Nie wrócił po zgromadzeniu do klanu. Dostał rozkaz, który musiał wypełnić. Chociaż nie podobało mu się to, że Aksamitna Gwiazdeczka wydała go akurat w momencie, gdy działo się w klanie źle. Wolał być przy niej i w razie czego ochronić jej życie. Nie mógł jednak marudzić. Taka była jej wola.
Akurat, gdy owocniacy wyruszali, w oczy rzucił mu się rudawy kształt. Nie wierzył! Daglezjowa Igła była obecna na zgromadzeniu i nawet tego nie zauważyli! Wtedy byłoby prościej, gdyby kotka pogadała ze swoją siostrą. Unikała jej świadomie? To nieco komplikowało sprawę.
Przyśpieszył i na nią wpadł, przepraszając. Wojowniczka najeżyła się oburzona jego zachowaniem i chciała już odpyskować, gdy wyszeptał jej na ucho.
— Przyjdź jutro rano na granice. Chodzi o twoją siostrę. Zrób to dla niej, jeżeli zależy ci jeszcze na jej życiu — po czym nie czekając na jej odpowiedź, zmył się z widoku.
Może to był błąd, że tak jawnie to zrobił, ale nie miał gdzie się skryć, aby ją porwać w jakieś krzaki. Tu nie było w końcu roślinności.
Obserwował jak Daglezjowa Igła odchodzi, wracając ze swoim pseudo klanem do domu. Gdy byli już daleko, ruszył powoli ich tropem, zaciągając się raz po raz ich zapachem. Na szczęście taki tłum kotów robił rozgardiasz, bowiem deptali trawę niczym stado jeleni, wskazując mu ścieżkę do swojego domu.
***
Gdy wyczuł granice Owocowego Lasu, odbił bardziej na północ, przekraczając Drogę Grzmotu wraz z rzeką. Musiał przenocować na terenach niczyich, nim spotka się z kocicą w umówionym miejscu. O ile w ogóle ta zechce się z nim spotkać. Dawno nie wiódł samotniczego życia, ale to co wbito mu raz w głowę, pozostawało z nim przez długie księżyce.
Trzask gałązki sprawił, że jego sierść uniosła się. Zamarł, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Z prawej. Idealnie uniknął ataku białej kotki, która zasyczała na niego wrogo. Znów się rzuciła, a on odskoczył, zaraz słysząc czyjś władczy głos.
— Świt, co ty robisz? — Niebieski kocur wyszedł z krzewów, mierząc go wzrokiem. — Nos ci się popsuł? To nie Owocniak — zauważył, wbijając w niego zaciekawione spojrzenie.
Zmierzył uważnie wzrokiem tą dwójkę, nie rozumiejąc o co tutaj chodziło. Ta cała Świt prychnęła, zaciągając się powietrzem, starając się rozpoznać zapach, który nosił.
— Klifiak? Tutaj? Nie zgubiłeś się przypadkiem? — zapytała z drwiną.
Nie odpowiedział, patrząc na nich nieufnie.
— A wy? Co robicie na terenach niczyich? Jesteście przecież Owocniakami — odparł, poznając ich twarze. Widywał ich w końcu od czasu do czasu na zgromadzeniu.
— Wygnali nas, ot co! Teraz się mścimy. Ale idioci łażą po terenach w grupkach i cudem jest złapać jakiegoś mysiego móżdżka bez ochrony — warknęła kocica, strzepując kitą.
Widać było, że jest zirytowana i zła sytuacją, w której się znalazła ze swoim towarzyszem. W zasadzie im się nie dziwił. Ale skoro Owocowy Las teraz czujniej patrolował tereny, to jego spotkanie z Daglezjową Igłą mogło być utrudnione. Nie przewidział tego, że tak się sytuacja ma.
— Muszę z kimś się spotkać — zaufał im w tej kwestii. Potrzebował pomocy jeżeli chciał wykonać zadanie powierzone przez liderkę. — Mieszka w Owocowym Lesie. Ma przyjść na granicę, ale obstawiam po waszych słowach, że jest to niemożliwe w pojedynkę. Moglibyście mnie wspomóc?
— He? A z jakiej racji? Co będziemy z tego mieli? — Świt nie dawała za wygraną, jeżąc się.
Co mógł im zaoferować? Cóż... Znał się dobrze na samotniczym życiu. Na pewno doskwierał im głód oraz brak perspektyw. Takie koty jedynie można było zachęcić do pomocy, dając im coś co utracili.
— Mogę upolować wam posiłki na wiele dni. Chyba, że pragniecie dołączyć do Klanu Klifu. Jestem pewien, że nasza liderka nie miałaby nic przeciwko temu — zaproponował. — Jeżeli jednak wam to nie odpowiada to w Betonowym Świcie znam kogoś kto mógłby przygarnąć waszą dwójkę. Gangi cenią sobie silnych wojowników.
— Czy ty się z myszą na mózg przestawiłeś?! Jesteśmy staruchami! Teraz o czym marzę to o spokoju i ciepłym kącie, a nie walkach z jakimiś samotnikami — gderała starsza.
Szpak potwierdził jej słowa, skinięciem głowy.
— Mam lepszą propozycję — odezwał się niebieski. — Znajdź dla nas kogoś. Odłączył się od nas księżyc temu. Musze wiedzieć czy żyje. To czekoladowo srebrny kocur. Ma łatę na lewym oku i prawym uchu i zielone oczy. Nazywa się Larwa.
Przysiadł, po czym zastanowił się nad tym. Czy uda mu się go odnaleźć do czasu spotkania z Daglezjową Igłą? Śmiał wątpić, ale mógł spróbować swoich sił. Teraz wszyscy będą odpoczywać po zgromadzeniu, więc raczej pointka skorzysta ze snu, niż z samotnych wypraw.
— Dobrze. Sprawdzę co mogę zrobić — po czym wypytał jeszcze o kierunek, w którym odszedł ten ich zaginiony, a następnie wyruszył na poszukiwania.
***
— Jesteś pewien? — zwrócił się do niego Szpak, gdy zdawał mu raport. Dotarł w swoich poszukiwaniach na brzeg rzeki i stamtąd natrafił na uzdrowiciela, który był skory na dzielenie się informacjami. Nie robił problemów zapewniając, że ów kocur jest u nich i leczy się po zadanych ranach. Widział go nawet, ponieważ zaproponowano mu strawę, a także kawałek mchu, gdzie odsapnął i przespał się do rana. Teraz z nowymi siłami tłumaczył niebieskiemu, że mógł swojego przyjaciela w każdej chwili odwiedzić.
— Tak — skinął mu łbem i zmierzył trójkę kotów, która stała tuż przed nim. Tak... trójkę, bowiem dołączył do nich jakiś Borsuk, który także był ofiarą niedawnego wygnania.
— Mogę liczyć teraz na waszą pomoc? Muszę z nią porozmawiać bez świadków. Odciągniecie jej obstawę — wytłumaczył im swój plan.
Biała rzuciła krzywe spojrzenie na swojego brata, a potem skinęła łbem.
— Przynajmniej Agrest popłacze sobie trochę, że nie chcemy ich zostawić w spokoju. Ten kot nie zasługuje na bycie liderem. Oby szybko zdechł — prychnęła, wstając.
No to się dogadali. Czas teraz wziąć się do roboty.
***
Daglezjowa Igła zjawiła się, ale z towarzystwem, którego się spodziewali. Towarzyszyły jej tylko dwa koty, a on miał w posiadaniu ich aż troje. Świt zaczęła swoje przedstawienie od wyzwisk skierowanych w kierunku owocniaków, którzy widząc jak ta nie szanuje granic, pognali za nią wkurzeni. Daglezjowa Igła już miała się rzucać im z pomocą, gdy wyskoczył z drugiej strony krzaków.
— Daglezjowa Igło, tutaj! Mam mało czasu. Przepraszam za tą szopkę, ale nie chcę, by ktokolwiek się dowiedział o tej rozmowie. Musiałem więc ich odciągnąć. Błagam. Tylko kilka uderzeń serca. To ważne.
Ruda spojrzała się na burego ze wzrokiem, jakby wyrosła mu druga głowa na karku, robiąc krok w tył.
— O czym ty mówisz? Co się tutaj dzieje?!
— Twoja siostra Aksamitna Gwiazda chcę się z tobą spotkać. Unikasz jej przez większość zgromadzeń i poprosiła, abym z tobą o tym porozmawiał. Proszę w jej imieniu, abyś z nią ucięła krótką rozmowę. W klanie dzieje się źle. Być może to jej ostatnie księżyce na pozycji lidera lub też świecie... Widziałem do czego są zdolne te koty. Ona się o ciebie bardzo martwi, a twój nowy lider, nie zezwala na kontakt z tobą. Wróć ze mną do Klanu Klifu. Porozmawiaj i będziesz mogła powrócić do swojego starego życia.
Kotka widocznie była lekko zaskoczona tym, co mówił do niej klifiak.
— Naprawdę? — wydusiła, widocznie jeszcze myśląc o tym, co do niej powiedział. — Aksamitna Gwiazda jest moją siostrą, ale nie chcę wrócić do Klanu Klifu. Owocowy Las jest moim domem — odpowiedziała, stojąc na swoim dumnie. Przez parę długich uderzeń serca milczała, wpatrując się prosto w oczy Misia. Można by było pomyśleć, że już nie otworzy pyska po raz kolejny, ale kotka zastrzygła uszami i zniżyła ton głosu. — Jedna rozmowa. Nic więcej.
— Uwierz, nie zależy mi na tym tak bardzo jak Aksamitnej Gwieździe. Gdyby nie wydała mi rozkazu, nie narażałbym teraz swojego życia. Musisz jej tylko wyperswadować, że nie chcesz już żyć w Klanie Klifu i nikt cię nie krzywdzi w Owocowym Lesie. Uspokój ją. Daj jej odetchnąć z poczuciem, że nie straciła swojej siostry. Pewnie nawet o tym nie wiesz, ale twój brat nie żyje, Urdzikowy Deszcz. Spadł z klifu. Nie dziwie się więc, że się o ciebie zamartwia. Chodźmy. — Skierował kroki w kierunku terenów Klifiaków. — Jak boisz się wejść do naszego obozu, przyprowadzę twoją siostrę na granicę. Błagam spraw tylko, aby drugi raz mnie po ciebie nie posłała. Martwię się o jej życie. Tutaj nie jestem w stanie jej ochronić, gdyby doszło do najgorszego — wyznał z goryczą w głosie.
— Ehh... — Ruda westchnęła, kręcąc głową. — Wiesz, tylko wolałabym wrócić tutaj najlepiej jeszcze tego samego dnia — mruknęła, jakby robiła mu wielką łaskę. Poszła jednak za kocurem, choć widocznie niezbyt zadowolona.
***
Udało im się dotrzeć na granicę z Klanem Klifu, nie niepokojeni przez żadne patrole. Uszy więdły mu od jej narzekania, bowiem kocica wciąż powtarzała "Ile jeszcze?", jak gdyby sądziła, że jej dawny dom mieścił się bliżej Owocniaków niż sądziła. To jak ona w ogóle szła na te zgromadzenia, gdy musiała przejść podobną odległość? Nie wiedział. Cierpliwie ją znosił, zapewniając, że z każdym krokiem ich dystans się skracał. Miał ją na oku, gdyby nagle zdecydowała się zawrócić i nawiać, ale na szczęście, wojowniczka miała coś po swojej siostrze. A była nią tępota.
Zatrzymał się widząc, że pointka stanęła i nie zamierzała dalej się ruszyć, gdy tylko wyczuła dobrze znany, ale już nieco zapomniany zapach swojej przeszłości.
— Dalej nie idę. — Tupnęła łapą, by dodać swojej wypowiedzi mocy. — Przyprowadź teraz Aksamitkę. Byle szybko, nie mam całego dnia — prychnęła pod nosem, siadając.
Rządziła się strasznie... Tak jakby to ona była liderką, a on sługusem, który miał przynieść jej to czego pragnie. Wcale nie zorientowała się, że była obiektem porwania. A zresztą... Czy mógł to nazwać porwaniem, jak sama z własnej woli z nim poszła? No właśnie...
— Dobrze. Ale się nie oddalaj — mruknął, ufając jej, że go teraz nie wystawi. Raczej była zbyt zmęczona, by wracać tą samą drogą, skoro mu jęczała nad uchem, że to było daleko.
Ruszył biegiem przed siebie, aby powiadomić Aksamitkę, że oto spełnił jej rozkaz i jej zguba się odnalazła.
***
Przyprowadził Aksamitną Gwiazdeczkę na spotkanie, obserwując jak kotka nie dowierza własnym oczom. Nie oczekiwał podziękowań, zdawał sobie sprawę, że na tą chwilę ukochana czekała całe życie, dlatego też pozwolił im na porozmawianie. Widział jak liderka płacze ze szczęścia i ze wzruszenia, wydając niekontrolowane piski. Objęła swoją siostrę po księżycach rozłąki, zaczynając jej trajkotać nad uchem jak bardzo za nią tęskniła. Oddalił się nieco, by im nie przeszkadzać. Modlił się o to, aby Aksamitka nie zrobiła czegoś głupiego... Ale... To była Aksamitka. To słowo płynęło w jej żyłach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz