"Zły znak, zły znak!" — krzyczały głosy w głowie. Czuła, jak zimny pot zbiera jej się pod grubym futrem, jak próbuje spłynąć w dół grzbietu, jak moczy podszerstek. Pióra pozostały w jej pysku jedynie uderzenie serca; tyle wystarczyło kotce, aby je zidentyfikować. Teraz leżały przed nią. Zapewne oblepiły się pyłem i naniesionym, suchym już błotem, którego nie miała już czasu ani siły wynosić. Zapach jednak był tak mocny, że nawet pomimo ślepoty, nie mogła o nich zapomnieć, nie mogła zwyczajnie udawać, że nie spoczywają ciężko, pomimo ich rzeczywistej lekkości, zaraz pod jej drżącymi łapami.
— Ćmi Księżycu? — Lekko przytłumiony głos Mroźnego Wichru dotarł do jej uszu. Wraz z nagłym, gwałtownym wdechem, udało jej się zrzucić obawy na sam tył swojej głowy.
"Nie masz czasu. Nie możesz..." — mówiła sobie cicho pod nosem. Spróbowała udawać, że słodki aromat krwi nie miesza jej w głowie, że blada, błyskająca iskierka Wiecznego Zaćmienia, która leżała na swoim legowisku zwinięta w ciasny kłębek, nie mają na nią żadnego wpływu.
"Nie rusza cię to. Nie może cię ruszać. Nie masz czasu. Nie możesz być słaba." — Głos piszczał nieustannie i drapał jej uszy od środka.
Srebrna wyłoniła się ze składzika, a tam czekał na nią wojownik. Liliowy kocur zdał nie ruszyć się z miejsca, ale głuchy odgłos ogona, który uderzał o podsuszony na krańcach mech, mówił tym, że cierpliwość nie stała się nagle częścią jego charakteru.
— Nareszcie! Niemal nie skamieniałem i nie przyrosłem. Rozumiem, że jesteś prawie sama... — Tu posłał szylkretce przelotne, nieufne spojrzenie — Ale co jakbym był umierający, na łożu śmierci, jedną łapą po drugiej stronie, hm?
"Nie masz czasu. Nie możesz..." — mówiła sobie cicho pod nosem. Spróbowała udawać, że słodki aromat krwi nie miesza jej w głowie, że blada, błyskająca iskierka Wiecznego Zaćmienia, która leżała na swoim legowisku zwinięta w ciasny kłębek, nie mają na nią żadnego wpływu.
"Nie rusza cię to. Nie może cię ruszać. Nie masz czasu. Nie możesz być słaba." — Głos piszczał nieustannie i drapał jej uszy od środka.
Srebrna wyłoniła się ze składzika, a tam czekał na nią wojownik. Liliowy kocur zdał nie ruszyć się z miejsca, ale głuchy odgłos ogona, który uderzał o podsuszony na krańcach mech, mówił tym, że cierpliwość nie stała się nagle częścią jego charakteru.
— Nareszcie! Niemal nie skamieniałem i nie przyrosłem. Rozumiem, że jesteś prawie sama... — Tu posłał szylkretce przelotne, nieufne spojrzenie — Ale co jakbym był umierający, na łożu śmierci, jedną łapą po drugiej stronie, hm?
— Nie narzekałbyś tak — rzuciła sucho pod nosem. Niebieskooki zaśmiał się z kapką kpiny.
— Masz krew na pysku — odezwał się znów, nagle. Asystentka była w trakcie przeżuwania suchych liści dębu, aby nałożyć je na jego zranioną łapę. Kiedy padły owe słowa, na moment przestała ruszać żuchwą. Szybko jednak przestała i dokończyła swoją pracę; nie śpieszyła się. — Trzymasz tam osobny stos piszczek? Nie zdziwiłbym się, skoro jesteś taka... obła... ale czy to nie jest nie fair?
— Ćmi Księżycu, podeszłabyś, proszę, prędko do Postrzępionego Mrozu i jej kociaków? — Do legowiska medyków zajrzała widocznie poddenerwowana Pietruszkowa Błyskawica. Jej głos był pełny zdenerwowania. Medyczka usłyszała, jak stary kocur wierci się na swoim posłaniu mimo piekącej rany na barku. Pokrzywek nie dał jej nawet otworzyć pyska.
— C-co się stało? — wydukał cicho, wpatrując się przejęty w czekoladową wojowniczkę.
— O-oh... Podobno Niebo nie chce jeść, pić, niemal się nie odzywa... a jak już to piska strasznie... — opisała kotka. Ćma bez słowa skierowała się do składziku, a raczej wcisnęła do niego głowę. W środku pachniało Wiecznym Zaćmieniem.
— Aksamitka i miód — poleciła, a szuranie łap wybrzmiało od razu. Dzisiaj miała iść do Judaszowcowej Gwiazdy. Obiecała przecież... Obiecała... nawet jeśli wiedziała, że z każdym uderzeniem serca jej siostra żałuje i wstydzi się tego otwartego przyznania się do całkowitej porażki. To zniszczy wszystko, na co pracowała, od kiedy została uczennicą Czereśniowej Gałązki.
— Proszę — powiedziała szylkretka, podając zawiniątko pod nos. Ćma złapała liść dębu, na którym rozlał się słodki miód, na który medyczka przylepiła pomarańczowe aksamitki.
— Pietruszka przyszła.
— Słyszałam.
— Martwi się.
— Jak zawsze... — Tutaj starsza odwróciła się i nie powiedziała już nic więcej. Bladooka westchnęła jedynie. Odwróciła się i prędko wyszła z legowiska. Bez słowa wyminęła wojowniczkę, która wciąż czatowała przy dużym kamieniu. Medyczka nawet nie skinęła ogonem w jej stronę. Nie zwracając uwagi na innych; wszyscy i tak nauczyli się już, żeby schodzić jej z drogi, przedostała się do żłobka, gdzie od razu udało jej się usłyszeć niepokojący oddech kociaka. Nie zdążyła nawet postawić łapy na miękkiej wyściółce, a już została przywitana delikatnym, słyszalnie zmartwionym głosem Postrzępionego Mrozu.
— Dzięki ci Klanie Gwiazdy! Ćmi Księżycu tak się ciesze, że udało ci się sprawnie przyjść. Wiem, że na pewno masz tyle na głowie, ale mała Niebo... Nawet nie wiem, co powiedzieć, sama pewnie wiesz najlepiej, co jej jest, ale nie chce pić, ani jeść, a piszczy z głodu, no a te piski... takie świszczące... — powiedziała matka kociąt, otulając liliowe kocię ogonem. Ślepa kotka nachyliła się nad drobnym boczkiem i nasłuchiwała. Z gardła prócz świstów wydobywało się również niepokojące bulgotania, a sam oddech był płytki, szybki i niespokojny.
— Infekcja — rzuciła i od razu wróciła po zawiniątko, które upuściła przy wejściu.
— Infekcja... Czy jest niebezpieczna? — zapytała Strzępka.
— Nieleczona.
— Czyli wszystko będzie dobrze?
— Miejmy nadzieję. — Położyła posłodzony liść przy karmicielce. — Miód i aksamitka. Jest smaczna, więc powinno nie być problemów.
— I to tyle? Czy coś jeszcze mam zrobić? Czy... Czy ty coś jeszcze możesz zrobić? — zadała pytanie z dozą niepewnej nadziei.
— Przyniosę więcej... wieczorem. — I wyszła. Słyszała jeszcze jedynie, jak matczynym tonem Postrzępiony Mróz zachęca córeczkę do skosztowania żółtego lepu. Chciała wrócić już do lecznicy i zając się ponownie raną Pokrzywowych Zarośli. Powoli godziła się już z tym, że jest ona niewyleczalna, że jedyne co może robić to zbierać nagromadzoną ropę świeżym, mokrym mchem i smarować ją przeżutym skrzypem. Nie było jej jednak dane, gdyż dotarł do niej wzburzony głos Rozświetlonej Skóry.
— Co ty myślisz, że robisz?! Kto pozwolił ci się szwendać?! — Wojownik wręcz krzyczał. Sierść stała mu dęba, a brązowe ślepia iskrzyły się wściekle; Ćma nie musiała tego widzieć, żeby wiedzieć, kto jest powodem wybuchu jego emocji. Skierowała się w kierunku jaskini dla więźniów.
— Co się dzieje? — zapytała brata, a ten szybko obrócił się w jej kierunku.
— Wymyka się! Więźniarka się wymyka! — warknął, tym razem w stronę rudej kotki, która do tej pory siedziała kilka kroków dalej. Ćma nagle wyczuła stary zapach ropy.
— Coś się stało? — Tym razem odwróciła łeb, nie mówiła już do wojownika, chociaż on i tak próbował odpowiedzieć.
— Ucie-
— Cicho! — Zamilknął. — Jagienko?
— Oko mnie bolało. Ukułam się piórem; musiało być bardzo brudne... Mówiłam Rozświetlonej Skórze, ale...
— Kłamstwo! Byłem przekonany, że symulowała.
— Bracie, nie masz patrolu? — Nie drgnęła. Pełnia za to westchnął, chciał zaprotestować, ale kłótnia z Ćmim Księżycem była bezsensowna. Zwłaszcza że była zirytowana. Odszedł, mrucząc pod nosem.
— Naprawdę nie próbowałam odejść. Przysięgam! Nie miałabym gdzie... — zaczęła tłumaczyć się ruda więźniarka. Jeden ruch grubej kity medyczki sprawnie rozkazał jej przestać.
— Wierze ci. — Usiadła spokojnie, owijając ogon wokół krótkich łap. Jeszcze raz posmakowała powietrza. Upewniła się — Ale zapach ropy jest stary.
— A-ah, tak... Rozświetlona Skóra miał trochę racji... Ale zrobiłam tylko kilka kroków, bo widzisz... Przez szczelinę wpada promyk słońca, a dzięki niemu nawet na skalę może wyrosnąć chwast. Zobaczyłam przy głazie rosnące nieśmiało jaskółcze ziele, więc skoro nikt nie mógł mi pomóc... — mówiła cicho, spokojnie, ale głos lekko jej drżał.
— Glistnik na infekcje — powtórzyła pod nosem medyczka.
— Tak.
— Pomógł?
— Zadziałał znakomicie... Zapach ropy pochodzi pewnie z mchu.
— Mhm... Dobrze — powiedziała i powstała. Zanim odeszła, dodała jeszcze: — Wymienią ci mech.
Zostawiła dawną samotniczkę samą sobie. Była zmęczona. Była zła na brata. Była zła na chorowite dzieci Postrzępionego Mrozu. Była zła na szaloną, zagubioną siostrę... Miała ochotę położyć się na legowisku i odpłynąć w błogi, makowy sen...
Ale nie mogła.
"Jesteś sama. Jesteś jedyna" — szeptały głosy prosto do jej ucha. Szeptały to dniami, krzyczały nocami. Wiedziała o tym. Klan Klifu tworzył spróchniały dąb, którego koroną był Judaszowcowa Gwiazda. Wiele kotów było zarazą... Jej matka była zarazą, jej siostra jest zarazą... Musiała wybrać kim ona chce być.
"Żywica płynie, żywica jest znakiem, że drzewo wciąż żyje... ale żywica krwawi, kiedy tylko ktoś uszkodzi jego najbardziej odsłonięta część... Jest lepka... Klei się do łap i uporczywie trzyma się ich niczym żałosnej obietnicy... Nie będę żywicą." — powiedziała stanowczo, marszcząc nos.
"Korzenie stabilizują drzewo. Bez nich upadłoby przy najmniejszym podmuchu wiatru, któremu jest w stanie postawić się byle mlecz. Sięgają jednak w dół... Sięgają ziemi, która jest brudna i prymitywna, która daje drzewu jedynie tyle wartości, aby przeżyło... To wystarczy, by rosnąć, ale nie by wzlecieć wyżej... Niech starszyzna pozostaję blisko gruntu i tak czeka jedynie na mogiłę..." — Musiała na moment usiąść. Łapy ją bolały, a w głowie dudniły myśli.
"Nie jestem częścią drzewa." — W końcu zrozumiała "Jestem wodą, która w nim płynie. Jestem wodą, która odżywia korzenie i pozwala im piąć się dalej w dół, która pozwala twardnieć całemu drzewu, która sprawia, że liście korony są zielone. Nie jestem jego częścią, ale tylko z moją pomocą wszystko nie upada. Ja nie potrzebuje ich, ale oni potrzebują mnie przy każdym kroku, słowie, wdechu. A Klan Gwiazdy..? Oni są światłem, słońcem... Razem tworzymy życie..." — Uśmiechnęła się delikatnie, acz pewnie. Skierowała się prosto do legowiska Judaszowcowej Gwiazdy; woda nie pozwoli, aby coś ją zanieczyszczało.
Jaskinia była pogrążona w chłodnej ciszy. Gdyby nie doskonały słuch medyczki i ciężki oddech kocura, a także jego rozświetlona iskierka, pomyślałaby, że go tam nie ma. Nie wychodził za wiele. Ostatni raz, kiedy była pewna, że wychylił nosa z legowiska, był dnia, kiedy jej matka została odesłana do starszyzny. Wtedy też zrozumiała, że starość goni jej rodzinę niczym rozwścieczony borsuk. Odchrząknęła. Szelest futra.
— Kto przyszedł? — rozbrzmiał głos przywódcy. Był chory; wiedziała o tym, słyszała, czuła... Ufała jednak wujowi. Ufała, że on ufa jej.
— To ja — powiedziała spokojnie, robiąc kilka kroków w głąb. Poczuła ciepło jego rozgrzanego od gorączki ciała. — Przyszłam z prośbą.
— Jaką Ćmi Księżycu? Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał ze szczerą troską. Wiedziała, że dla niej, dla swojej siostrzenicy, dla swojej medyczki, zrobiłby wszystko... o ile byłoby to w zgodzie z Klanem Gwiazdy.
— Wieczne Zaćmienie... — Na sam dźwięk imienia drugiej córki Bożodrzewnego Kaprysu iskra zadrżała. — Chce przejść do starszyzny.
— Czemu sama się do mnie nie zgłosiła? Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem jej pysk.
— Myślę, że to oczywiste.
— Tak. — Ani na moment nie myślała, że pytanie było faktycznie szczere; nie zadał go lider, a wuj. — Tak będzie lepiej. Niech więc tak będzie...
— Jeszcze coś — zawahała się na moment. Potrzebowała kogoś, potrzebowała pomocy. Oczywiście, miała Pomocnego Wróbelka, miała Astrową Łapę, ale... Oni mieli swoje obowiązki, zwłaszcza po odejściu z rangi Szarego Klifu. Nie mogła ich obarczać. A Ona nie mogła marnować swojej wiedzy.
— Mów więc.
— Jagienka ma wiedzę. Była uzdrowicielką-
— Nie.
— Co mamy z trzymania jej.
— Pewność, że żaden kolejny kot nie zostanie zamordowany przez bandę szalonych kotów.
— Umrze więc przez chorobę. — Nastała chwila ciszy. Ona wierzyła kotce. Sama przecież zdradziła swoje towarzyszki, sama przyszła do Klanu Klifu i zdała się na ich łaskę. Gdyby chciała coś zrobić, już dawno zatopiłaby kły w szyi jej brata. W końcu, po wielu uderzeniach serca, czekoladowy westchnął i zmienił pozycję.
— Pomyśle. A na ten moment powiedz Zaćmieniu, że może zając mech obok Bożodrzewnego Kaprysu. — Skinęła głową i bez niepotrzebnych słów wyszła, aby odprawić siostrę.
"Legowisko nigdy nie będzie już domem..."
— Masz krew na pysku — odezwał się znów, nagle. Asystentka była w trakcie przeżuwania suchych liści dębu, aby nałożyć je na jego zranioną łapę. Kiedy padły owe słowa, na moment przestała ruszać żuchwą. Szybko jednak przestała i dokończyła swoją pracę; nie śpieszyła się. — Trzymasz tam osobny stos piszczek? Nie zdziwiłbym się, skoro jesteś taka... obła... ale czy to nie jest nie fair?
Wypluła papkę na poduszkę, a ciepła ślina zaczęła powoli skapywać na kamienną posadzkę. Niewidzące oczy podniosły się na kocura.
— Mam tam na pewno kilka jagód, które cię uciszą — mruknęła spod nosa.
— Nie boisz się tak mówić? Już twojej siostrze wiele udowodniono, też chcesz się pchać pod pazury klanu? — Mimo zaczepnych słów dał sobie powoli owinąć ranę pajęczyną.
— Możesz patrzeć mi na łapy — zaczęła, odchodząc kilka kroków, aby odłożyć pozostałe lekarstwa, a następnie dodała: — I spróbuj znaleźć coś innego niż soki ziół i smród mysiej żółci.
— Mam tam na pewno kilka jagód, które cię uciszą — mruknęła spod nosa.
— Nie boisz się tak mówić? Już twojej siostrze wiele udowodniono, też chcesz się pchać pod pazury klanu? — Mimo zaczepnych słów dał sobie powoli owinąć ranę pajęczyną.
— Możesz patrzeć mi na łapy — zaczęła, odchodząc kilka kroków, aby odłożyć pozostałe lekarstwa, a następnie dodała: — I spróbuj znaleźć coś innego niż soki ziół i smród mysiej żółci.
* * *
Poczuła delikatne szturchnięcie. Kroki słyszała już wcześniej. Nie spała; wiedziała, że w tym legowisku sypiają jedynie pacjenci, że błogosławieństwo odpoczynku omija obie stałe mieszkanki. Nie potrzebowała upewniać się, że ciche miarowe wdechy należą do Świergoczącej Łapy, któremu wieczór wcześniej podała jelenią dawkę nasion maku ze swojego własnego, ukrytego składziku. Tak dobrze znała już też ciężkie, płytkie i urywane chrapanie Pokrzywowych Zarośli.
"Chciałabym go nie znać. Chciałabym się już od niego uwolnić; to trel śmierci..." — przemknęło jej przez myśl, ale szybko strzepnęła to na bok. Zwłaszcza że usłyszała głos. Tak znajomy, a tak... od dawna nieobecny.
— Ć-ćmo... — szepnęła Wieczne Zaćmienie. Jej głos brzmiał nieobecny. — Wiem, że nie śpisz. Słuchałam twojego oddechu.
Młodsza podniosła łeb, szukając uczucia ciepłego oddechu siostry na policzku. Szylkretka nie czekała na jej reakcje, jedynie kontynuowała przyciszonym głosem.
— Prosze cię... Zrób coś. Zrób coś z tym — Tutaj wskazała na swoją głowę, nie bacząc na ślepotę rozmówczyni. Mówiła dalej: — Zrób coś ze mną...
— Za-zaćmienie... — wydukała bladooka, ale szybko poczuła ciężar łapy na mordce.
"Chciałabym go nie znać. Chciałabym się już od niego uwolnić; to trel śmierci..." — przemknęło jej przez myśl, ale szybko strzepnęła to na bok. Zwłaszcza że usłyszała głos. Tak znajomy, a tak... od dawna nieobecny.
— Ć-ćmo... — szepnęła Wieczne Zaćmienie. Jej głos brzmiał nieobecny. — Wiem, że nie śpisz. Słuchałam twojego oddechu.
Młodsza podniosła łeb, szukając uczucia ciepłego oddechu siostry na policzku. Szylkretka nie czekała na jej reakcje, jedynie kontynuowała przyciszonym głosem.
— Prosze cię... Zrób coś. Zrób coś z tym — Tutaj wskazała na swoją głowę, nie bacząc na ślepotę rozmówczyni. Mówiła dalej: — Zrób coś ze mną...
— Za-zaćmienie... — wydukała bladooka, ale szybko poczuła ciężar łapy na mordce.
— Oni tu nie chcą przychodzić. A ty nie chcesz tu być... W przeciwieństwie do ciebie, ja to widzę... — mruknęła, a drżący wydech uszedł spomiędzy warg. Przełknęła śline. — Jestem jak kamień na mchu. Kamień na szczycie góry, który chwieje się z każdym krokiem, z każdym podmuchem wiatru. Taki kamień w końcu spadnie i zrobi komuś krzywdę... Taki kamień trzeba przenieść, zanim rozpocznie się ulewa...
— G-gdzie..? — zapytała niepewnie, chociaż w rozum mówił jej, że to pierwsza racjonalna rzecz, którą powiedziała jej siostra od wielu, wielu księżyców.
— Gdzieś, gdzie stabilnie będzie leżeć, dopóki nie rozpadnie się w proch... Gdzieś, gdzie przyrośnie do ziemi. — Spuściła wzrok na swoje chude łapy. Ćmi Księżyc z ciężkim sercem pokiwała głową. Szylkretka nie musiała nic więcej mówić. Sama srebrna już kilkukrotnie rozmyślała o tym, co powinna zrobić w jej sprawie. Nie mogła przecież do końca swojego życia leżeć w niemal całkowitym bezruchu w kącie lecznicy. Musiała zrobić komuś miejsce.
— Dobrze. Pójdę... — powiedziała po dłużącej się chwili ciszy. Nie wiedziała, czy siostra czuła ulgę. Może spodziewała się sprzeciwu? Błagań, aby nie pozostawiała jej samej z całym klanem na głowie? Milczenie znów rozlało się między medyczkami. Oddechy dwóch kocurów stawały się głośniejsze i głośniejsze.
— Zostawię cię samą... — odezwała się w końcu Zaćmienie. Ton był smutny, pełen żalu do samej siebie.
— Tak.
— Nie wytrenowałam ucznia. Ty nie mogłaś.
— Owszem.
— Co zrobisz?
— Nie wiem — przyznała z nutą zawahania.
— G-gdzie..? — zapytała niepewnie, chociaż w rozum mówił jej, że to pierwsza racjonalna rzecz, którą powiedziała jej siostra od wielu, wielu księżyców.
— Gdzieś, gdzie stabilnie będzie leżeć, dopóki nie rozpadnie się w proch... Gdzieś, gdzie przyrośnie do ziemi. — Spuściła wzrok na swoje chude łapy. Ćmi Księżyc z ciężkim sercem pokiwała głową. Szylkretka nie musiała nic więcej mówić. Sama srebrna już kilkukrotnie rozmyślała o tym, co powinna zrobić w jej sprawie. Nie mogła przecież do końca swojego życia leżeć w niemal całkowitym bezruchu w kącie lecznicy. Musiała zrobić komuś miejsce.
— Dobrze. Pójdę... — powiedziała po dłużącej się chwili ciszy. Nie wiedziała, czy siostra czuła ulgę. Może spodziewała się sprzeciwu? Błagań, aby nie pozostawiała jej samej z całym klanem na głowie? Milczenie znów rozlało się między medyczkami. Oddechy dwóch kocurów stawały się głośniejsze i głośniejsze.
— Zostawię cię samą... — odezwała się w końcu Zaćmienie. Ton był smutny, pełen żalu do samej siebie.
— Tak.
— Nie wytrenowałam ucznia. Ty nie mogłaś.
— Owszem.
— Co zrobisz?
— Nie wiem — przyznała z nutą zawahania.
— Czy... Myślisz, że to, co mówią to prawda? Klan Klifu jest przeklęty, czyż nie? Zatruliśmy go... Ja również...
— Tak... Jest. — Nie tego spodziewała się starsza z kotek. Ta chłodna, prosta odpowiedź rozlała się po jej rozżarzonej od wstydu mordce, aż dotarła przez grzbiet do koniuszka ogona. — Zło jest wśród nad, jest w glebie... krąży nad nami...
— C-co dalej..? — zapytała niepewnie, niczym kocie, które mimo strachu wciąż domaga się, aby matka dokończyła mu straszną opowieść.
— Nieomylni Przodkowie mają nas w opiece...
— Ciemko... Nieomylni Przodkowie pozwolili mi mordować koty... — Z tymi słowami Wieczne Zaćmienie zostawiła asystentkę w mroku. Srebrna słyszała jeszcze tylko, jak cicho kładzie się na swoim wygniecionym już mchu. Żadna z nich już nic nie powiedziała... mimo że obie pozostały czujne aż do świtu.
— C-co dalej..? — zapytała niepewnie, niczym kocie, które mimo strachu wciąż domaga się, aby matka dokończyła mu straszną opowieść.
— Nieomylni Przodkowie mają nas w opiece...
— Ciemko... Nieomylni Przodkowie pozwolili mi mordować koty... — Z tymi słowami Wieczne Zaćmienie zostawiła asystentkę w mroku. Srebrna słyszała jeszcze tylko, jak cicho kładzie się na swoim wygniecionym już mchu. Żadna z nich już nic nie powiedziała... mimo że obie pozostały czujne aż do świtu.
* * *
— C-co się stało? — wydukał cicho, wpatrując się przejęty w czekoladową wojowniczkę.
— O-oh... Podobno Niebo nie chce jeść, pić, niemal się nie odzywa... a jak już to piska strasznie... — opisała kotka. Ćma bez słowa skierowała się do składziku, a raczej wcisnęła do niego głowę. W środku pachniało Wiecznym Zaćmieniem.
— Aksamitka i miód — poleciła, a szuranie łap wybrzmiało od razu. Dzisiaj miała iść do Judaszowcowej Gwiazdy. Obiecała przecież... Obiecała... nawet jeśli wiedziała, że z każdym uderzeniem serca jej siostra żałuje i wstydzi się tego otwartego przyznania się do całkowitej porażki. To zniszczy wszystko, na co pracowała, od kiedy została uczennicą Czereśniowej Gałązki.
— Proszę — powiedziała szylkretka, podając zawiniątko pod nos. Ćma złapała liść dębu, na którym rozlał się słodki miód, na który medyczka przylepiła pomarańczowe aksamitki.
— Pietruszka przyszła.
— Słyszałam.
— Martwi się.
— Jak zawsze... — Tutaj starsza odwróciła się i nie powiedziała już nic więcej. Bladooka westchnęła jedynie. Odwróciła się i prędko wyszła z legowiska. Bez słowa wyminęła wojowniczkę, która wciąż czatowała przy dużym kamieniu. Medyczka nawet nie skinęła ogonem w jej stronę. Nie zwracając uwagi na innych; wszyscy i tak nauczyli się już, żeby schodzić jej z drogi, przedostała się do żłobka, gdzie od razu udało jej się usłyszeć niepokojący oddech kociaka. Nie zdążyła nawet postawić łapy na miękkiej wyściółce, a już została przywitana delikatnym, słyszalnie zmartwionym głosem Postrzępionego Mrozu.
— Dzięki ci Klanie Gwiazdy! Ćmi Księżycu tak się ciesze, że udało ci się sprawnie przyjść. Wiem, że na pewno masz tyle na głowie, ale mała Niebo... Nawet nie wiem, co powiedzieć, sama pewnie wiesz najlepiej, co jej jest, ale nie chce pić, ani jeść, a piszczy z głodu, no a te piski... takie świszczące... — powiedziała matka kociąt, otulając liliowe kocię ogonem. Ślepa kotka nachyliła się nad drobnym boczkiem i nasłuchiwała. Z gardła prócz świstów wydobywało się również niepokojące bulgotania, a sam oddech był płytki, szybki i niespokojny.
— Infekcja — rzuciła i od razu wróciła po zawiniątko, które upuściła przy wejściu.
— Infekcja... Czy jest niebezpieczna? — zapytała Strzępka.
— Nieleczona.
— Czyli wszystko będzie dobrze?
— Miejmy nadzieję. — Położyła posłodzony liść przy karmicielce. — Miód i aksamitka. Jest smaczna, więc powinno nie być problemów.
— I to tyle? Czy coś jeszcze mam zrobić? Czy... Czy ty coś jeszcze możesz zrobić? — zadała pytanie z dozą niepewnej nadziei.
— Przyniosę więcej... wieczorem. — I wyszła. Słyszała jeszcze jedynie, jak matczynym tonem Postrzępiony Mróz zachęca córeczkę do skosztowania żółtego lepu. Chciała wrócić już do lecznicy i zając się ponownie raną Pokrzywowych Zarośli. Powoli godziła się już z tym, że jest ona niewyleczalna, że jedyne co może robić to zbierać nagromadzoną ropę świeżym, mokrym mchem i smarować ją przeżutym skrzypem. Nie było jej jednak dane, gdyż dotarł do niej wzburzony głos Rozświetlonej Skóry.
— Co ty myślisz, że robisz?! Kto pozwolił ci się szwendać?! — Wojownik wręcz krzyczał. Sierść stała mu dęba, a brązowe ślepia iskrzyły się wściekle; Ćma nie musiała tego widzieć, żeby wiedzieć, kto jest powodem wybuchu jego emocji. Skierowała się w kierunku jaskini dla więźniów.
— Co się dzieje? — zapytała brata, a ten szybko obrócił się w jej kierunku.
— Wymyka się! Więźniarka się wymyka! — warknął, tym razem w stronę rudej kotki, która do tej pory siedziała kilka kroków dalej. Ćma nagle wyczuła stary zapach ropy.
— Coś się stało? — Tym razem odwróciła łeb, nie mówiła już do wojownika, chociaż on i tak próbował odpowiedzieć.
— Ucie-
— Cicho! — Zamilknął. — Jagienko?
— Oko mnie bolało. Ukułam się piórem; musiało być bardzo brudne... Mówiłam Rozświetlonej Skórze, ale...
— Kłamstwo! Byłem przekonany, że symulowała.
— Bracie, nie masz patrolu? — Nie drgnęła. Pełnia za to westchnął, chciał zaprotestować, ale kłótnia z Ćmim Księżycem była bezsensowna. Zwłaszcza że była zirytowana. Odszedł, mrucząc pod nosem.
— Naprawdę nie próbowałam odejść. Przysięgam! Nie miałabym gdzie... — zaczęła tłumaczyć się ruda więźniarka. Jeden ruch grubej kity medyczki sprawnie rozkazał jej przestać.
— Wierze ci. — Usiadła spokojnie, owijając ogon wokół krótkich łap. Jeszcze raz posmakowała powietrza. Upewniła się — Ale zapach ropy jest stary.
— A-ah, tak... Rozświetlona Skóra miał trochę racji... Ale zrobiłam tylko kilka kroków, bo widzisz... Przez szczelinę wpada promyk słońca, a dzięki niemu nawet na skalę może wyrosnąć chwast. Zobaczyłam przy głazie rosnące nieśmiało jaskółcze ziele, więc skoro nikt nie mógł mi pomóc... — mówiła cicho, spokojnie, ale głos lekko jej drżał.
— Glistnik na infekcje — powtórzyła pod nosem medyczka.
— Tak.
— Pomógł?
— Zadziałał znakomicie... Zapach ropy pochodzi pewnie z mchu.
— Mhm... Dobrze — powiedziała i powstała. Zanim odeszła, dodała jeszcze: — Wymienią ci mech.
Zostawiła dawną samotniczkę samą sobie. Była zmęczona. Była zła na brata. Była zła na chorowite dzieci Postrzępionego Mrozu. Była zła na szaloną, zagubioną siostrę... Miała ochotę położyć się na legowisku i odpłynąć w błogi, makowy sen...
Ale nie mogła.
"Jesteś sama. Jesteś jedyna" — szeptały głosy prosto do jej ucha. Szeptały to dniami, krzyczały nocami. Wiedziała o tym. Klan Klifu tworzył spróchniały dąb, którego koroną był Judaszowcowa Gwiazda. Wiele kotów było zarazą... Jej matka była zarazą, jej siostra jest zarazą... Musiała wybrać kim ona chce być.
"Żywica płynie, żywica jest znakiem, że drzewo wciąż żyje... ale żywica krwawi, kiedy tylko ktoś uszkodzi jego najbardziej odsłonięta część... Jest lepka... Klei się do łap i uporczywie trzyma się ich niczym żałosnej obietnicy... Nie będę żywicą." — powiedziała stanowczo, marszcząc nos.
"Korzenie stabilizują drzewo. Bez nich upadłoby przy najmniejszym podmuchu wiatru, któremu jest w stanie postawić się byle mlecz. Sięgają jednak w dół... Sięgają ziemi, która jest brudna i prymitywna, która daje drzewu jedynie tyle wartości, aby przeżyło... To wystarczy, by rosnąć, ale nie by wzlecieć wyżej... Niech starszyzna pozostaję blisko gruntu i tak czeka jedynie na mogiłę..." — Musiała na moment usiąść. Łapy ją bolały, a w głowie dudniły myśli.
"Nie jestem częścią drzewa." — W końcu zrozumiała "Jestem wodą, która w nim płynie. Jestem wodą, która odżywia korzenie i pozwala im piąć się dalej w dół, która pozwala twardnieć całemu drzewu, która sprawia, że liście korony są zielone. Nie jestem jego częścią, ale tylko z moją pomocą wszystko nie upada. Ja nie potrzebuje ich, ale oni potrzebują mnie przy każdym kroku, słowie, wdechu. A Klan Gwiazdy..? Oni są światłem, słońcem... Razem tworzymy życie..." — Uśmiechnęła się delikatnie, acz pewnie. Skierowała się prosto do legowiska Judaszowcowej Gwiazdy; woda nie pozwoli, aby coś ją zanieczyszczało.
Jaskinia była pogrążona w chłodnej ciszy. Gdyby nie doskonały słuch medyczki i ciężki oddech kocura, a także jego rozświetlona iskierka, pomyślałaby, że go tam nie ma. Nie wychodził za wiele. Ostatni raz, kiedy była pewna, że wychylił nosa z legowiska, był dnia, kiedy jej matka została odesłana do starszyzny. Wtedy też zrozumiała, że starość goni jej rodzinę niczym rozwścieczony borsuk. Odchrząknęła. Szelest futra.
— Kto przyszedł? — rozbrzmiał głos przywódcy. Był chory; wiedziała o tym, słyszała, czuła... Ufała jednak wujowi. Ufała, że on ufa jej.
— To ja — powiedziała spokojnie, robiąc kilka kroków w głąb. Poczuła ciepło jego rozgrzanego od gorączki ciała. — Przyszłam z prośbą.
— Jaką Ćmi Księżycu? Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał ze szczerą troską. Wiedziała, że dla niej, dla swojej siostrzenicy, dla swojej medyczki, zrobiłby wszystko... o ile byłoby to w zgodzie z Klanem Gwiazdy.
— Wieczne Zaćmienie... — Na sam dźwięk imienia drugiej córki Bożodrzewnego Kaprysu iskra zadrżała. — Chce przejść do starszyzny.
— Czemu sama się do mnie nie zgłosiła? Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem jej pysk.
— Myślę, że to oczywiste.
— Tak. — Ani na moment nie myślała, że pytanie było faktycznie szczere; nie zadał go lider, a wuj. — Tak będzie lepiej. Niech więc tak będzie...
— Jeszcze coś — zawahała się na moment. Potrzebowała kogoś, potrzebowała pomocy. Oczywiście, miała Pomocnego Wróbelka, miała Astrową Łapę, ale... Oni mieli swoje obowiązki, zwłaszcza po odejściu z rangi Szarego Klifu. Nie mogła ich obarczać. A Ona nie mogła marnować swojej wiedzy.
— Mów więc.
— Jagienka ma wiedzę. Była uzdrowicielką-
— Nie.
— Co mamy z trzymania jej.
— Pewność, że żaden kolejny kot nie zostanie zamordowany przez bandę szalonych kotów.
— Umrze więc przez chorobę. — Nastała chwila ciszy. Ona wierzyła kotce. Sama przecież zdradziła swoje towarzyszki, sama przyszła do Klanu Klifu i zdała się na ich łaskę. Gdyby chciała coś zrobić, już dawno zatopiłaby kły w szyi jej brata. W końcu, po wielu uderzeniach serca, czekoladowy westchnął i zmienił pozycję.
— Pomyśle. A na ten moment powiedz Zaćmieniu, że może zając mech obok Bożodrzewnego Kaprysu. — Skinęła głową i bez niepotrzebnych słów wyszła, aby odprawić siostrę.
"Legowisko nigdy nie będzie już domem..."
Wyleczeni: Mroźny Wicher, Świergocząca Łapa, Jagienka, Niebo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz