Liderka utkwiła wzrok w rudej uczennicy.
- Kodeks zakazuje odrzucania kocięcia w potrzebie - przerwała na moment - Nawet, jeśli jej wrzaski docierają czasem do Skruszonego Drzewa. Nie widzę jednak problemu, by odeszła na swoje gdy tylko wejdzie w wiek uczniowski. - Wyjaśniła. Nie widziała potrzeby, by na siłę trzymać w klanie kocię, które syczy i pluje. W sumie się temu nie dziwiła, sama by pewnie wymknęła się jako kocię na miejscu Ciszy. Tyle, że niebieska widocznie nie ma tyle pomyślunku, by udawać, że nie istnieje - Poza tym jej zachowanie jest jak najbardziej zrozumiałe. Nie, żebym je pochwalała.
- Teraz nie jest kocięciem w potrzebie... Jak ją tu przyniosłam była wychudzonym kociakiem, a teraz wystarczy spojrzeć na jej okrągły brzuch. Ma się dobrze. I myślę, że by już całkiem sama sobie poradziła, nawet jeśli nie jest jeszcze uczennicą... - zrobiła dłuższą przerwę pozwalając sobie wziąć głęboki wdech - Powinniśmy ją odesłać. Może do jednego z klanu, z którym mamy sojusz? Nie powinna tu być i żyć wśród nas. Chociażby przez sam fakt, że jej rodzice zabili moją mentorkę, Gepardzi Mróz. I o mało nie zabili mojego brata... - przypomniała - Kto wie skąd pochodzili ci samotnicy i co zaszczepili w tym młodym umyśle... Bo na pewno nic dobrego.
- Wciąż jest kocięciem - rzekła Róża, patrząc na Lew badawczo, tonem nauczycielskim - Co do oddania jej, nie byłby to kiepski pomysł. Niemniej naszym sojusznikom nie jest potrzebna wichura wewnątrz klanu, którą byśmy im podarowali, a wrogowi możliwy sojusznik, jeśli kocię zrozumiałoby, że ma okazję do zemsty. Patrząc jednak na jej chęci do nas, zgaduję, że Cisza sama się wyniesie w odpowiednim czasie. Życie w Klanie Burzy byłoby... niewygodne i dla niej i dla nas. W końcu to z naszych łap straciła rodziców. - zmrużyła oczy, dając Lew znać, że strata rodziców dla kocięcia ma większe znaczenie, niż losowy kot, do którego Róża szczerze wątpiła, by Lew się przywiązała. - Poza tym patrz też na czas głodu i wszystkie warunki, jakie wystąpiły i mogły być przyczyną owego zachowania. Nie znaliśmy tych samotników i nie, żebym tęskniła do ich zapoznania, jednak czasem warto postawić się w sytuacji drugiego kota... i spróbować poszerzyć swoje widzenie.
- Myślę , że wystarczająco ich poznałam w tamtej chwili. - prychnęła - I my również cierpieliśmy głód, a mimo to nie decydowaliśmy się wkraczać na tereny innych klanów, mimo że moglibyśmy... Na pewno za naszymi terenami znajdują się tereny nienależące do nikogo. Tam mogli się osiedlić i zapewnić odpowiednie warunki dla siebie i swoich kociąt. Bezpieczeństwo bliskich powinno być na pierwszym miejscu, a oni nawet tego nie potrafili zapewnić.
- Nie moja już sprawa, by uczyć umarłych o niekompetencji - Rzekła już nieco twardszym tonem - Większość samotników nie zna pojęcia granic, kodeksu, ani podstawowych zasad moralnych, nie oznacza to, że mamy się zniżać do ich poziomu.
- To jest ostatania rzecz, którą bym chciała zrobić. Chce dobrze dla klanu, i martwię się po prostu, że ta nienawiść u Ciszy z wiekiem nie minie tylko się jeszcze bardziej pogłębi. Bo co jeśli nie będzie chciała odejść, bo będzie chciała się zemścić? Na mnie? Na mojej rodzinie? I tylko dlatego, że stanęliśmy w obronie siebie nawzajem jak i całego klanu.
- A moim obowiązkiem jest ją obserwować i zadbać, by do tego nie doszło. Nie potrzebujemy zepsutego kota w klanie - mruknęła - Z resztą, jeśli cię coś zaniepokoi, coś zauważysz, przecież wiesz, gdzie przebywam - dodała już lżejszym tonem, poddając… lekką sugestię.
- I zaniepokoiło, dlatego już teraz chciałam przeciwdziałać możliwym przyszłym czarnym scenariuszom. Nie chcę czekać na moment kiedy dojdzie do kolejnej tragedii... - wahała się przed chwilę czy był jeszcze ciągnąć tę rozmowę, gdy obie miały inne spojrzenie na tę sytuację , jednak ostatecznie po chwili kontynuowała - Czy gdyby zamiast mnie, Piaska i Iskierki w tamtym miejscu znalazły się twoje dzieci, tak samo brzmiałaby twoja odpowiedź?
Lew mogła poczuć na moment tą gęstniejącą atmosferę, kiedy w oczach liderki zabłysło mrożące ostrzeżenie. Wiadomość, że uczennica na zbyt wiele sobie pozwala. Niemniej zgasło ono tak szybko jak się pojawiło, a na pysku Róży pojawiła się zaduma, kiedy kotka przez moment milczenia wpatrywała się w jakiś nieobecny punkt. Cisza, zdawało się, że przeciągała się wieki, zanim liderka wreszcie się odezwała.
- Tak samo. - rzekła pewnym głosem - Oczywiście, nie podobałoby mi się to i trzymałabym moje dzieci jak najdalej od tego kocięcia. - Tu strzepnęła z niezadowoleniem uchem. O ile szczyle by w ogóle posłuchały. - Jednak moja decyzja byłaby taka sama. - spojrzała na pysk Lew z pewnością w oczach. Co prawda, gdyby Cisza rzeczywiście w późniejszych latach spróbowała skrzywdzić jej kocięta, osobiście posiliłaby nią rybki, ale to już mogła zachować dla siebie.
- Rozumiem - odparła krótko, a na jej pysku pojawił się uśmiech, tym razem nie był on ani kpiący czy pogardliwy. Ucieszyła ją odpowiedź Róży. - To dobrze, że byłaby taka sama. - liderka kiwnęła krótko głową, kiedy Lwia Łapa postanowiła się oddalić.
- Kodeks zakazuje odrzucania kocięcia w potrzebie - przerwała na moment - Nawet, jeśli jej wrzaski docierają czasem do Skruszonego Drzewa. Nie widzę jednak problemu, by odeszła na swoje gdy tylko wejdzie w wiek uczniowski. - Wyjaśniła. Nie widziała potrzeby, by na siłę trzymać w klanie kocię, które syczy i pluje. W sumie się temu nie dziwiła, sama by pewnie wymknęła się jako kocię na miejscu Ciszy. Tyle, że niebieska widocznie nie ma tyle pomyślunku, by udawać, że nie istnieje - Poza tym jej zachowanie jest jak najbardziej zrozumiałe. Nie, żebym je pochwalała.
- Teraz nie jest kocięciem w potrzebie... Jak ją tu przyniosłam była wychudzonym kociakiem, a teraz wystarczy spojrzeć na jej okrągły brzuch. Ma się dobrze. I myślę, że by już całkiem sama sobie poradziła, nawet jeśli nie jest jeszcze uczennicą... - zrobiła dłuższą przerwę pozwalając sobie wziąć głęboki wdech - Powinniśmy ją odesłać. Może do jednego z klanu, z którym mamy sojusz? Nie powinna tu być i żyć wśród nas. Chociażby przez sam fakt, że jej rodzice zabili moją mentorkę, Gepardzi Mróz. I o mało nie zabili mojego brata... - przypomniała - Kto wie skąd pochodzili ci samotnicy i co zaszczepili w tym młodym umyśle... Bo na pewno nic dobrego.
- Wciąż jest kocięciem - rzekła Róża, patrząc na Lew badawczo, tonem nauczycielskim - Co do oddania jej, nie byłby to kiepski pomysł. Niemniej naszym sojusznikom nie jest potrzebna wichura wewnątrz klanu, którą byśmy im podarowali, a wrogowi możliwy sojusznik, jeśli kocię zrozumiałoby, że ma okazję do zemsty. Patrząc jednak na jej chęci do nas, zgaduję, że Cisza sama się wyniesie w odpowiednim czasie. Życie w Klanie Burzy byłoby... niewygodne i dla niej i dla nas. W końcu to z naszych łap straciła rodziców. - zmrużyła oczy, dając Lew znać, że strata rodziców dla kocięcia ma większe znaczenie, niż losowy kot, do którego Róża szczerze wątpiła, by Lew się przywiązała. - Poza tym patrz też na czas głodu i wszystkie warunki, jakie wystąpiły i mogły być przyczyną owego zachowania. Nie znaliśmy tych samotników i nie, żebym tęskniła do ich zapoznania, jednak czasem warto postawić się w sytuacji drugiego kota... i spróbować poszerzyć swoje widzenie.
- Myślę , że wystarczająco ich poznałam w tamtej chwili. - prychnęła - I my również cierpieliśmy głód, a mimo to nie decydowaliśmy się wkraczać na tereny innych klanów, mimo że moglibyśmy... Na pewno za naszymi terenami znajdują się tereny nienależące do nikogo. Tam mogli się osiedlić i zapewnić odpowiednie warunki dla siebie i swoich kociąt. Bezpieczeństwo bliskich powinno być na pierwszym miejscu, a oni nawet tego nie potrafili zapewnić.
- Nie moja już sprawa, by uczyć umarłych o niekompetencji - Rzekła już nieco twardszym tonem - Większość samotników nie zna pojęcia granic, kodeksu, ani podstawowych zasad moralnych, nie oznacza to, że mamy się zniżać do ich poziomu.
- To jest ostatania rzecz, którą bym chciała zrobić. Chce dobrze dla klanu, i martwię się po prostu, że ta nienawiść u Ciszy z wiekiem nie minie tylko się jeszcze bardziej pogłębi. Bo co jeśli nie będzie chciała odejść, bo będzie chciała się zemścić? Na mnie? Na mojej rodzinie? I tylko dlatego, że stanęliśmy w obronie siebie nawzajem jak i całego klanu.
- A moim obowiązkiem jest ją obserwować i zadbać, by do tego nie doszło. Nie potrzebujemy zepsutego kota w klanie - mruknęła - Z resztą, jeśli cię coś zaniepokoi, coś zauważysz, przecież wiesz, gdzie przebywam - dodała już lżejszym tonem, poddając… lekką sugestię.
- I zaniepokoiło, dlatego już teraz chciałam przeciwdziałać możliwym przyszłym czarnym scenariuszom. Nie chcę czekać na moment kiedy dojdzie do kolejnej tragedii... - wahała się przed chwilę czy był jeszcze ciągnąć tę rozmowę, gdy obie miały inne spojrzenie na tę sytuację , jednak ostatecznie po chwili kontynuowała - Czy gdyby zamiast mnie, Piaska i Iskierki w tamtym miejscu znalazły się twoje dzieci, tak samo brzmiałaby twoja odpowiedź?
Lew mogła poczuć na moment tą gęstniejącą atmosferę, kiedy w oczach liderki zabłysło mrożące ostrzeżenie. Wiadomość, że uczennica na zbyt wiele sobie pozwala. Niemniej zgasło ono tak szybko jak się pojawiło, a na pysku Róży pojawiła się zaduma, kiedy kotka przez moment milczenia wpatrywała się w jakiś nieobecny punkt. Cisza, zdawało się, że przeciągała się wieki, zanim liderka wreszcie się odezwała.
- Tak samo. - rzekła pewnym głosem - Oczywiście, nie podobałoby mi się to i trzymałabym moje dzieci jak najdalej od tego kocięcia. - Tu strzepnęła z niezadowoleniem uchem. O ile szczyle by w ogóle posłuchały. - Jednak moja decyzja byłaby taka sama. - spojrzała na pysk Lew z pewnością w oczach. Co prawda, gdyby Cisza rzeczywiście w późniejszych latach spróbowała skrzywdzić jej kocięta, osobiście posiliłaby nią rybki, ale to już mogła zachować dla siebie.
- Rozumiem - odparła krótko, a na jej pysku pojawił się uśmiech, tym razem nie był on ani kpiący czy pogardliwy. Ucieszyła ją odpowiedź Róży. - To dobrze, że byłaby taka sama. - liderka kiwnęła krótko głową, kiedy Lwia Łapa postanowiła się oddalić.
‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧
Trochę jej zeszło, zanim zebrała się do czegokolwiek. Słuchanie Kamiennej Gwiazdy? Nie ma opcji. Nawet, jeśli ta miała rację co do rudych i Róża się z nią zgadzała. Niemniej już teraz, w tym momencie, szylkretka nie miała ochoty się za tym wszystkim uganiać. Płonąca nie żyła, trudno było stwierdzić, czy jakiś klanowy kot ją zamordował, czy może sama Kamienna Gwiazda wreszcie ziściła coś, co chciała. Liderkę niezbyt to obchodziło, problem się rozwiązał. A sprawcę czy chciała czy nie i tak musiała znaleźć. A nawet jeśli pozostawi Klan Burzy w ruinie… to co? Calico wzięła głęboki oddech i weszła do żłobka, czując na sobie wzrok Powiewu. To głównie lilowy dał radę namówić Różę na rozmowę i teraz kotka zastanawiała się, czy mówienie mu o tym było najlepszym pomysłem.
- Lwia Paszczo - kotka dała o sobie znać - Chciałabym zająć ci chwilę. - odezwała się, gdy tylko w jej oczy wpadło rude futro.
- Oh, dobrze. - miauknęła w odpowiedzi zaciekawiona co tym razem liderka będzie miała jej do przekazania za informację - Coś się stało Różana Przełęczo?
Szylkretka usiadła, płynnie kierując swój ogon obok siebie.
- Powiedz mi, co myślisz. - rzekła prosto, jednak widząc błysk dezorientacji w złotych oczach, zaraz dodała - Odnośnie działań, kotów. Wszystko to, co wydaje ci się, że mogłabyś chcieć usłyszeć, gdybyś zadała podobne pytanie.
- Nie wiem czy moje odpowiedzi cię zadowolą Różana Przełęczo. Ale dobrze. Zacznijmy od samotników, zapewne wiesz co myślę na ich temat. - Nie kryła niesmaku, kiedy wymawiała ich nazewnictwo. - Ostatnio dużo ich przyjmujesz co nie ukrywam nie podoba mi się ani trochę. Niektóre koty zapewne mają podobny do nich stosunek... Narazili się mnie i mojej rodzinie. I to żeby tylko raz.- zmrużyła oczy, mając nadzieję, że liderka zrozumie do jakich sytuacji nawiązuje- Nawet kocięta samotników są zepsute, a oto prosty przykład. Północna Łapa. Pomogliśmy jej kiedy sami ledwie wiązaliśmy koniec z końcem, czy to z brakiem pożywienia, czy to z brakiem medykamentów i proszę jak nam się odpłaciła za okazanie dobrego serca. Zniknęła i kto wie gdzie teraz jest. Jej siostra wcale nie jest lepsza... Nie chcę snuć czarnych scenariuszy, ale co jeśli pozostałe kocięta, którym pomogliśmy podobnie nam się odpłacą? Nie powinniśmy skupiać się na pomocy obcym i na swoje barki brać problem, któremu nie potrafili stawić czoła.
- Rozumiem - odparła najpierw krótko, zanim zaczęła mówić dalej - Niestety ostatnie koty które trafiły do klanu miały pewne... uszczerbki. Mają. - zmrużyła na moment oczy. Ten nieszczęsny Smark. Gdyby nie jego dziwaczne podobieństwo do Węgielka i przydatność jego matki, cieszyłaby się, gdyby podzielił los tej nieszczęsnej niebieskiej samotniczki
- Niemniej koty klanowe również są wadliwe - Ot, nie, żeby się z Lew jakoś teraz nie zgadzała, po prostu podzieliła się myślą. I niby porzucanie kociąt jest zabronione... ale zawsze można oddać do innej grupy. Jak na razie jednak, Róża zachowała to dla siebie. Zaraz zerknęła na Lew, dając ogonem znać, że czeka na dalszą wypowiedź.
- Uważam inaczej. - miauknęła ruda, spoglądając na resztę kotów znajdujących się w kociarni - Jak na razie wadliwe koty są tymi urodzonymi poza naszymi terenami. Dla kogoś urodzonego w klanie, zawsze na pierwszym miejscu będzie klan i dobro społeczności. Dla samotnika? On sam. - skupiła na dłuższy moment spojrzenie na wiecznej karmicielce - Uważam, że Kwiecisty Pocałunek powinna porzucić stanowisko wiecznej karmicielki. - odezwała się cicho - Ktoś kto nigdy nie miał własnych kociąt, nie będzie miał łapy do cudzych. No i nie miała... - westchnęła cierpiętniczo - Spędziłam tu dość czasu, aby tak uważać. Poza tym ma tyle księżyców, że powinna już w spokoju wylegiwać się w starszyźnie, a nie mieć na głowie żwawych kociąt. Zasługuje na ciszę i spokój.
- Hm, pozwolę sobie dać na ten przykład Konwaliowy Powiew. Jak na razie nie zauważyłam przez ostatnie księżyce, by wykazywał on wadliwości wobec klanu, a mogę cię zapewnić, że usilnie starałam się je znaleźć. Podobnie mogę się wyrazić o Drozdowym Szepcie lub Mżystym Futrze. - przerwała na moment - Po twojej matce również nie widzę ociągania. - Co prawda miała wątpliwości co do niektórych... metod wychowawczych, jednak nie miała zamiaru się wtrącać. - Obok nich możemy zestawić Tropiący Szlak, urodzonego w klanie, lub też Jemiołową Skórę, której nie możesz pamiętać. Widzisz, do czego zmierzam? A co do Kwiecistej - Poruszyła uchem. - Porozmawiam z nią. Jak na razie jednak mamy dodatkowe przybłędy do ogarnięcia. Nie mam ochoty potykać się o nie przechodząc przez obóz. - Zawiesiła na moment spokojne spojrzenie na starszej. Aktualnie jako jedyna zajmowała żłobek, prócz Kurzej Pogoni, która miała i tak się zaraz wynieść. Brakowało wiecznych karmicielek w klanie. Szczególnie, że w żłobku przebywały teraz dzieciaki Lew, jak i sama Lew. Emerytura dla Kwiecistej? Jasne, ale po tym, jak Lwia Paszcza odchowa swoje kocięta.
- O moje dzieci na pewno się nie potkniesz Różana Przełęczo - miauknęła uśmiechając się do liderki, po czym przeniosła spojrzenie na leżące kocięta przy jej boku; te przez cały czas grzecznie przysłuchiwały się rozmowie matki z szylkretką, nie racząc się wtrącić czy chociażby zakwilić - Koty, które wymieniłaś są szczególnymi przypadkami. Raz na parędziesiąt księżyców zdarzy się taki wyjątek, który zapragnie przyjąć zasady społeczności i założyć w nim w rodzinę z członkiem klanu... A Tropiący Szlak... Nie będę marnować na niego powietrza. Na pewno domyślasz się tego co myślę o byłym mentorze mojego brata. Patrząc na jego zachowanie śmiem stwierdzić, że prawdziwy Trop umarł jako kociak, a w żalu matka wzięła jakąś burą znajdę na zastępstwo, aby wypełnić pustkę po utracie kociaka. To by wyjaśniało jego zachowanie pozostawiające wiele do życzenia…
Róża zerknęła na kocięta Lew na krótki moment.
- Nie wątpię - Nie umknęło jej uwadze to, że nie wiadomo kim był ojciec, nie wszystkie były w pełni rude a cała ta sytuacja mocno śmierdziała, jednak na chwilę obecną nie miała ochoty w tym grzebać. Na komentarz o Tropie prychnęła jakby rozbawiona.
- Niestety moja droga, byłam już na świecie, kiedy się urodził. I w ciągu całego mojego życia byłam świadkiem niesubordynacji wielu klanowych kotów, mniej, lub bardziej irytujących. A więc dobrze, czy jest coś jeszcze?
- Tak. Jest jeszcze jedna mała rzecz, która nie daje mi spokoju, odkąd przeniosłam się do żłobka... - podjęła, wzrokiem odszukała rude kocię, które znajdowało się u boku Kurzej Pogoni - To jedno pozostałe przy życiu kocię z tych dwóch "przybłęd, o które nie chciałabyś się potknąć", tych przyniesionych przez Zwiędłego Hiacynta jest bardzo do niego podobne. I ilekroć na nie patrzę to widzę właśnie małego Hiacynta, tylko takiego w milszym wydaniu... Rude futro, niebieskie oczy i ta charakterystyczna biała kropka na czole... Jak myślisz, Różo, jaka jest szansza, że w twoje łapy wpadnie "obce" kocię, które wygląda podobnie tak jak ty? - spojrzała się wymownie na liderkę - Mała to szansa, prawda Nagietku? - Tym razem zwróciła się do syna miaucząc miło i dotykając nosem noska swojej rudej pociechy, na co kocurek odmiauknął krótkie "Prawda" swym pyskliwym głosem - Mam nadzieję, że w moje łapki też wpadnie kiedyś taką znajdka, która będzie podobna do mnie. Taką z przyjemnością się zajmę i może zmienię zdanie o tych całych samotnikach~
Kotka zmrużyła oczy, uważnie słuchając słów Lew, która podczas całego tego wywodu mogła dojrzeć, jak gdzieś kącik pyska Róży się lekko unosi.
- Oczywiście nie umknęło to mojej uwadze. - Jak również fakt, że Zwiędły Hiacynt nie jest zachwycony wizją trzymania przyniesionego kociaka w ryzach, ale to już swoją drogą
- Niemniej nie sądzę, by było to szkodliwe dla klanu. O ile się go odpowiednio przypilnuje. - co do przypilnowania, nacisnęła lekko na to słowo. Kolejny kot możliwie zdradzający tajemnice klanu nie leżał jej komfortowo w łapach. A patrząc czyją by miał krew... mogła stwierdzić, że w przyszłości może być problematyczny.
- I mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Ostatnio sporo czasu spędzałaś z Jelenim Puchem. Chciałabym wiedzieć, co o nim sądzić, jak widzisz postępowania i... jak idzie progres.
- Myślę, że jeszcze trochę czasu potrzeba, aby Jeleni Puch przywykł do otwartej przestrzeni i zapomniał o krzywdach, których doświadczył ze strony Wilczaków. Chociaż wątpię czy uda mu się zapomnieć... Wciąż pamiętam jego strach wymalowany na pysku kiedy to w końcu wyszedł z dołu - mruknęła - Na pewno zrobił duży postęp od czasu, gdy byłam mała. Zmienia się, na lepsze z każdym księżycem. - Calico ze spokojem wszystkiego wysłuchała, po czym kiwnęła głową.
- Rozumiem. - tu wstała, zerkając na Lew - Dziękuję za te informacje - I to by było na tyle. Kiwnęła jeszcze głową na pożegnanie, kiedy skierowała się do wyjścia. Jedna rozmowa za nią, jeszcze reszta kotów. Przynajmniej wybranych. Niemniej rozśmieszyło ją w pewnym stopniu, że Lew nie wspomniała nic o niechęci względem swojej kary, ani też większości wyborów calico, chociaż ta wiedziała, że na pewno takie istnieją. Cóż, może zapyta o nie przy następnej rozmowie~?
<Lewku? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz