Przeszył ją ból. Ból w dolnej części brzucha. Z początku słaby, z czasem coraz mocniejszy. Z jej pyska wydał się pierwszy jęk.
– S-Senna?
– Rodzisz?
– Nie wiem. Tak mi się wydaje.
– Pójdę po uzdrowicieli. – miauknęła królowa. – Nie ruszaj się i nie rób nic głupiego.
Kolejne skurcze przeszły przez jej ciało. Zmieniała kilka razy pozycję. Nic nie było wygodne. Wszystko bolało. Pręgowana wróciła dopiero po kilku minutach, widocznie zaniepokojona.
– Nie ma ich. Musieli wyjść po zioła.
To sprawiło, że na pysku Rysiej pojawił się strach. Po raz kolejny westchnęła głośno i boleśnie.
– Jak to nie ma?!
Przez jej ciało przeszedł kolejny skurcz, sprawiający, że wrzasnęła na cały głos. Przed żłobkiem pojawiło się wiele zaciekawionych pysków.
– Pójdźcie po medyków, zapchlone skóry, a nie się gapicie! – warknęła Ryś.
– Może ktoś ogarnia zioła? – spytał Wydrza Rzeka cicho.
– Ja ogarniam. – miauknęła z tłumu Makowe Ziarno dumnie.
– Nikt nie potrzebuje narkotyzowania karmicielki. – warknął Oset, patrząc na swoją partnerkę. Ta jednak posłała mu obojętne spojrzenie.
– No zróbcie coś! Nie potrzebujemy trupów i martwych kociąt! – fuknął Suśli Wąs. – Kiedyś to przynajmniej byli medycy w obozach, a nie szlajali się niewiadomo gdzie.
– Zamknij ryj, jeśli sam nie wiesz jak się pomaga. – syknął Ostowy Pył ponownie.
– Kultury trochę! – odezwał się Dymne Niebo.
– Wypchaj się tą kulturą. – odgryzła się Zakrzywiona Ość.
– Jesteście młodzi i myślicie że wszystko możecie! – stwierdził głośno Suseł.
– Bo jak dostaniesz ode mnie po uszach to się skończy to zA mOiCh CzAsÓw! – przedrzeźnił go Oset.
– Wszyscy cisza, na Klan Gwiazdy! - krzyknęła Słodki Pysk. – Ona rodzi!
– Ale sensacja. Podziwiajmy. – Ryś usłyszała po raz kolejny głos Ości.
– Co się dzieje? - żółtooka, dymna kotka weszła do żłobka, przeciskając się przez tłum.
– Poród się dzieje, a nie ma medyków! – zaćwierkali Mak.
– Jestem ja. – odparła Ośnieżona Łąka podejrzliwie.
– Od kiedy Jastrzębia Gwiazda jest medykiem? – rzucili płowej kotce podejrzliwe spojrzenie.
– …Co?
– Znowu się zjarałaś? – mruknęła Zakrzywiona.
– Nieprawda.
– Jak idzie, Rysia Pogonio? – w końcu Śnieg wślizgnęła się, by pomóc kremowej w porodzie. Obejrzała ją na szybko ze wszystkich stron. – Tak trzymaj. Będzie dobrze.
– Przynieść patyki? – spytała Sen.
– Przynieś. I liście maliny. Stoją na lewo od wejścia, obok żywokostu.
– Jakbym jeszcze wiedziała co to… – szepnęła sama do siebie Senny Pysk, ale wyszła z legowiska.
Kolejne skurcze przechodziły przez wątłe ciało Ryś. Wrzasnęła z bólu. Wtedy też przyszła z powrotem siostra medyczki, stawiając przed przyszłą mamą badyla. Chciała jej wytłumaczyć jak to działa, ale kotka instynktownie wbiła w niego wszystkie zęby.
– Idzie ci świetnie, Rysiu. – miauknęła starając się utrzymać spokój Ośnieżona Łąka. – Widzę pierwsze kocię, tak trzymaj. – zwróciła się do tłumu kotów. – Wy wszyscy, nie stresujcie matki. Idźcie stąd. Może tu zostać Sen, ja i może… Makowe Ziarno. Reszta do swoich legowisk!
– Rysia Pogoń? Wszystko dobrze? – czarny van wszedł do żłobka. Omen. Z jakiegoś powodu poczuła się bezpieczniej.
– Partnerka ci rodzi. Możesz pójść jeszcze po mech.
Skurcze i bóle nasiliły się. Czuła że nie rodzi malutkiej kulki z futra, a jakiegoś dzika. W końcu poczuła prawdziwą ulgę, jakby coś ją opuściło. Pierwszy maluch. Uspokoiła się nieco, czując wyraźne ukojenie. Mrok wrócił z namoczonym jak gąbka kawałkiem zieleni akurat w tym momencie.
– Proszę, wylizuj pierworodnego. – mruknęła, podrzucając rudo-białym kocięciem.
– Delikatnie! – warknęła Sen. – Zaraz go całego połamiesz!
– Czy to koniec?
– Nie wygląda. Może to tylko przerwa. Zdarza się.
Ewidentnie Ośnieżona miała rację, bo zaraz spazmy obezwładniły słabą królową z głośnym rykiem.
***
Czwórka kociąt. Komplikacje. To wszystko wymęczyło młodą matkę. Ale były przy niej. Dzieci jej i Omena. Może wszystko się ustabilizuje w jej życiu? Zostanie tutaj, w Klanie Wilka, mając partnera i jakoś znosząc te pierdoły? Może?
Trójka rudych synów, jedna szylkretowa córka. Niewielkie zawiniątka, które można było z łatwością przekłuć jednym pazurem. Bezbronne. Ssające cały dzień mleko z jej brzucha, obgryzając wszystko wokół tego. Już teraz, kilka dni po porodzie, była poraniona. Co będzie później?
– I jak ci się malce podobają?
– Są okropne.
Senny Pysk zaśmiała się.
– Zobaczysz jak okropne będą. Jak na razie ciesz się tym, że nic nie robią poza jedzeniem i spaniem.
– Nie chcę wiedzieć.
– Ojciec zadowolony? Grubą sztukę złapał, jak widzę. Ty również. – zadrżały z rozbawienia wąsy płowej.
– Co masz na myśli? – spojrzała z dozą podejrzliwości na znajomą.
– Daleko musiał się zapędzać, że skończył z wojowniczką Klanu Klifu. A ty z najpopularniejszym kocurem w Klanie. Jak to się w ogóle stało, co?
– Nie twój interes. – odfuknęła, przykrywając siebie jak i kociaki puszystym ogonem.
– Hej, hej, spokojnie. Ja cię tylko ostrzegam.
– Niby przed czym?
– Że Mroczny Omen to nie takie niewiniątko jak sądzisz. Pewnie nie jesteś wcale pierwszą uwiedzioną.
– Uwiedzioną? Jesteśmy partnerami. Od dawna.
– Kto wie, może nawet te kocięta nie są jego pierworodnymi. Szemrany typ.
– Dlaczego tak sądzisz?! – warknęła agresywnie. Nie zamierzała pozwolić na opowiadanie dziwnych plotek bez o Omenie. Zwłaszcza, że śmierdziały najgorszą bujdą, jaką można wymyśleć.
– Błagam cię, ile to ja już rozmarzonych mordek nie widziałam? Nawet u kocurów by się taka znalazła. Co jak co, ale ma on charyzmę.
– Niech mi w takim razie zazdroszczą, skoro nie mają nic lepszego do roboty. Jest mi lojalny.
– Każdy tak sądzi o swoich póki nie dojdzie co do czego. – mruknęła Sen. – Nie no, też gościa lubię. Niezły z niego przystojniak. – wybuchnęła śmiechem, Ryś również kąciki ust się uniosły do góry. Nic więcej jednak nie powiedziała.
***
Zostawiła kocięta pod opieką Sennej. Gdy patrzyła na te pyszczki nie mogła wykrzesać z siebie miłości do nich. Za każdym razem jak musiała się z nimi spotykać, nie zamierzała być delikatna. Nie żałowała sobie żelaznej dyscypliny. Żadnych wrzasków, pisków, zakaz mówienia do niej “mamo”, “mamusiu“ czy innymi przesłodzonymi wyrazami, nakaz słuchania jej i ojca oraz jeszcze więcej. Jej matka nigdy nie zajęła się nią tak jak powinna. Nie chciała zrobić tego samego z jej dziećmi. Niech chociaż jedno pokolenie, skoro już jest, będzie wychowane jak należy.
Szczerze nie wiedziała co czuć. Tych kociąt nigdy nie potrzebowała. Nie chciała ich. Była dziwna. Z drugiej strony Omenowi na nich zależało. Im dłużej tkwiła w obozie wilczaków tym bardziej poddawała w wątpliwość w ich uczucie. Czuła się niekochana. Ignorowana. Wiedziała jednak, że to wszystko co czuła było zwyczajną częścią ciążowych hormonów. Niczym więcej. Omen miał ważniejsze sprawy na głowie niż ona. Był wojownikiem. Miał rodzinę, przyjaciół, wrogów. Wszystkich innych, którymi trzeba było się zająć. Nie dziwiła się więc, dlaczego spycha ją na drugi plan. Już i tak ją kochał, powinna być mu wdzięczna. Starał się najbardziej jak mógł. Odwiedzał ją. Opowiadał różne historie. Mówił na nią tymi wszystkimi słodkimi zdrobnieniami. A mimo tego miała wrażenie, że są od siebie daleko jak gwiazdy.
W końcu ten czarny pysk pojawił się w grocie po patrolu. Jak zwykle dobry i cudowny. A jej brzydki i smętny. Odegnała te smutne myśli. Mogli spędzić chwilę razem. Jak kiedyś, gdy byli jeszcze oboje z różnych Klanów, chowali się pod iglakami i rozmawiali o każdym temacie, jaki podwinął im się pod łapy. Chciałaby, żeby to wróciło.
– Cześć, Omen. – zamruczała, unosząc ogon do góry, chociaż poczuła stres. – Chciałbyś wyjść na spacer?
<Mroczny Omenie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz