Nie mógł zrozumieć słów kocura, naprawdę poruszyły go one.
Czyżby jego ,,syn” czuł się inny przez to, że jest owocem zdrady klanu? Ale
nikt o tym nie wiedział, klanowicze nawet nie śmieli podważać ich lojalności.
Uważali po prostu, że ojcem jest Borsuczy Goniec, chodź każdy dobrze wiedział,
że prawda jest inna. Kocur usiadł obok niego, chciał z nim teraz porozmawiać
poważnie. Płonący Grzbiet niechętnie zajął miejsce przy jego boku.
- Posłuchaj- zaczął niepewnie, starając się dobrać jak najlepsze słowa- naprawdę nie masz powodu tak się czuć. Klan w pełni cię akceptuje, ciebie i twoją siostrę. Kochamy was takimi jacy jesteście, nie ważne skąd pochodzi wasz ojciec.
- Czyli ty o nim wiesz?!- zdziwił się rudy wojownik lekko strosząc sierść na karku, starał się zachowywać spokojnie, ale ewidentnie ta informacja go poruszyła. Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem zabierając ponownie głos:
- Wiem kim jest, po za mną i waszą matką o tym nie wie nikt, nie ma potrzeby aby to rozpowiadać. Stało się. I wiesz co, jestem w sumie szczęśliwy, dzięki temu zyskałem takie cudowne dzieci…- zamruczał cicho zastępca wpatrując się we własne łapy z uśmiechem. Po chwili usłyszał wręcz zdenerwowane prychniecie swojego towarzysza który wstał pośpiesznie z ziemi.
- Przecież wiesz, że nie jesteś moim ojcem, nie ważne jak bardzo byś tego chciał- warknął w jego kierunku, nie był jednak na tyle odważny aby spojrzeć pointowi w oczy. Zastępca wstał i podszedł do kocura. Jeszcze kilka księżyców temu rudasek ledwo dosięgał mu do brzucha, teraz mógł spokojnie się z nim mierzyć. Od dawna Borsuk wiedział, że to twarda sztuka, nie rozpadnie się pod lekkim naparciem, na niego po prostu nie ma co napierać. Trzeba sposobu, powoli ale do celu. Nie mniej jednak, jego słowa bardzo zraniły serce kocura.
- Wiesz, może i bym chciał, cóż, bardzo bym chciał mieć takiego syna jak ty- spróbował ponownie wpatrując się w młodego wojownika- odważny, lojalny i dzielny. Nie mógłbym wyśnić lepszego.
Nastała długa chwila ciszy, ewidentnie Płonący Grzbiet nie wiedział jak ma się zachować, czy co ma odpowiedzieć. Tak jak wcześniej, Borsuczy Goniec nie naciskał, czekał aż on przemówi. Chwila dłużyła się niemiłosiernie, obaj trzymali się na dystans. W końcu rudy kocur poruszył się.
- Musimy coś złapać, w końcu jesteśmy na polowaniu- wywinął się zgrabnie rzucając słowa przez bark. Zastępca kiwnął łbem po czym poszedł za swym ,,synem”.
Łowy im się udały, dwa zające i wiewiórka to dobre łupy jak na początek Pory Zielonych Liści. Obaj szli obok siebie niosąc swoją część w pyskach. Borsuk dokładnie oglądał rudego kocura, istotnie wyglądał jak jego biologiczny ojciec, wytrawny i silny kocur o płomienno-rudej sierści. Wypisz wymaluj tatusiek. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, a może to lepiej gdyby Płomyk dołączył do Płomiennej Gwiazdy w Klanie Nocy? Kocur prędko odrzucił tak okropny pomysł po czym dogonił młodego wojownika. Ponownie zatrzymali się na chwilkę, siadając w cieniu wielkiego dębu. Zastępca cieszył się z faktu iż las zdołał się w jakimś stopniu zachować po fatalnym pożarze.
- Dobrze wiem co czujesz po utracie Pustułkowego Dziobu- zaczął od dość ciężkich spraw point- możesz się zarzekać, że nie mam pojęcia, ale nie wiem czy wiesz, był on i moim mentorem, ba, miałem go nawet za ojca. Zastąpił mi kogoś kogo nigdy nie poznałem.
- Nie znałeś swojego ojca?- zdziwił się kocur, Borsukowi podobało się to, że co raz bardziej udawało mu się przebijać twardą skorupę kota.
- Mhm, nigdy go na oczy nie widziałem, przynajmniej nie przypominam sobie. Z tego co wiem to porzucił mnie i moje siostry. Gdyby nie Mgiełka skończyłbym jako mrożone kocię, przekąska dla lisów- zażartował Borsuczy Goniec uśmiechając się w stronę Płomyka- nie urodziłem się tutaj, a zaszedłem tak daleko.
- Do czego dążysz?- urwał opowieść Płonący Grzbiet niepewnie przechylając łeb.
- Dążę do tego aby ci pokazać, że nie musisz być stąd aby stać się tutaj kimś. Byłem przybłędą a skończyłem jako zastępca. Czy to nie jest wystarczający argument?
Widział, że na pysku wojownika malowało się zmieszanie. Odwrócił łeb prawdopodobnie w celu przemyślenia tej sprawy. Borsuk dał mu czas, nie miał zamiaru na niego napierać.
---------------------------------------------
Mijały dni a stan psychiczny kocura pogarszał się. Kłótnie z partnerką, śmierć dziecka, mentora, uczennicy, to wszystko było zbyt wiele. Jedynymi kotami które dalej trały przy nim były jego córki, Lawendowy Płatek i niekiedy Szepczący Wiatr. Reszta posyłała mu jedynie spojrzenia pełne żalu i współczucia. Miał tego dość.
Borsuczy Goniec opuścił legowisko, przeciągnął się słysząc jak jego kości strzelają. Poszedł w kierunku stosu aby wziąć z niego coś dla siebie, najmniejszą porcję jaką się dało. Nadal nie potrafił zjeść nic bardziej pożywnego. Zwierzyny było pod dostatkiem, ogromnej i sytej. Ledwo z tego stosu rozpusty udało mu się wygrzebać mizerną myszkę którą upolował sam dla siebie wczorajszego dnia. Zabrał ją prosto w róg obozu, przysiadł przy ścianie i wgryzł się w wychudłe ciałko. Było okropne. Smakowało jak stęchła ropucha. Borsuk był pewien, że i on sam właśnie tak teraz smakuje, roztaczając zapach smutku i śmierci która stała mu się ostatnio tak bliska. W całej tej paradzie niefortunnych i dramatycznych zdarzeń nie było miejsca na śmiech czy szczęście. Jedynie trening Różanej Łapy przynosił mu chwilowy uśmiech, córka rosła w siłę. Mimo to, dawała z siebie naprawdę mało, nie winił jej za to. Ona także przeżywa śmierć siostry.
Borsuka z jego jakże ponurych przemyśleń wyrwał nikt inny jak sam Płonący Grzbiet. Przysiadł obok niego rzucając przed łapy królika.
- Mogę?- zapytał cicho a widząc kiwnięcie głową od strony zastępcy ułożył się naprzeciw niego. Nie zaczął jednak jeść.
<<Płonący Grzbiecie? Gniot straszy, wybacz ;;;’(>>
- Posłuchaj- zaczął niepewnie, starając się dobrać jak najlepsze słowa- naprawdę nie masz powodu tak się czuć. Klan w pełni cię akceptuje, ciebie i twoją siostrę. Kochamy was takimi jacy jesteście, nie ważne skąd pochodzi wasz ojciec.
- Czyli ty o nim wiesz?!- zdziwił się rudy wojownik lekko strosząc sierść na karku, starał się zachowywać spokojnie, ale ewidentnie ta informacja go poruszyła. Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem zabierając ponownie głos:
- Wiem kim jest, po za mną i waszą matką o tym nie wie nikt, nie ma potrzeby aby to rozpowiadać. Stało się. I wiesz co, jestem w sumie szczęśliwy, dzięki temu zyskałem takie cudowne dzieci…- zamruczał cicho zastępca wpatrując się we własne łapy z uśmiechem. Po chwili usłyszał wręcz zdenerwowane prychniecie swojego towarzysza który wstał pośpiesznie z ziemi.
- Przecież wiesz, że nie jesteś moim ojcem, nie ważne jak bardzo byś tego chciał- warknął w jego kierunku, nie był jednak na tyle odważny aby spojrzeć pointowi w oczy. Zastępca wstał i podszedł do kocura. Jeszcze kilka księżyców temu rudasek ledwo dosięgał mu do brzucha, teraz mógł spokojnie się z nim mierzyć. Od dawna Borsuk wiedział, że to twarda sztuka, nie rozpadnie się pod lekkim naparciem, na niego po prostu nie ma co napierać. Trzeba sposobu, powoli ale do celu. Nie mniej jednak, jego słowa bardzo zraniły serce kocura.
- Wiesz, może i bym chciał, cóż, bardzo bym chciał mieć takiego syna jak ty- spróbował ponownie wpatrując się w młodego wojownika- odważny, lojalny i dzielny. Nie mógłbym wyśnić lepszego.
Nastała długa chwila ciszy, ewidentnie Płonący Grzbiet nie wiedział jak ma się zachować, czy co ma odpowiedzieć. Tak jak wcześniej, Borsuczy Goniec nie naciskał, czekał aż on przemówi. Chwila dłużyła się niemiłosiernie, obaj trzymali się na dystans. W końcu rudy kocur poruszył się.
- Musimy coś złapać, w końcu jesteśmy na polowaniu- wywinął się zgrabnie rzucając słowa przez bark. Zastępca kiwnął łbem po czym poszedł za swym ,,synem”.
Łowy im się udały, dwa zające i wiewiórka to dobre łupy jak na początek Pory Zielonych Liści. Obaj szli obok siebie niosąc swoją część w pyskach. Borsuk dokładnie oglądał rudego kocura, istotnie wyglądał jak jego biologiczny ojciec, wytrawny i silny kocur o płomienno-rudej sierści. Wypisz wymaluj tatusiek. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, a może to lepiej gdyby Płomyk dołączył do Płomiennej Gwiazdy w Klanie Nocy? Kocur prędko odrzucił tak okropny pomysł po czym dogonił młodego wojownika. Ponownie zatrzymali się na chwilkę, siadając w cieniu wielkiego dębu. Zastępca cieszył się z faktu iż las zdołał się w jakimś stopniu zachować po fatalnym pożarze.
- Dobrze wiem co czujesz po utracie Pustułkowego Dziobu- zaczął od dość ciężkich spraw point- możesz się zarzekać, że nie mam pojęcia, ale nie wiem czy wiesz, był on i moim mentorem, ba, miałem go nawet za ojca. Zastąpił mi kogoś kogo nigdy nie poznałem.
- Nie znałeś swojego ojca?- zdziwił się kocur, Borsukowi podobało się to, że co raz bardziej udawało mu się przebijać twardą skorupę kota.
- Mhm, nigdy go na oczy nie widziałem, przynajmniej nie przypominam sobie. Z tego co wiem to porzucił mnie i moje siostry. Gdyby nie Mgiełka skończyłbym jako mrożone kocię, przekąska dla lisów- zażartował Borsuczy Goniec uśmiechając się w stronę Płomyka- nie urodziłem się tutaj, a zaszedłem tak daleko.
- Do czego dążysz?- urwał opowieść Płonący Grzbiet niepewnie przechylając łeb.
- Dążę do tego aby ci pokazać, że nie musisz być stąd aby stać się tutaj kimś. Byłem przybłędą a skończyłem jako zastępca. Czy to nie jest wystarczający argument?
Widział, że na pysku wojownika malowało się zmieszanie. Odwrócił łeb prawdopodobnie w celu przemyślenia tej sprawy. Borsuk dał mu czas, nie miał zamiaru na niego napierać.
---------------------------------------------
Mijały dni a stan psychiczny kocura pogarszał się. Kłótnie z partnerką, śmierć dziecka, mentora, uczennicy, to wszystko było zbyt wiele. Jedynymi kotami które dalej trały przy nim były jego córki, Lawendowy Płatek i niekiedy Szepczący Wiatr. Reszta posyłała mu jedynie spojrzenia pełne żalu i współczucia. Miał tego dość.
Borsuczy Goniec opuścił legowisko, przeciągnął się słysząc jak jego kości strzelają. Poszedł w kierunku stosu aby wziąć z niego coś dla siebie, najmniejszą porcję jaką się dało. Nadal nie potrafił zjeść nic bardziej pożywnego. Zwierzyny było pod dostatkiem, ogromnej i sytej. Ledwo z tego stosu rozpusty udało mu się wygrzebać mizerną myszkę którą upolował sam dla siebie wczorajszego dnia. Zabrał ją prosto w róg obozu, przysiadł przy ścianie i wgryzł się w wychudłe ciałko. Było okropne. Smakowało jak stęchła ropucha. Borsuk był pewien, że i on sam właśnie tak teraz smakuje, roztaczając zapach smutku i śmierci która stała mu się ostatnio tak bliska. W całej tej paradzie niefortunnych i dramatycznych zdarzeń nie było miejsca na śmiech czy szczęście. Jedynie trening Różanej Łapy przynosił mu chwilowy uśmiech, córka rosła w siłę. Mimo to, dawała z siebie naprawdę mało, nie winił jej za to. Ona także przeżywa śmierć siostry.
Borsuka z jego jakże ponurych przemyśleń wyrwał nikt inny jak sam Płonący Grzbiet. Przysiadł obok niego rzucając przed łapy królika.
- Mogę?- zapytał cicho a widząc kiwnięcie głową od strony zastępcy ułożył się naprzeciw niego. Nie zaczął jednak jeść.
<<Płonący Grzbiecie? Gniot straszy, wybacz ;;;’(>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz