Nie został zaprowadzony do Stali. Zamiast tego został przekazany drugiemu kotu. Kocur prowadził go w nieznane części Betonowego Świata, nawet razem z mentorką tak daleko się nie zapuścił. Zapewne jak podrośnie to będzie poruszał się z łatwością po całym mieście, jednak najpierw musiał ukończyć trening. Szedł niepewnie za nieznajomym, który nakazał mu kroczyć za nim. Tak też robił od parunastu minut, mimo że głos rozsądku kazał mu odwrócić się i uciec. Jednak jaką miałby szansę? Może i uważał się za lepszego od swojego rodzeństwa, bandy pieszczochów, jednak nie tak dawno przecież zaczął trening. Nie miał żadnych szans w starciu z dziwnym starszym nieznajomym. Wolał nie ryzykować utraty życia. Wtedy na pewno nie przydałby się Jafarowi, tak jak tego pragnął.
— No pieszczoszku... Witaj na poligonie. Masz jakieś pytania? Jestem Myszołów, ja tu rządzę.
Zmierzył spojrzeniem kocię, które zadzierało nosa. To "coś" tu rządzi? Na tym całym "poligonie"? Nic z tego nie rozumiał, kim były te młodsze od niego koty, ten starszy i co to było za miejsce. Jednak mimo uczucia dziwnej niepewnością zmieszanej ze strachem, czuł również swego rodzaju ekscytację związana z odkryciem nowego miejsca. Był ciekaw czy jego matka słyszała kiedykolwiek o tym miejscu, do którego został zabrany.
Z pyska bicolora wydobyło się krótkie prychnięcie, a już po chwili przyciskał srebrnego kocurka łapa do podłoża. Chciał dać nauczkę smarkowi, za to jak ten go nazwał. Bo może i urodził się jako pieszczoch, a jego szyję zdobiła obroża, to jednak nie uważał się za niego.
— Nie wydaje mi się, abyś to ty tu rządził... Nazwij mnie jeszcze raz pieszczochem, a wyrwę ci język — zagroził wysuwając pazury, które jak na razie lekko wbijały się na głowie Myszołowa
Miał nadzieję, że rzucona groźba trochę zepsuje poczucie pewności u kociaka, który byłby marnym przeciwnikiem dla starszego kocura.
***
Poligon. Miejsce, do którego nie śniło mu się nawet w najgorszych koszmarach trafić.
Pierwsze dni były naprawdę trudne do dostosowania się. Bo mimo, że ten sam zamysł treningu odpowiadał mu, to nie podobało mu się to, że nie mógł odejść z wysypiska,w momencie, którym sam na to miał ochotę. Zdarzył się o tym przekonać bardzo szybko, kiedy to ślad po jednym z wychowanków grupy, w której przyszło mu żyć zaginął. A pozostałości z niego znalezione przy wyjściu z ogrodzonego terenu trudno było nazwać szczątkami kota.
Mentor kazał im spoglądać na kupkę sierści, napominając każdego z osobna, że właśnie to czeka każdego z uciekinierów. Śmierć. A lepiej dla nich, aby nie zostali ochrzczeni mianem tchórza po śmierci, bo nie będzie dane im go nigdy się pozbyć.
— Kosie... — Usłyszał tuż przy sobie cichy głos Trusi, która bezszelestnie zbliżyła się ku niemu. Na pysku płowej szylkretki wymalowany był strach, jak i również zmęczenie. Nie była stanie na dłużej zatrzymać wzroku na ich towarzyszu, z którym jeszcze wczoraj ćwiczyli. Tchórz na zawsze pozostanie tchórzem, nie dostąpi zaszczytu zmiany imienia na coś, co mogłoby pasować do jego umiejętności, które miał szansę zdobyć — Dlaczego on to zrobił? Wiedział przecież co czeka tych, którzy chcą odejść. — wyszeptała, najpewniej mając nadzieję, że Ostrokrzew nie usłyszy jej słów.
— Był głupi. No i tak jak samo jego imię wskazywało, był tchórzem.
Nie odezwał się ani słowem już więcej, nie chcąc zostać ukaranym za niesubordynację i przeszkadzanie starszemu kocurowi w trakcie przemówienia. Niestety, odpowiedź nie usatysfakcjonowała kotki, która niemal po sekundzie, chciała mu zadać kolejne pytania. Działa mu na nerwy. Nie potrafiła się zamknąć kiedy wymagała od tego sytuacja.
— Ucisz się! — wysyczał do niej poirytowany, nie mógł znieść kolejnej głupiej istoty w swoim życiu mającej pszczoły w mózgu
Jego sierść zjeżyła się, gdy Ostrokrzew nakazał mu i Trusi wystąpić z szeregu spośród ostałej dziewiątki kociąt. Pomiędzy nimi nastało niemałe poruszenie, jednak nikt nie śmiał się odezwać. Posłusznie wystąpił z szeregu, zerkając pełen nienawiści na młodszą kotkę, która dopiero po uderzeniu serca uczyniła to samo. W przeciwieństwie do niego, dygotała jak osika.
Czekała ich kara. Nie było mowy o tym, aby ich ominęła. Informację na temat tego co ich czeka padły z pyska burego kocura. Kos przyjął ją z niewielkim zdziwieniem. Podczas czasu na odpoczynek, obydwoje mieli kontynuować trening, skupiający się na wzmocnieniu ich ciała. Kilkukrotnie mieli przebiec wokół całego poligonu, a gdy skończą – osobiście mieli zająć się pochówkiem Tchórza.
***
Gdyby nie Stał, byłby w wielkiej d. Tak jak miało to miejsce z jego "przyjaciółką", która ledwo co była w stanie nadążyć za czarno-białym, który kończył w tej chwili pierwsze okrążenie.
— Ogarnij się! Przebieraj szybciej łapami! Chyba, że chcesz zginąć! — wydarł się na koteczkę, która to w pewnym momencie osunęła się pomiędzy metalowe puszki. Ich ostre krawędzie lekko zahaczyły ciało kotki. Wyglądała żałośnie starając się wygramolić z pomiędzy metalu. Gdy tak się jej przyglądał, nie racząc jej pomóc, na myśl przyszła mu Kremówka. Nie tylko z wyglądu była do niej podobna. Nie rozumiał czemu ich mistrz miał nadzieję, że to coś będące słabym balastem zostanie w przyszłości kimś. Samo jej imię wskazywało na to, że jest słaba.
— N-nie chcę — padło z pyska zmęczonej koteczki, a mimo to nie ruszyła się z miejsca, ani o centymetr — Jestem już wystarczająco zmęczona po naszym normalnym treningu... A poza tym, głodna. Chce mi się spać, a teraz jeszcze to... — bąknęła pociągając noskiem, kiedy spojrzała się na swoją zranioną łapę — Chcę żeby moja mama mnie stąd zabrała! Obiecała, że wróci...
— Kiedy to było? — spytał podchodząc do kociaka, który podzielał ten sam los co on — Kiedy cię oddała? Ile czasu minęło? — zadawał pytania przyglądając się uważnie szylkretce, która się nieznacznie skuliła — Naprawdę myślisz, że nagle po takim czasie wróci po ciebie? Przejrzyj na oczy, nikt po ciebie nie wróci. Szybciej skończysz jak Tchórz, chyba że w końcu weźmiesz się w garść...
***
Księżyc za księżycem mijał, a z każdym kolejnym liczebność grupy treningowej się wykruszała. Może też dlatego też przez zwiększona pewność siebie, że nic złego już nie może się stać wciąż pozostającym przy życiu uczniom, Kos i Myszołów, wpadli na pomysł wymknięcie się poza poligon. Plan nie wydawał się trudny do realizacji, wystarczyło poczekać na odpowiedni moment. Każdy z nich uważał, że jest lepiej wyszkolony już w tej chwili i na pewno nic złego się nie stanie. Nie mogło. Jednakże zapomnieli o tym, że Ostrokrzew zawsze był dwa, a nawet trzy i więcej kroków przed nimi. Kocur bacznie obserwować wymykającego się koty i dopiero tuż przed siatką, która była granicą, której nie mogli przekraczać postanowił się ujawnić, strasząc przy tym nieco swoich podopiecznych. Nie spodziewał się usłyszeć, że karą za niesubordynację będzie stoczenie walki z Myszołowem.
***
Jeszcze nie tak dawno temu jego szyję zdobiła pomarańczowa obroża, którą cudem udało się mu ściągnąć z szyji, po tym jak ta zaczęła się wżynać te kilka księżyców temu, a w tej chwili była to pociągła rana, którą zadał mu srebrny kocur. Leżąc na brudnym podłożu, starał się spróbować złapać oddech, co przychodziło mu z trudem. Z pyska wydobywał się świt i charkot, a krew z każdym uderzeniem serca coraz bardziej barwiła na szyi i piersi białe futro kocura.
Pieszczoch zawsze pozostanie pieszczochem, nie ważne jak bardzo by się starał. A mimo to jako jeden z nielicznych, pozostał przy życiu najdłużej, co już było swego rodzaju jakimś osiągnięciem, w jego dość barwnym, ale krótkim życiu.
<Myszek? Przyniesiesz bukiet róż na mój grób?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz