Nagle poczuła mocne walnięcie w okolicy brzucha. Otworzyła oczy i zobaczyła, że obiła się o jakiś wystający korzeń. Było to dziwne, ale Pszczoła spostrzegła w tym jedyną szansę ratunku. Kurczowo trzymała się korzenia (czy czegoś tam), a tylne nogi bezwładnie chciały płynąć wraz z rzeką, aż do samego końca, który mógł być wieeeele długości lisa stąd...
Miała coraz mniej siły, czuła, że zaraz puści to, co trzyma, że puści koło ratunkowe i utonie, popłynie z prądem do Klanu Gwiazd...
-Trzymaj się, Pszczeli Miodzie! - usłyszała głos. To Szkarłatny Wicher pędził zdyszany w jej stronę. Sprawdził łapą czy korzeń jest stabilny i delikatnie szedł na niego, łapiąc za kark Pszczelą, a tej przebiegł miły skurcz po całym ciele. Biały kot powoli i mozolnie wciągał osłabioną kotkę na brzeg. Gdy tylko szylkretka poczuła twardy, zaśnieżony grunt, położyła głowę na śniegu i zemdlała z wyczerpania.
Obudziły ją wonne zapachy różnych ziół i innych medykamentów, które jakimś cudem były, choć klan nie miał medyka. Otworzyła oczy i ujrzała zmartwiony pysk kocura.
-Wszystko dobrze?- zapytał cicho.
-Nie mam nawet siły rzucić jakiegoś podłego tekstu, więc chyba nie.- kotka uśmiechnęła się blado.
-Nie mamy medyka, ale przyciągnąłem cię tu, by było ci trochę cieplej. Niestety nie znam się na leczeniu, więc więcej nie mogłem zrobić.
-Trudno, myślę, że dam radę. Tylko módlmy się do Gwiezdnych, bym nie dostała jakiegoś Kaszlu, czy czegoś tam.
<Szkarłat?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz