Zanim Purchawka została uczennicą
— Och... Maluchu, ale ja naprawdę nie potrafię... — Migotka zaczynała być faktycznie smutna, że musi ją zawieść.
— Wielki Pan powiedział, że Piękna Pani lata... — Teraz to Purchawka traciła animusz. Miodek, kiedy napotkał oczy partnerki, poczuł się jednocześnie dotknięty i skarcony. Ile emocji potrafiła ona wyrazić tymi soczystymi ślepkami... Przełknął gulę. Musiał to teraz odkręcać.
— Ah... Bo ja nie powiedziałem ci wszystkiego, jaka ze mnie gapa! — zawołał i uderzył się łapą w czoło. Zezowate oczka skierowały się prosto na niego. — Migotka potrzebuje magicznego pyłku, który spada z motylich skrzydełek, kiedy te fruwają nad łączkami. Bardzo ciężko go znaleźć, bo z każdym deszczem pyłek się rozpuszcza i trafia prosto do ziemi. Wiesz, co wzrasta z tego pyłku?
— N-nie — odpowiedziała koteczka, dochodząc do siebie powoli po tym wielkim zawodzie.
— Dmuchawce! — wykrzyknął, a z pyska szylkretki wypadł cichutki chichot.
— Naprawdę?! — Maluch skoczył na równe łapki i przypadł nimi o przednie nogi Miodka. — To jak jest dużo latawiec, to Piękna Pani mniej lata?
— Dokładnie tak, prawda Płateczku? — zwrócił się do ukochanej, która uśmiechała się w ich stronę niczym poranek.
— Tak, tak. Ale to by było z mojej strony takie samolubne... Wszyscy uwielbiają wzbijać w powietrze dmuchawce, więc nie zbieramy motylego, magicznego pyłku — potwierdziła łagodnie.
— Bo Piękna Pani jest nie tylko piękna, ale i bardzo dobra. Zawsze ci pomoże jeśli będziesz mieć jakiś kłopot, nawet najgłupszy — zapewnił czekoladowy. — Jeśli kiedyś pomyślisz, że przeszkoda na twojej drodze jest głupiutka, pamiętaj, że ja zapewne napotkałem głupsiejszą.
* * *
Delikatnie w przeszłości, ale przed zgromadzeniem, gdzie Miodek pobił Promyka
Pogoda była ciepła, ale jeszcze nie niewyobrażalnie upalna. Owocowe Drzewka dawały miły cień, pod którym często wypoczywały grupki kotów. Delikatny wiatr tańczył wokół jabłonek, roznosząc słodkie zapachy kwiatów, które powoli przeobrażały się w owoce. Miodek często odpoczywał. Nie miał ucznia, ale nie przeszkadzało mu to, nie czuł zazdrości względem tych, których Sówka wywoływała podczas ceremonii. On już swoje wytrenował, swoje wyszkolił i doinformował. No a skoro mu zawsze odpuszczano, to znaczyło, że Owocowy Las ma innych, najwidoczniej bardziej chętnych i kompetentnych mentorów, którzy na swoich barkach poniosą ten wielki obowiązek. Dlatego też, po tym jak wracał z polowania, mógł w spokoju poleniuchować. Znów niezwykle to polubił. Migotka towarzyszyły mu, kiedy tylko mogła. Miało to miejsce coraz częściej. Nie przewodziła już patrolami tak regularnie, jak kiedyś. Widział ten liliowy puszek, który zaczynał wyrastać na mordce ukochanej, widział w tafli kałuż, że jego futro również siwieje.
Jakże piękne jest to, że mogę zestarzeć się przy jej boku... — myślał w takich chwilach jak ta. Szylkretka wróciła jakiś czas temu z porannych zwiadów. Teraz zawsze, kiedy kończyła swoje obowiązki, była taka zmęczona. Zapadła w sen pod rozłożystą, starą czereśnią, ukołysana przez szum trawy, otulona jej źdźbłami. Wojownik trzymał jej łeb na przednich łapach i obserwował. Spoglądał w kierunku obozu, który tętnił życiem. Uczniowie wracali z treningów, wieczorny patrol powoli zbierał się do wyjścia, łowieckie grupy to wkraczały, to ponownie wybywały, aby czerpać z obfitości pory. Nagle dostrzegł czarną postać, która dziarsko truchta w jego kierunku. Przez moment myślał, że to Orzeszek. Aż dreszczyk go przeszedł, bo to mogłoby znaczyć, że jego maleńka Kruszynka miała jakiś problem. Jednak kiedy kot niemal nie wszedł w wielki kamień przed sobą, wiedział, że to ktoś inny.
— Pozdrowienia Purchawko — powiedział nie za głośno. Zbyt wielka ostrożność nie była sensowna, gdyż sen Migotki był twardy niczym gałęzie, po których skacze podczas patroli. — Cały czas migasz mi jedynie w kąciku oka. Czyżby trening na stróża był aż tak wymagający, żeś o nas zapomniała? A może masz inne, tajemne, sekretne obowiązki?
Jakże piękne jest to, że mogę zestarzeć się przy jej boku... — myślał w takich chwilach jak ta. Szylkretka wróciła jakiś czas temu z porannych zwiadów. Teraz zawsze, kiedy kończyła swoje obowiązki, była taka zmęczona. Zapadła w sen pod rozłożystą, starą czereśnią, ukołysana przez szum trawy, otulona jej źdźbłami. Wojownik trzymał jej łeb na przednich łapach i obserwował. Spoglądał w kierunku obozu, który tętnił życiem. Uczniowie wracali z treningów, wieczorny patrol powoli zbierał się do wyjścia, łowieckie grupy to wkraczały, to ponownie wybywały, aby czerpać z obfitości pory. Nagle dostrzegł czarną postać, która dziarsko truchta w jego kierunku. Przez moment myślał, że to Orzeszek. Aż dreszczyk go przeszedł, bo to mogłoby znaczyć, że jego maleńka Kruszynka miała jakiś problem. Jednak kiedy kot niemal nie wszedł w wielki kamień przed sobą, wiedział, że to ktoś inny.
— Pozdrowienia Purchawko — powiedział nie za głośno. Zbyt wielka ostrożność nie była sensowna, gdyż sen Migotki był twardy niczym gałęzie, po których skacze podczas patroli. — Cały czas migasz mi jedynie w kąciku oka. Czyżby trening na stróża był aż tak wymagający, żeś o nas zapomniała? A może masz inne, tajemne, sekretne obowiązki?
<Purchawa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz