Podążała wzrokiem za ruchem młodszej kotki, a dotychczas błogi spokój wymalowany na jej pysku, rozmył się w powietrzu, ustępując swojego miejsca zmieszaniu. Obiecała sobie wcześniej, że będzie żyć tak, jakby nic się nie stało, ale na samo wspomnienie tamtego dnia strach paraliżował ją wskroś, odbierając jej podstawową zdolność mowy.
W porę jednak zorientowała się, że jej milczenie może wydawać się dziwne, wręcz podejrzane, toteż cicho odchrząknęła, kierując uszy we wskazanym kierunku. Nawet stąd dostrzegała jasne pnie brzóz, które były ledwo co widoczne przez otaczający je puch.
— Z tamtej strony nie mamy żadnych sąsiadów — odpowiedziała w końcu. — Przynajmniej w postaci klanów. Za widocznym stąd Brzozowym Zagajnikiem stoją puste tereny i ciężko stwierdzić, co znajduje się dalej, ale nieraz mieliśmy już sytuację, że w tamtych rejonach kręcili się przeróżni... samotnicy — dodała z trudnością, bo te słowa wręcz grzęzły jej w gardle.
Nie myślała już nawet o tym jednym, przebrzydłym białym kocurze. Gdy tak dłużej się nad tym gdybało, te okolice mogły uchodzić za niezwykle niebezpieczne, bowiem nikt z wojowników nie miał tak naprawdę pojęcia, co kryją dalsze skrawki ziemi.
— Utraciliśmy kiedyś te tereny w wyniku ataku pewnej grupy. Nie wiadomo skąd się wzięli ani skąd o nas usłyszeli, ani jaki też mieli dokładnie cel. Wielu niewinnych zginęło i dopiero po kilku księżycach ruszyliśmy w bój o tę ziemię — mruknęła, zerkając na pełną zainteresowania minę kotki.
Zając nie chciała jej straszyć, ale i zarazem nie zamierzała okraszać jej tej historii słodkimi kłamstwami. Przedstawiała realia, nieraz okrutne, jednak lepiej było zawczasu ostrzec młodą o potworach stąpających tuż przy ich granicach, niż potem znosić konsekwencje niezrobienia tego.
— Brałam w tym udział. Wrogów nie było wielu, my wzięliśmy ich z zaskoczenia, więc udało nam się podołać tej misji z niewielką stratą — przyznała, mając na myśli młodą, świeżo mianowaną wojowniczkę, która tego feralnego dnia straciła życie. — Nie mamy jednak pewności, że nic nie kryje się wśród tamtejszych zarośli. Nie pójdziemy tam dzisiaj, ale podpytam mentorów twoich sióstr i jeśli się uda, to przejdziemy się tam za niedługo w większym gronie, będzie to o wiele bezpieczniejsze i przyjemniejsze. Może akurat zrobi się cieplej? Będzie przynajmniej cokolwiek widać.
Gdy tylko zamknęła pyszczek, skupiła w pełni swój wzrok na liliowej. Biel w interesujący sposób zdobiła jej ciało, a w zielonych ślepiach iskrzyło od zaciekawienia. Z pewnością trening tego szkraba będzie ciekawym przeżyciem. Dawno nie widziała w nikim tyle pokładów chęci do życia i radości.
Miała tylko nadzieję, że nigdy nic ani nikt nie zabije tkwiącej w Spienionej Łapie słodkiej niewinności.
— Czy wojny są czymś częstym? — zapytała z pewną nieśmiałością.
Vanka w zamyśle uniosła w górę pysk.
— Nie. Gdybyśmy się nienawidzili z innymi klanami do takiego stopnia, że dzień w dzień wywoływałoby to walki, Klan Gwiazdy zaingerowałby. Istnienie czterech klanów pozwala na zachowanie pewnej równowagi i ciągłe konflikty wszystko by psuły — stwierdziła, strzygąc uchem. Pomimo swoich wcześniejszych przemyśleń odnośnie szczerości, nie chciała aż tak straszyć Pianki w ich pierwszy wspólnie spędzony dzień. — Nie martw się, mamy też masę wyćwiczonych wojowników, a z tak ambitnymi i pełnymi potencjału uczniami jak ty, nasze szeregi stale będą zasilane przez silne i waleczne koty. Nikt nie odważyłby się nam podskoczyć — mruknęła, puszczając jej oczko.
Wierzyła w kotkę. Była wychowana przez Sroczy Lot, a spod jej łap wychodziły same dobre rzeczy.
— Dziękuję. Jeszcze co prawda nie zdążyłam zbytnio zaprezentować żadnych umiejętności, więc... Po czym tak sądzisz? — zapytała.
— Wydajesz się mocno zaangażowana i widzę, że podchodzisz do treningu na poważnie. Same chęci stanowią już dużą część do sukcesu, a jeśli na twoje szkolenie poświęcimy dużą ilość czasu, to z pewnością wyrośniesz na wspaniałą istotę — zapewniła. — Poczekaj tylko, jak śnieg stopnieje i zaczniemy na poważnie naukę pływania. Według mnie to najfajniejsze, co cię czeka — dodała.
Zajęcza Troska znacznie lepiej czuła się w wodzie. Na lądzie odstawała, chociażby prędkością od reszty, więc gdy w grę wchodziły polowania, starała się atakować takie zwierzęta, które dało się wziąć z zaskoczenia, aniżeli na przykład ganiać nieskutecznie za prędkimi — o ironio — zającami.
— Wszystko brzmi fajnie — stwierdziła po chwili namysłu uczennica. — Czyli… Na dzisiaj to koniec?
Wojowniczka westchnęła tylko, dochodząc do wniosku, że nie bardzo ma ochotę rozstawać się już z młodą. Od koteczki emanowało dobrą energią, przez co ten dobry humor powoli przechodził i na jej mentorkę.
— Przejdźmy się jeszcze w jedno miejsce — rzekła. — Tak w ramach przyzwyczajenia cię bycia w ruchu całymi dniami — mruknęła pogodniej, z ulgą oddalając się od okolic Brzozowego Zagajnika.
Spieniona Łapa dotrzymywała jej cały czas kroku. Żółtooka nie starała się nawet o szybkie tempo, chcąc dać podopiecznej szansę na spokojny spacer. Jako jedyna z czwórki pociech Sroczego Lotu nie miała czarnego futra, a mimo to bez problemu zyskała sympatię Zając. W końcu — miały te samą barwę sierści. Vanka zastanawiała się, czy Mglista Gwiazda brała to pod uwagę przy wybieraniu mentorów.
— Byłyśmy już tu — zauważyła młodsza, rozglądając się po plaży. Piach wciąż był skryty pod grubą warstwą puchu, aczkolwiek nie dla niego tu przyszły.
— Owszem. Widzisz, bystra jesteś, szybko się uczysz — rzuciła, przysiadając bliżej morza. Zimny grunt nie przeszkadzał jej aż tak bardzo. Wierzyła, że dopóki tyłek nie przymarznie jej do tego miejsca, nie ma się czym przejmować. — Spójrz w dal, co widzisz?
— Wodę — odparła niemal natychmiastowo.
Z pyska Zając uciekł krótki śmiech.
— Nie jest to zła odpowiedź, jednak nie o to mi chodziło — oświadczyła, unosząc łapę. — Skup się na tamtej linii. Tam, gdzie teraz widzisz fale, wkrótce będziesz stała — rzekła poważniej, zerkając na kotkę i z rozbawieniem przyglądając się budującej się na jej mordce dezorientacji.
— Na wodzie? — powtórzyła niemrawo, z dozą niedowierzania w głosie.
— Tak. Co pełnię, gdy księżyc góruje w pełnym blasku ponad naszymi głowami, spośród tych fal wyjawia się wyspa. Na niej odbywają się zgromadzenia, o których pewnie już wiele słyszałaś, ale powtórzę ci, na czym polegają. Tak czysto w ramach formalności — mruknęła.
Dźwięki wody i szmer wiatru były wręcz kojącymi dla niej dźwiękami. Zmrużyła oczy, coraz bardziej ignorując kujący chłód. Streściła po swojemu całą ideę tych spotkań, nie omieszkując się napomnieć o tym, jak ich klan znacznie góruje nad resztą w swojej wspaniałości.
To, że byli lepsi, nie było żadnym kłamstwem.
— Chyba wystarczy jak na pierwszy dzień — stwierdziła, gdy mróz zaczął szczypać ją w poduszki łap. — Masz może jeszcze jakieś pytania? Chętnie udzielę ci odpowiedzi na wszystko, co cię trapi, w drodze do obozu — zapewniła z uśmiechem.
W porę jednak zorientowała się, że jej milczenie może wydawać się dziwne, wręcz podejrzane, toteż cicho odchrząknęła, kierując uszy we wskazanym kierunku. Nawet stąd dostrzegała jasne pnie brzóz, które były ledwo co widoczne przez otaczający je puch.
— Z tamtej strony nie mamy żadnych sąsiadów — odpowiedziała w końcu. — Przynajmniej w postaci klanów. Za widocznym stąd Brzozowym Zagajnikiem stoją puste tereny i ciężko stwierdzić, co znajduje się dalej, ale nieraz mieliśmy już sytuację, że w tamtych rejonach kręcili się przeróżni... samotnicy — dodała z trudnością, bo te słowa wręcz grzęzły jej w gardle.
Nie myślała już nawet o tym jednym, przebrzydłym białym kocurze. Gdy tak dłużej się nad tym gdybało, te okolice mogły uchodzić za niezwykle niebezpieczne, bowiem nikt z wojowników nie miał tak naprawdę pojęcia, co kryją dalsze skrawki ziemi.
— Utraciliśmy kiedyś te tereny w wyniku ataku pewnej grupy. Nie wiadomo skąd się wzięli ani skąd o nas usłyszeli, ani jaki też mieli dokładnie cel. Wielu niewinnych zginęło i dopiero po kilku księżycach ruszyliśmy w bój o tę ziemię — mruknęła, zerkając na pełną zainteresowania minę kotki.
Zając nie chciała jej straszyć, ale i zarazem nie zamierzała okraszać jej tej historii słodkimi kłamstwami. Przedstawiała realia, nieraz okrutne, jednak lepiej było zawczasu ostrzec młodą o potworach stąpających tuż przy ich granicach, niż potem znosić konsekwencje niezrobienia tego.
— Brałam w tym udział. Wrogów nie było wielu, my wzięliśmy ich z zaskoczenia, więc udało nam się podołać tej misji z niewielką stratą — przyznała, mając na myśli młodą, świeżo mianowaną wojowniczkę, która tego feralnego dnia straciła życie. — Nie mamy jednak pewności, że nic nie kryje się wśród tamtejszych zarośli. Nie pójdziemy tam dzisiaj, ale podpytam mentorów twoich sióstr i jeśli się uda, to przejdziemy się tam za niedługo w większym gronie, będzie to o wiele bezpieczniejsze i przyjemniejsze. Może akurat zrobi się cieplej? Będzie przynajmniej cokolwiek widać.
Gdy tylko zamknęła pyszczek, skupiła w pełni swój wzrok na liliowej. Biel w interesujący sposób zdobiła jej ciało, a w zielonych ślepiach iskrzyło od zaciekawienia. Z pewnością trening tego szkraba będzie ciekawym przeżyciem. Dawno nie widziała w nikim tyle pokładów chęci do życia i radości.
Miała tylko nadzieję, że nigdy nic ani nikt nie zabije tkwiącej w Spienionej Łapie słodkiej niewinności.
— Czy wojny są czymś częstym? — zapytała z pewną nieśmiałością.
Vanka w zamyśle uniosła w górę pysk.
— Nie. Gdybyśmy się nienawidzili z innymi klanami do takiego stopnia, że dzień w dzień wywoływałoby to walki, Klan Gwiazdy zaingerowałby. Istnienie czterech klanów pozwala na zachowanie pewnej równowagi i ciągłe konflikty wszystko by psuły — stwierdziła, strzygąc uchem. Pomimo swoich wcześniejszych przemyśleń odnośnie szczerości, nie chciała aż tak straszyć Pianki w ich pierwszy wspólnie spędzony dzień. — Nie martw się, mamy też masę wyćwiczonych wojowników, a z tak ambitnymi i pełnymi potencjału uczniami jak ty, nasze szeregi stale będą zasilane przez silne i waleczne koty. Nikt nie odważyłby się nam podskoczyć — mruknęła, puszczając jej oczko.
Wierzyła w kotkę. Była wychowana przez Sroczy Lot, a spod jej łap wychodziły same dobre rzeczy.
— Dziękuję. Jeszcze co prawda nie zdążyłam zbytnio zaprezentować żadnych umiejętności, więc... Po czym tak sądzisz? — zapytała.
— Wydajesz się mocno zaangażowana i widzę, że podchodzisz do treningu na poważnie. Same chęci stanowią już dużą część do sukcesu, a jeśli na twoje szkolenie poświęcimy dużą ilość czasu, to z pewnością wyrośniesz na wspaniałą istotę — zapewniła. — Poczekaj tylko, jak śnieg stopnieje i zaczniemy na poważnie naukę pływania. Według mnie to najfajniejsze, co cię czeka — dodała.
Zajęcza Troska znacznie lepiej czuła się w wodzie. Na lądzie odstawała, chociażby prędkością od reszty, więc gdy w grę wchodziły polowania, starała się atakować takie zwierzęta, które dało się wziąć z zaskoczenia, aniżeli na przykład ganiać nieskutecznie za prędkimi — o ironio — zającami.
— Wszystko brzmi fajnie — stwierdziła po chwili namysłu uczennica. — Czyli… Na dzisiaj to koniec?
Wojowniczka westchnęła tylko, dochodząc do wniosku, że nie bardzo ma ochotę rozstawać się już z młodą. Od koteczki emanowało dobrą energią, przez co ten dobry humor powoli przechodził i na jej mentorkę.
— Przejdźmy się jeszcze w jedno miejsce — rzekła. — Tak w ramach przyzwyczajenia cię bycia w ruchu całymi dniami — mruknęła pogodniej, z ulgą oddalając się od okolic Brzozowego Zagajnika.
Spieniona Łapa dotrzymywała jej cały czas kroku. Żółtooka nie starała się nawet o szybkie tempo, chcąc dać podopiecznej szansę na spokojny spacer. Jako jedyna z czwórki pociech Sroczego Lotu nie miała czarnego futra, a mimo to bez problemu zyskała sympatię Zając. W końcu — miały te samą barwę sierści. Vanka zastanawiała się, czy Mglista Gwiazda brała to pod uwagę przy wybieraniu mentorów.
— Byłyśmy już tu — zauważyła młodsza, rozglądając się po plaży. Piach wciąż był skryty pod grubą warstwą puchu, aczkolwiek nie dla niego tu przyszły.
— Owszem. Widzisz, bystra jesteś, szybko się uczysz — rzuciła, przysiadając bliżej morza. Zimny grunt nie przeszkadzał jej aż tak bardzo. Wierzyła, że dopóki tyłek nie przymarznie jej do tego miejsca, nie ma się czym przejmować. — Spójrz w dal, co widzisz?
— Wodę — odparła niemal natychmiastowo.
Z pyska Zając uciekł krótki śmiech.
— Nie jest to zła odpowiedź, jednak nie o to mi chodziło — oświadczyła, unosząc łapę. — Skup się na tamtej linii. Tam, gdzie teraz widzisz fale, wkrótce będziesz stała — rzekła poważniej, zerkając na kotkę i z rozbawieniem przyglądając się budującej się na jej mordce dezorientacji.
— Na wodzie? — powtórzyła niemrawo, z dozą niedowierzania w głosie.
— Tak. Co pełnię, gdy księżyc góruje w pełnym blasku ponad naszymi głowami, spośród tych fal wyjawia się wyspa. Na niej odbywają się zgromadzenia, o których pewnie już wiele słyszałaś, ale powtórzę ci, na czym polegają. Tak czysto w ramach formalności — mruknęła.
Dźwięki wody i szmer wiatru były wręcz kojącymi dla niej dźwiękami. Zmrużyła oczy, coraz bardziej ignorując kujący chłód. Streściła po swojemu całą ideę tych spotkań, nie omieszkując się napomnieć o tym, jak ich klan znacznie góruje nad resztą w swojej wspaniałości.
To, że byli lepsi, nie było żadnym kłamstwem.
— Chyba wystarczy jak na pierwszy dzień — stwierdziła, gdy mróz zaczął szczypać ją w poduszki łap. — Masz może jeszcze jakieś pytania? Chętnie udzielę ci odpowiedzi na wszystko, co cię trapi, w drodze do obozu — zapewniła z uśmiechem.
[1032 słowa]
<Pianko?>
<Pianko?>
[Przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz