Nie mogła spać w nocy, bo rany po ostatniej walce z zastępcą Klanu Klifu były bardzo dokuczliwe. Upewniwszy więc się, że jej nowe dzieci niczego nie potrzebują, wygrzebała się z ciepłego stogu siana.
Miała tylko iść się przewietrzyć, zaczerpnąć świeżego powietrza i ochłonąć, lecz kiedy wyszła na zewnątrz, ujrzała w śniegu ślady łap, a po otworzeniu pyska, wyczuła zanikający już zapach Kwiatu Jaśminu. Poirytowana Sowa ruszyła po tropie, myśląc już, jaki to ochrzan da swojej córce.
Zadowolona zauważyła jednak, że kotka kierowała się w stronę terytorium Klanu Wilka. Może miała zamiar dowiedzieć się więcej na temat tegoż wspaniałego klanu? Co nie zmienia faktu, że wyszła bez wiedzy matki, a przecież nie ma się czego bać! Sowa nie dość, że byłaby zachwycona i dumna z Jaśminki, to jeszcze by ją oprowadziła po terytoriach Wilczej Gwiazdy, bo jakoś je znała.
Przyśpieszyła jeszcze bardziej, by jak najszybciej dotrzeć o córki i... No właśnie, czemu Sowa nazywa ją córką? Kiedy kotka była jeszcze mała, samotniczka porwała ją z obozu Klanu Burzy, ale mimo, że Kwiat Jaśminu nie była jej córką, to jednooka kochała ją jak własne dziecko. Gdyby coś jej się stało, pewnie udawałaby, że nic się nie stało, lecz w środku przeżywałaby prawdziwą rozpacz.
Była już na terenach Klanu Wilka, gdy z zaniepokojeniem stwierdziła, że wyczuła zapach nieznajomego kota, prawdopodobnie wojownika. Przecież on mógł nie wiedzieć, że Klan Lisa działa dla jego dobra i mógł zaatakować młodą uczennicę. Przez chwilkę stała w bezruchu, a potem pognała na ratunek dziecku, dopędzana strachem przed tym, co mogłaby zobaczyć na miejscu, a czemu może jeszcze zapobiec.
Wypadła z krzaków z nastroszoną sierścią, a jej oczom ukazał się wcale nie tak straszny widok - nieznany wojownik leżał obok drzewa, przy jego przednich łapach leżały resztki jakiegoś małego zwierzątka, natomiast przy nim czuwała Kwiat Jaśminu, na szczęście cała i zdrowa.
— Jaśminko, kochanie, nic ci nie jest? Nie skaleczyłaś się nigdzie? — wyrzuciła z siebie kotka, po czym doskoczyła do długowłosej i objęła ją łapą.
Kotka zadrżała, lecz jednocześnie wydała się zmieszana uprzejmością matki.
— Nie, Sowo, wszystko dobrze, jest mi tylko trochę zimno.
Jednooka marszcząc brwi, spojrzała na tego kocura, oczy miał nieobecne, a wyraz pyska smutny, nie wyglądaj jednak na kogoś pokonanego w bitwie czy obrażonego. Brązowej samotniczce nie uszło uwadze nieokreślone spojrzenie, które rzuciła Kwiat Jaśminu wojownikowi. Zdjęła łapę z zielonookiej uczennicy, a następnie wyjęła pazury. Przejechała ogonem pod brodą kotki, jednocześnie zmuszając ją do uniesienia głowy.
— Skarbie, czy nikt nic ci nie zrobił? — powtórzyła pytanie stanowczym głosem, wpatrując się twardo w ślepia córki.
— Nie, mamo... — wyjąkała Kwiat Jaśminu, drżąc jeszcze mocniej.
— Nie kłam, do jasnej cholery! — krzyknęła jednooka, po czym pacnęła uczennicę w głowę.
Słysząc podniesiony głos, dotąd leżący nieruchomo kocur uniósł głowę i wbił w dwie kotki spojrzenie zaniepokojonych oczu. Jaśminka natomiast, pociągnąwszy nosem, zaczęła w końcu mówić:
— J-ja wyszłam ze stodoły na spacer, ja chyba za bardzo się oddaliłam. Nagle, jak tak sobie chodziłam, to on wyszedł zza krzaków. Przedstawił mi się jako Borsuczy Gońca, no to ja powiedziałam, że jestem Kwiat Jaśminu. A potem on podszedł i mnie nagle... n-nagle... — głos kotki zaczął drżeć, na co Sowa potarła nosem jej ucho zachęcająco. Po chwili ciszy Jaśminka kontynuowała opowieść. — On mnie nagle przytulił, a potem spytał, czy ja jestem tu sama...
Tyle wystarczyło samotniczce. Myślała, że żyjąc ze Szramą pod jednym dachem, poznała już wszelakie rodzaje zboczeń i fetyszy, lecz najwyraźniej się myliła. Polizała Kwiat Jaśminu po czole, a następnie... wściekła rzuciła się na kocura.
W tej chwili miała gdzieś rany ze zgromadzenia. Ten zwyrodnialec chciał skrzywdzić jej córeczkę! Jej ukochaną Jaśminkę! Z satysfakcją poczuła, że jej pazury wbijają się w skórę wojownika, a on sam napiął mięśnie wręcz momentalnie. Zaczął wić się jak węgorz, a kotka, straciwszy równowagę, spadła z niego, odsłaniając miękki brzuch oraz gardło.
Chyba ból cielesny wyrwał tego kocura z bólu egzystencjalnego, bo wpatrywał się w oko samotniczki wściekle, strosząc sierść i machając ogonem. Brązowa kotka podniosła się natychmiast i zamachnęła się pazurami na oczy przeciwnika, jednak ten szybko się cofnął.
— Kochanie, uciekaj stąd — warknęła Sowa do Jaśminki.
— Nie, mamo, czekaj! Posłuchaj mnie — załkała długowłosa — on nie chciał tego zrobić, naprawdę!
<Jaśminka, Borsuk?>
Zadowolona zauważyła jednak, że kotka kierowała się w stronę terytorium Klanu Wilka. Może miała zamiar dowiedzieć się więcej na temat tegoż wspaniałego klanu? Co nie zmienia faktu, że wyszła bez wiedzy matki, a przecież nie ma się czego bać! Sowa nie dość, że byłaby zachwycona i dumna z Jaśminki, to jeszcze by ją oprowadziła po terytoriach Wilczej Gwiazdy, bo jakoś je znała.
Przyśpieszyła jeszcze bardziej, by jak najszybciej dotrzeć o córki i... No właśnie, czemu Sowa nazywa ją córką? Kiedy kotka była jeszcze mała, samotniczka porwała ją z obozu Klanu Burzy, ale mimo, że Kwiat Jaśminu nie była jej córką, to jednooka kochała ją jak własne dziecko. Gdyby coś jej się stało, pewnie udawałaby, że nic się nie stało, lecz w środku przeżywałaby prawdziwą rozpacz.
Była już na terenach Klanu Wilka, gdy z zaniepokojeniem stwierdziła, że wyczuła zapach nieznajomego kota, prawdopodobnie wojownika. Przecież on mógł nie wiedzieć, że Klan Lisa działa dla jego dobra i mógł zaatakować młodą uczennicę. Przez chwilkę stała w bezruchu, a potem pognała na ratunek dziecku, dopędzana strachem przed tym, co mogłaby zobaczyć na miejscu, a czemu może jeszcze zapobiec.
Wypadła z krzaków z nastroszoną sierścią, a jej oczom ukazał się wcale nie tak straszny widok - nieznany wojownik leżał obok drzewa, przy jego przednich łapach leżały resztki jakiegoś małego zwierzątka, natomiast przy nim czuwała Kwiat Jaśminu, na szczęście cała i zdrowa.
— Jaśminko, kochanie, nic ci nie jest? Nie skaleczyłaś się nigdzie? — wyrzuciła z siebie kotka, po czym doskoczyła do długowłosej i objęła ją łapą.
Kotka zadrżała, lecz jednocześnie wydała się zmieszana uprzejmością matki.
— Nie, Sowo, wszystko dobrze, jest mi tylko trochę zimno.
Jednooka marszcząc brwi, spojrzała na tego kocura, oczy miał nieobecne, a wyraz pyska smutny, nie wyglądaj jednak na kogoś pokonanego w bitwie czy obrażonego. Brązowej samotniczce nie uszło uwadze nieokreślone spojrzenie, które rzuciła Kwiat Jaśminu wojownikowi. Zdjęła łapę z zielonookiej uczennicy, a następnie wyjęła pazury. Przejechała ogonem pod brodą kotki, jednocześnie zmuszając ją do uniesienia głowy.
— Skarbie, czy nikt nic ci nie zrobił? — powtórzyła pytanie stanowczym głosem, wpatrując się twardo w ślepia córki.
— Nie, mamo... — wyjąkała Kwiat Jaśminu, drżąc jeszcze mocniej.
— Nie kłam, do jasnej cholery! — krzyknęła jednooka, po czym pacnęła uczennicę w głowę.
Słysząc podniesiony głos, dotąd leżący nieruchomo kocur uniósł głowę i wbił w dwie kotki spojrzenie zaniepokojonych oczu. Jaśminka natomiast, pociągnąwszy nosem, zaczęła w końcu mówić:
— J-ja wyszłam ze stodoły na spacer, ja chyba za bardzo się oddaliłam. Nagle, jak tak sobie chodziłam, to on wyszedł zza krzaków. Przedstawił mi się jako Borsuczy Gońca, no to ja powiedziałam, że jestem Kwiat Jaśminu. A potem on podszedł i mnie nagle... n-nagle... — głos kotki zaczął drżeć, na co Sowa potarła nosem jej ucho zachęcająco. Po chwili ciszy Jaśminka kontynuowała opowieść. — On mnie nagle przytulił, a potem spytał, czy ja jestem tu sama...
Tyle wystarczyło samotniczce. Myślała, że żyjąc ze Szramą pod jednym dachem, poznała już wszelakie rodzaje zboczeń i fetyszy, lecz najwyraźniej się myliła. Polizała Kwiat Jaśminu po czole, a następnie... wściekła rzuciła się na kocura.
W tej chwili miała gdzieś rany ze zgromadzenia. Ten zwyrodnialec chciał skrzywdzić jej córeczkę! Jej ukochaną Jaśminkę! Z satysfakcją poczuła, że jej pazury wbijają się w skórę wojownika, a on sam napiął mięśnie wręcz momentalnie. Zaczął wić się jak węgorz, a kotka, straciwszy równowagę, spadła z niego, odsłaniając miękki brzuch oraz gardło.
Chyba ból cielesny wyrwał tego kocura z bólu egzystencjalnego, bo wpatrywał się w oko samotniczki wściekle, strosząc sierść i machając ogonem. Brązowa kotka podniosła się natychmiast i zamachnęła się pazurami na oczy przeciwnika, jednak ten szybko się cofnął.
— Kochanie, uciekaj stąd — warknęła Sowa do Jaśminki.
— Nie, mamo, czekaj! Posłuchaj mnie — załkała długowłosa — on nie chciał tego zrobić, naprawdę!
<Jaśminka, Borsuk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz