Noc minęła spokojnie, Głóg jedynie przez sen marudził, że piórka, z których usłane były legowiska drapią go w nos. Mimo to, nawet ani razu się nie zbudził. Nie było więc powodu, by zadręczać Szyszki, ich liderka potrzebowała chwili wytchnienia, nawet gdyby to miał być tylko sen, zbyt dużo dla nich poświęcała. Młoda kotka spędziła czas na wpatrywaniu się w księżyc, siedząc u progu legowiska medyków, w głowie zrodziła jej się myśl, czy zmarłe koty gdzieś trafiają. Czy może jednak śmierć to etap końcowy i po niej nic nie ma? Mimo wszystko wzdrygnęła się. Noc nie była zimna, wręcz ciepła a jednak po jej grzbiecie przebiegł dreszcz. Poruszyła uchem, gdy kilka kropel spadło na suchą ziemię w legowisku. Trzeba będzie znaleźć wyrwę i ją załatać, dobrze by było sprawdzić, czy zadaszenie jest na tyle mocne, by w razie czego wytrzymało nadchodzące śniegi. Tylko zawalenia im do szczęścia było potrzeba.
O świcie Głóg mógł wrócić już do swoich obowiązków, jednakże przez pierwszy tydzień nie miał się forsować. Nostalgia przyjęła tą informację o dziwo spokojnie, kwitując jedynie, że kocurek jest "mysim bobkiem". Szyszka była zadowolona, że jej dziecko wróciło do zdrowia, cóż, kto by nie był? W legowisku medyków ponownie została tylko ona i Wschód, jednakże nie na długo, w porze szczytowania słońca przyszła do nich Ostróżka, żarliwie skarżąc się na bolące stawy. Została skierowana do jednego z trzech legowisk, które właśnie na taką okazję były usłane specjalną mieszanką ziół, Wschód podał jej coś na wzmocnienie oraz ziarenko maku na ból, po czym kazał kotce odpocząć.
Znowu usłyszała, że po prostu jest zdenerwowana i zaraz jej przejdzie.
Wtedy przestała protestować, przyjęła chłodno do wiadomości, że musi wziąć się w garść. Jednak jak, skoro od trzech wschodów słońca nie zmrużyła oka i była skrajnie zmęczona? Kilka razy łapała się na tym, że podczas segregacji ziół zasypiała, czy też zwyczajnie myliła nazwy lub zastosowanie.
— Dzień dobry, Owieczko — kotka uspokoiła się trochę, gdy Madzia weszła do środka. Wizyta matki zawsze w jakiś sposób koiła jej zszargane nerwy. Mimo to, w jej sercu nadal tlił się niepokój.
Medyczka przywarła pyszczkiem do klatki piersiowej rodzicielki, rozkoszując się miękkim i pachnącym futerkiem kotki, które zawsze nosiło na sobie woń stokrotek oraz świeżej trawy.
— Cześć mamo — wychrypiała. Ruda kotka uśmiechnęła się pod nosem.
— Mogłabyś dać mi coś na ból, skarbie? Podczas polowania rozcięłam sobie bok o ostrą gałąź — miauknęła spokojnie, głową wskazując na średniej wielkości rankę. Nie była ona zagrażająca życiu, jednakże krew, która z niej ściekała, brudziła w połowie białe futerko wojowniczki.
Szylkretka kazała położyć się mamie na legowisku, po czym zabrawszy mech nasączony wodą oraz pajęczynę, zabrała się za oczyszczanie rany, co poszło całkiem sprawnie. Ostrożnie założyła pajęczynę, starając się nie zrobić mamie zbyt dużo krzywdy.
Zmęczona brakiem snu, sięgnęła po dwa czarne ziarenka, podając jej wojowniczce.
— M-mamo? — miauknęła zaniepokojona, gdy przez kilkanaście uderzeń serca Madzia nie odezwała się ani słowem. Z początku myślała, że kotka śpi, jednakże gdy odwróciła głowę i zobaczyła wojowniczkę z pochyloną głową i otwartym pyskiem - zamarła. Z mordki kotki ciekła krew, brudząc mech oraz wszystko dookoła.
W kilku susach Owieczka znalazła się przy rodzicielce, trącając ją nosem. Przerażona drżała na całym ciele, nie wiedząc co robić. Ta posłała jej jedynie przerażone spojrzenie, gdy spojrzały sobie w oczy.
— M-mam-mo...? — w oczach medyczki błysnęły łzy. Trąciła ją nosem raz, drugi, trzeci. Ta jednak jedynie zakaszlała, brocząc krwią jeszcze bardziej.
Wszystkie zioła, które znała, każda mieszanką, której się nauczyła... Żadna nie pomagała na krwotok wewnętrzny. Spanikowana Owieczka zebrała kilkanaście ziół na wzmocnienie, robiąc przy tym straszliwy bałagan. Klatka piersiowa oraz mordka kotki była cała w krwi jej matki.
— M-mam-mo... W-weź t-to... B-będ-dzie d-d-obrze...
— N-nie j-jestem p-pewna O-owieczko — szepnęła, próbując się podnieść. Na darmo. Kaszlnęła, brudząc wszystko krwią jeszcze bardziej. Znowu. Znowu działo się coś niedobrego a ona nie potrafiła pomóc.
— J-jak t-to? Po p-prostu j-je weź — wydusiła z siebie z trudem, podsuwając jej pod pyszczek porcję ziół.
— O-owieczko, kochanie. P-pamiętasz c-co ci z-zawsze mówiłam?
— C-chyba t-tak. Dlaczego teraz m-mi o tym m-mówisz? Przec-cież jesteś t-tu z-ze mną... — wyszeptała, brzmiąc jak małe, zlęknione kocię, które chce tylko schować się przed mrokiem, czy burzą. Wtuliła mordkę w szyję swojej matki, drżąc gdy jej ciałem szarpał gorzki szloch.
— S-słoneczko, zawsze b-będę z tobą — na zakrwawionej mordce Madzi zakwitł błogi uśmiech — N-nawet jeśli m-mnie nie w-widzisz...
— C-co masz na myśli... ż-że n-nawet kiedy nie b-będę c-cię widzieć...? — oderwała się od niej z przerażeniem. Nie... Nie... NIE! Jej mama nie mogła umrzeć, nie teraz, nie w tej chwili! Jeszcze nie tak dawno rozmawiały! Jadły wspólnie śniadanie! Śmiały się! Opowiadała jej o Orzełku i Bielik- Zwiesiła głowę, czując jak po jej mordce spływają łzy.
— Z-zawsze słuchaj s-wojego serduszka k-kochanie, czasem szep-pcze cicho, w-więc słuchaj u-uważnie- — urwała. Oczy Madzi zrobiły się szklane, zaś jej głowa opadła bezwiednie na mech. Klatka piersiowa już się nie poruszyła, by wziąć oddech.
— M-mamo? MAMO! N-nie! Nie u-umieraj! P-proszę! — zdesperowana medyczka zaczęła trząść jej ciałem, starając się przywrócić kocicę do życia. Płacz zamienił się w krzyk rozpaczy, który rozdzierał jej gardło. Załzawionymi ślepiami dostrzegła jedno z dwóch ziarenek, które podała mamie. Powąchała je.
Nie, nie, nie, nie!
Naparstnica.
Pomyliła... Pomyliła te zasrane zioła!
Nie poruszyła się, gdy usłyszała za sobą kroki, zaś zapach Szyszki i kilku kotów dotarł do jej nosa. Po prostu przywarła do ciała zmarłej, nie pozwalając się od niego odciągnąć.
— To... to moja wina... G-gdyby n-nie ja... Gdybym n-nie p-pomyliła ziół... M-mama by ż-żyła... — szepnęła, pustym wzrokiem i szeroko otwartymi, błękitnymi ślepiami, wpatrując się w pustkę przed sobą — Z-zabiłam j-ją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz