W ślepiach zabłyszczało jej z ekscytacji od owej propozycji. Wyjście z tego przytułku brzmiało jak coś, na co zdecydowanie miała ochotę. Mama była kochana, owszem, ale towarzystwo kogoś innego brzmiało intrygująco. Poza tym może poszczęści jej się i akurat ujrzy, jak ktoś w obozie znęca się nad jej ojcem.
— Oj tak, bardzo bym chciała! — pisnęła, skacząc z łapy na łapę w miejscu. Jak taki szczęśliwy piesek.
Czasem wystarczyło się chwilę pouśmiechać, zbłaźnić i z łatwością można było osiągnąć to, czego się chciało. Nikt nie bał się tych pozornie głupich i naiwnych.
— Tylko... Spytaj swojej mamy, czy się na to zgadza — poleciła kotka.
— Pytałam wcześniej, mówi, że mogę z tobą wyjść — oświadczyła, choć niepewna mina liliowej dała jej do myślenia, że raczej nie ma szans, by starsza w to uwierzyła.
Vanka westchnęła i podreptała do Bławatek, zajętej wylizywaniem sierści Jesionka. Cóż z niego było za paskudztwo podobne do ojca, pewnie wyrośnie na równie bezużytecznego.
Karmicielka o dziwo zgodziła się bez problemu. Płowa na ogół była wyrozumiała, ale mimo to Zajączek obawiała się, że ta tak łatwo nie ulegnie. W końcu nie wiadomo czy ta cała Kminkowa Łapa nie miała niecnych zamiarów wrzucenia jej do rzeki.
Opuściły kociarnię. Uczennica nie odzywała się za wiele, ale młodszej to nie przeszkadzało. Skupiła się na obserwowaniu otoczenia. Tyle ciekawych zapachów, kotów... I z pewnością więcej do robienia niż w żłóbku.
— A co ty w sumie robisz zazwyczaj w ciągu dnia? — zagadnęła, ciekawa przyszłości, jaka ją czeka.
— No wiesz, trenuję z mentorem walkę, chodzę na patrole, podczas których sprawdzamy granice albo polujemy na zwierzynę, którą potem składujemy tu na stosie. — Uniosła łapę, wskazując wspominane miejsce. — Dni jakoś bardzo się od siebie nie różnią.
Zajączek pokiwała głową. Powiedziała o tym, o czym w sumie już wiedziała. Vankę najbardziej ciekawiły na ten moment wojny i to, jaką szansę ma Zdradziecka Rybka na śmierć, jeśli wziąłby w takowej udział.
Zdawała sobie jednak sprawę, że to raczej nie są normalne pytania, szczególnie jak na kota w jej wieku. Przemilczała ten temat, rozkoszując się dalej spacerem. Nie była szczęśliwa, gdy Kminek odstawiła ją do matki, ale gdzieś tam w niewielkiej części była wdzięczna za wyciągnięcie jej, chociaż na moment, z tego miejsca.
***
przed tym, jak dzieci Źródlanego Dzwonka zostały mianowane na uczniów
Posiadanie kociąt okazało się niezwykle uciążliwe. To były głodne, to chciały jej uwagi, a to potem odkrywały coraz to głupsze rzeczy do roboty. Co jakiś czas spoglądała na Źródlany Dzwonek. To czarne maleństwo było ładne, ale na co jej ten czekoladowy? Zając miała wrażenie, że wspomniany Topik, oraz jej nieszczęsny Śledź, wyjątkowo dużo czasu spędzają razem. Nie interesowało ją to co prawda jakoś specjalnie, po prostu rzuciło jej się to w oczy. Najwyraźniej porażki życiowe ciągnęło do siebie.
— Wkrótce już stąd wyjdziesz — podjęła się rozmowy, kierując swój głos w stronę drugiej karmicielki. — Jak... Jak się z tym czujesz? Nic nie będzie cię już trzymać w tym miejscu. A bycie matką jest raczej... — zacięła, starając się, wynaleźć niezbyt wulgarne określenie na tę rolę — wyczerpujące — ujęła. — W końcu sobie odpoczniesz — dodała.
Dlaczego Kminek miała tylko dwójkę kociąt, skoro tolerowała nawet ten czekoladowy podmiot, a ona musiała męczyć się z całą czwórką? Gdzie w tym wszystkim była sprawiedliwość? Co każdy krok i pisk przypominały jej o zdarzeniu, które doprowadziło do ich powstania. Zając nie płakała już więcej. Teraz czuła jedynie obrzydzenie.
<Dzwonek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz