Tak naprawdę, sama nie podzielała swojego entuzjazmu. Kierowało nią zaś coś zupełnie innego. Złość? Smutek?
Sama nie wiedziała. Po części, nie miało dla niej znaczenia, co teraz czuła. Zwyczajnie nie mogła od tak odpuścić.
Straciła już brata. Nie chciała stracić ucznia.
Szybkim krokiem przebierała łapami, znacznie wyprzedzając przyjaciółkę. Czuła okropny ból głowy.
— To nie znaczy, że nic nie możemy zrobić — mruknęła, obracając głowę, aby spojrzeć na kotkę. Brzoskwinia pląsała niepewnie za nią, starając się utrzymać tempo kotki. Widać było jednak, że nie przychodzi jej to z łatwością. Ciernista już widziała złote trawy, od których, jak mniemała, niewiele brakowało do siedliska dwunogów. Przebiegli przez północne zbocze. Mimo przebytej drogi, Cierń zignorowała zmęczenie. Czuła, że każda przerwa oddala ich od krótkołapa. Przeszli wokół złotych zbórz, decydując, że przedzieranie się przez nie będzie zbyt czasowchłonne. Przez moment podróżowali wzdłuż Drogi Grzmotu, gdy doszli do momentu, gdzie ta przecinała się jedna z drugą. Bura usłyszała, jak Brzoskwiniowa Gałąka przełyka ślinę. Nigdy nie przechodzili przez drogę grzmotu. Cierń westchnęła cicho. Już miała wybrnąć przed siebie, korzystając z okazji, że nic w ich kierunku nie biegnie, gdy przyjaciółka chwyciła ją za ogon. Gwałtownie się cofnęła, zdziwiona.
— B-Brzoskwiniowa Gałązko? — zapytała, patrząc nań.
— Oszalałaś? To droga grzmotu! Nie przejdziemy od tak — pisnęła jej przyjaciółka. Cierń pokręciła głową.
— Oczywiście, że przejdziemy. Samotnicy robią to od tak, jakby machali ogonem. Damy sobie radę.
Koło nich przebiegła bestia. Nie, to nie potwór, to bestia. O wiele większy, z podłóżnymi plecami. Ryczał głośno, posyłając w ich kierunku okropny wiatr. Buraska wbrew własnej woli położyła po sobie uszy, przełykając ślinę. Taki powrót dwunożnych nie pozostawiłby po niej śladu, a ta świadomość sparaliżowała ją na krótki moment, gdy bestia biegła koło nich. Kiedy się oddaliła, pręgowana odetchnęła głęboko.
— Widzisz? Zr-Zrobią z nas miazgę — powiedziała cichutko Brzoskwiniowa Gałązka. Cierń wiedziała, że jej przyjaciółka jest równie przerażona.
— Nie, jeśli zrobimy to z głową — odparła chłodno koteczka. W tym momencie tylko spokój i analityczne myślenie mogło jej pomóc. Nie mogła pozwolić sobie spanikować.
— Ja nie dam rady! — jęknęła Brzoskwinia — jestem zbyt wolna. N-nie mogę...
Ciernista prychnęła.
— Możesz. Oczywiście, że możesz. Poczekamy na odpowiednią chwilę i przebiegniemy.
Brzoskwinka pokręciła głową. Ciernista Łodyga przez moment zastanawiała się, co zrobić. Doskonale rozumiała obawy koteczki, sama bowiem cała drżała w duchu. Na co dzień przywdziewała jednak różne maski. Maska obojętnej. Maska poważnej. Maska dojrzałej... Maska odważnej.
Wiedziała, że może to zrobić.
Spojrzała spokojnymi, zielonymi oczyma w niebieskie tęczówki przyjaciółki.
Tak. Chyba podjęła już decyzję.
— Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz —
powiedziała łagodnie — Pójdę sama, a Ty zostaniesz tutaj, dobrze? Dam sobie radę.
Jakoś. Tak bardzo chciała dodać słowo jakoś. Nie mogła jednak okazać niepewności. Wtedy obie pozostaną na terenie klanu Burzy.
— Ciernista Łodygo... T-to niebezpieczne — w głosie kremowej pobrzmiewało zdumienie. Cierń uśmiechnęła się zadziornie.
— Ja też jestem niebezpieczna, Brzoskwiniowa Gałązko — powiedziała pewnie. Szczególnie dla siebie samej, przypomniała sobie, jak ostatnio wylądowała u medyka, przez własne ambicje. Co z tego? To było dawno, miała może... Dziesięć księżyców? Nie bała się.
Nie.
Okropnie się bała.
— A-ale... — zaczęła, Cierń jednak klepnęła ją ogonem w bok.
— Daj spokój. Nic mi się nie stanie — puściła jej oczko. Słyszała, jak kolejny potwór krzyczał za jej plecami. Jeszcze trochę i będzie mieć szansę.
< Brzoskwiniowa Gałązko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz