*stare tereny*
Siedziała w krzakach, czekając, aż spod korzeni drzewa wyłoni się mysz. Słyszała, jak szurała pod nimi, prawdopodobnie kopiąc w ziemi. Na plecach czuła łapę Skowronek. Gdy ta zniknęła, a na otwartej przestrzeni pojawiło się szare zwierzątko, wyskoczyła na przód i złapała je w pazury. Zadowolona czekała, aż przestanie czuć puls pod łapami i podniosła ofiarę w pysku, patrząc na mentorkę. Kiwnęła zadowolona głową i ruszyły ku miastu.
– Patrz, to krwiściąg. Na wzmocnienie. – wskazała jakąś roślinkę, więc bura kiwnęła głową, myśląc, że kwiatki z góry wyglądały, jakby byłyby fajne do zabawy.
***
Trząsł się w kącie tego czegoś. Nie było jak ten karton, w którym uwięziony razem z matką nie miał nawet jak się ruszyć; był sam i mógł nawet się wyprostować, gdyby zechciał. Ale przerażenie kazało mu zmniejszyć się, jak najbardziej mógł, wzbudzić litość, gdyby chcieli znów nim rzucić. Czy był tutaj sam? Chyba słyszał głosy innych, ale mogło mu się wydawać, wśród ciągłego pisku w uszach. Nie widział, co stało się z rodziną; podszedł do wyłożonego jedzenia, a nagle za nim był głośny huk, aż podskoczył i nie mógł się wydostać z tego pudła z dziurami. Potem je zakryło coś, co sprawiło, że było ciemno i mrok zaczął nim kołysać na wszystkie strony, aż musiał się położyć. Umysł go bolał i płuca dusiły. Za ciasno, wciąż było tu za ciasno i tak jak wtedy.
***
Jasność nastała dopiero w jakimś miejscu, którego zapach mgliście pamiętała, choć nie był on dokładnie taki sam. Jakieś dwunogi ją macały po brzuchu, zaglądały w uszy, podnosiły, trzymały. Jeden chodził gdzieś obok z dziwnym czymś, co raz zaświeciło jej boleśnie w oczy. Coś mruczeli i przejeżdżali łapami po jej sierści, na co drżała i wywijała się, by uciec. Złapali jej skórę na karku i coś wbili, a potem znowu, mimo walki, trafił w zimne, ciemne pudło.
***
Długo czas mijał w samotności, siedząc tylko z odwiedzającymi je dwunogami. Siedzieli w tym samym pokoju co ono, czasami próbowali dać mu jedzenie z łap albo pogłaskać. Po pewnym czasie dawał im to zrobić. Byli przyjaźni. A potem wynieśli go gdzieś i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oh, ktoś znajomy! Z podniesionym ogonem i radosnym mruczeniem podbiegła do Szczekuszki, ocierając się o nią, nie zważając na ich reakcję.
Potem przedstawili go innym kotom; niektóre z nich były miłe, inne mniej, ale był szczęśliwy, zdobywając nowych przyjaciół. Radośnie podbiegał do dwunogów, którzy nazywali go innym imieniem, Gin, ale skoro dostawał za reakcję smakołyk, szybko się przyzwyczaił, tulił się do pomarańczowookiej kotki w wolnych chwilach i tak doprowadziło ich to do tego momentu. “Łysole”, jak to nazywali ich w tym miejscu, wpakowali ich do “transporterów”. Tym razem nie panikowała, bo była ze Szczekuszką. Drzwiczki otworzyły się i Skaza wyszło, z miaukiem, patrząc w górę na dwunogów, którzy odwiedzili ją wcześniej kilka razy. Ci wyszli, zamykając za sobą schronienie, więc zaczęło zwiedzać.
Podążyło spojrzeniem za łapą, wiedząc, że w środku jest kawałek dobrego mięska. Dał się pokierować na posadzenie tyłka na ziemi. Dostał smakołyk i radośnie go spałaszował, patrząc znowu na łysolca.
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz