*Pora Opadających Liści*
Tw!: Krew
Podniósł głowę i wyciągnął ją lekko w bok, wpatrując się przed siebie. Niestety nie wychwycił we mgle tego, co chciał. Westchnął, spoglądając w ziemię. Poszukiwanie w tej bieli było nie lada wyzwaniem. Łatwo było o zawrót głowy, nie widząc, co było przed nimi. Zwinął minę w cienką linkę. Ta zagadka zdawała się bardziej komplikować, gdy stawiali następne kroki, by odkryć, co tak naprawdę miało miejsce. Coraz to wątpił, że wyjdą z tego bez szwanku. Obawiał się, iż mogło to być coś niewyobrażalnie niebezpiecznego. Musiałby się wysilić, aby znaleźć w tym wszystkim jakieś wielkie pozytywy. Przemierzył wzrokiem najbliższe otoczenie, jakby bojąc się jakiegoś napadu ze strony niezidentyfikowanych sprawców. Jednak odetchnął z ulgą, nie zauważając niczego, co mogło spowodować w nich niepokój. Przynajmniej na razie nic nie chciało ich zaniepokoić…
Wkrótce zaczął się przyglądać kolorowym drzewom. Nie słyszał zwyczajowego śpiewu ptaków. Wydawało się, że mieszkańcy Owocowego Lasku pochowali się w swoich gniazdach. Możliwe, że przez mgłę, która nużyła swoją stanowczością. Jej zadaniem było ukrywanie drogi. Nie mogła się lekko wyluzować? Zniknąć? Atmosfera uległa zmianie. Nie było to tylko przez biel, która ich otaczała, ale również przez napięcie. To uczucie pojawiło się, gdy wkroczyli do lasku. Opuścił głowę, gdy zawiało w ich kierunku. Zmarszczył nosek, wyczuwając silny odór. Znał go. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Otworzył oczy i spojrzał w stronę Czernidłaka, który również poczuł ten zapach. Tak, jak każdy kot przydzielony do patrolu. Po chwilowym “odpoczynku” ruszyli naprzód. Puma próbował nie zaprzątać sobie tym głowy, ale nie umiał zapomnieć o uczuciu, które poczuł, wyczuwając tę woń. Czuł to samo, co kiedyś, gdy razem ze swoim przyjacielem poszli na spacer i odkryli coś niepokojącego. Potrząsnął głową, starając się o tym nie myśleć. Nie miał pojęcia, że porywacz będzie posuwał się do takich czynów. ,,Mogłem chyba dłużej pomyśleć nad tym…” – uznał w myślach, czując wzbierające się w nim poczucie zwątpienia. Przełknął ślinę, nie odstępując pobratymców nawet na krok. Jego łapy były jak skały, przez co miał lekki problem z podnoszeniem ich. Podniósł głowę, widząc ślady zaschniętej cieczy na korze jabłoni. Plama była średniej wielkości w pionowo-podłużnym kształcie. Była umiejscowiona dość wysoko. Podeszli do niej bliżej, ale nie można było powiedzieć, że byli do tego chętni. Zaczęli się rozglądać, doszukując czegokolwiek, ale przez mgłę trudno było wychwycić coś, co znajdowało się dalej. Czekoladowy spojrzał na drzewo, próbując nie wypuścić pary z pyska. Wyciągnął swoje ciało i powąchał substancję, mając nadzieję, iż wyczuje coś istotnego. Niestety nie wyczuł niczego nowego. Poruszył zrezygnowany ogonem, odchodząc kilka kroków w tył. Odwrócił się, siadając z westchnieniem.
— Wszystko dobrze? — zapytał go czarno-biały zwiadowca, zerkając na niego z powagą.
— Chyba będę musiał pójść potem do Świergot… — odparł, czując się tragicznie. Zbierało mu się na mdłości. Po co on podchodził do tej jabłoni i ją wąchał… Dla wiedzy?
— Nic już tu raczej nie znajdziemy — powiedział głośniej, patrząc po reszcie, która nie wyglądała na zadowolonych z odkrycia. — Wracajmy.
Dziko pręgowany wstał, spuszczając główkę. Tym razem zamiast prawie na końcu poszedł obok niebieskookiego. Miał nadzieję, że dotrze do obozu bez żadnych kłopotów. Nie chciał pokazywać przed resztą, jak go to przytłacza. Szczególnie przed Żagnicą. Krew… Czyja krew? I co odkryją innym razem? Obawiał się tego tak bardzo, że nie zauważył, jak Czernidłak przybliżył się do niego. Uśmiechnął się lekko, próbując dodać mu otuchy. Starszy po chwili odwzajemnił uśmiech. To go lekko podniosło na duchu. Taki mały gest, ale wiele dla niego znaczył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz