I właściwie to wszystko, co robił do powrotu Lśniącego Słońca.
- No? Czyżby lis zjadł ci język? - Liliowy ponaglił Sokoła, kiedy po jego powrocie układali świeżo zebrane zioła. Ciekawiło go, dlaczego tak źle mówili o jego mentorze. Że gbur? Że wredny? Nie rozumiał tego, przecież Lśniące Słońce był dla niego taki kochany! Oh, nie znają się...
- Lis? - Terminator podskoczył. - Nawet bym do niego nie podszedł!
- Tak tylko się mówi - Starszy kocur przyjacielsko trącił ogonem nosek Sokolej Łapy. - To jak ci minął dzień?
- Podałem Wschodzącej Fali liść ogórecznika... dobrze zrobiłem, tak? A poza tym nudziłem się... - Jakby dla podkreślenia swoich słów młody ziewnął soczyście.
- W końcu się nauczyłeś - Medyk zachichotał.
- Ciekawe, kiedy zostanę mianowany...
Lśniące Słońce zrobił taką minę, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. Kociak zmartwił się nieco.
- Pewnie niedługo - mruknął starszy. - Ale zanim to się stanie, pójdziemy do Księżycowego Kamienia.
- Co to jest Księżycowy Kamień? - zaciekawił się niebieski.
- Wyjaśnię ci to, jak będziesz gotowy - powiedział Lśniące Słońce.
Sokolik kiwnął łebkiem, chociaż czuł się zawiedziony. Myślał, że wie już wszystko o pracy medyka, a jednak okazuje się, że nie. Księżycowy Kamień? Oj, miał chociaż nadzieje, że to coś przyjemniejszego niż wymienianie mchu starszyźnie.
- Lśniące Słońce? - Kociak wbił ogromne ślepia w swojego mentora.
- Tak, młody?
- Czemu wszyscy mówią, że jesteś niemiły? Dla mnie jesteś taki kochany.
<Hej, staruszku. Pogadajmy sobie ;; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz