł wydusić z siebie słowa. Ba, nie potrafił się nawet ruszyć, jedynie tępo wpatrywał się w Rdzawą. Nie sądził, że ma u niej jakiekolwiek szanse. Chociaż, ona mogła być po prostu kochliwa. Co, jeśli nie był nikim specjalnym? Jeśli takie słowa wędrowały do każdego kocura w okolicy? Nie. Nawet, jeśli jej nie lubił, nie mógł zaprzeczyć, że Rdzawa ma honor.
Ocknął się, mrugając szybko. Powoli zbliżył głowę do mordki kotki, po czym otworzył pysk. Przez dłuższą chwilę nie wydobyło się z niego nic oprócz pary wodnej.
- Rdzawa... - szepnął w końcu, czując, jak łamie mu się głos. - Ja...
Nie! Nie mógł tego powiedzieć, nie potrafił. Co się z nim dzieje? Szylkretka była dla niego niczym innym jak irytującym komarem ciągle kąsającym i brzęczącym przy uchu. Dla kogoś takiego mógł powiedzieć z łatwością "nie", a nawet o wiele gorsze rzeczy! Czemu więc jego własne ciało powstrzymywało go przed powiedzeniem jednego zdania, które i tak zmieniłoby jego życie tylko na lepsze?
Oczami wyobraźni zobaczył siebie z Rdzawą, przytulonych, szczęśliwych. Gdzieś z tyłu słychać było piski kociąt, na drzewach ćwierkały ptaszki, wszyscy byli zadowoleni. Zaraz jednak uświadomił sobie, że przecież on już wybrał swoją drogę. Zamiast Rdzawej miał Kukułkę, jego ukochaną. Cynamonkę kochał z całym sobą, ale jakie uczucia żywił do szylkretki? Był stuprocentowo pewny, że budziła w nim odrazę, gniew i nienawiść, ale w głębi duszy... czuł się za nią odpowiedzialny i troszczył się o nią, jak o Mruczka, Zeldę, Wąsika i Adama. Jak o swoich przyjaciół, którzy byli ważną częścią jego życia.
Albert liznął Rdzawą w nos, a kotka wzdrygnęła się. Spojrzała głęboko w oczy, sfinksa, a w jej złotych, promiennych ślepiach iskrzyła się nadzieja. To wcale nie pomagała Albertowi.
- Słuchaj... ja... ja myślę że nic z tego nie będzie. Jesteś odważną, szlachetną i piękną kotką, Rdzawa, a ja nawet nie mam sierści. Zasługujesz na kogoś zdecydowanie lepszego - gdy wypowiadał te słowa, na jego pysk wpłynął smutny uśmiech, a do oczu napłynęły mu łzy. - Ja jestem pieszczochem, przyzwyczajonym do wygody, a ty silną, dziką łowczynią. Po prostu nie jesteśmy dla siebie stworzeni - musnął jej policzek nosem, a następnie odwrócił się, prześlizgnął przez klapkę w drzwiach i zniknął w środku.
♥♥♥
Na parapecie domu siedział łysy, szaro-kremowy kot ubrany w różowy strój dinozaura. Miał zamknięte oczy, ale grymas na jego pysku dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych kotów przeszkadzających mu w jego wypoczynku. Świat powoli budził się do życia po srogiej zimie, ale sfinksowi nie robiło to żadnej różnicy. Czuł się tak, jakby cząstka jego została gdzieś tam, na śniegu, i razem ze śniegiem stopniała, znikając na zawsze.
Ile minęło od ich ostatniego spotkania? Kilka tygodni, miesięcy, lat? Albert całkowicie stracił poczucie czasu. Ciągle wmawiał sobie, że to była tylko niepotrzebna świruska, że powinien o niej zapomnieć.
Ale po prostu nie potrafił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz