*tak tylko ostrzegam (żeby nie admini nie zjedli), pojawiają się krwawe sceny*
*long time ago, bo jeszcze za kociaka*
Jabłuszko obudził się z krzykiem.
- Mamo! - pisnął, wbijając pazurki w ziemię. Nagle żłobek przestał wydawać się tak bezpiecznym miejscem. Jego małe ciałko dygotało, a klatka piersiowa unosiła się szybko. Miał ochotę skulić się i rozpłakać.
- Co się stało? - karmicielka drgnęła i podniosła głowę, patrząc na syna z niepokojem. Jabłuszko zakwiczał żałośnie, a w jego oczach pojawiły się łzy. Pochyliwszy się, Rzeczna Bryza przyciągnęła syna do siebie.
- N-nie zostawiaj mnie - jęknął Jabłuszko. Zadrżał i wybuchnął płaczem. Nie chciał, żeby mama odchodziła. Miała z nim zostać na zawsze!
Rzeczna Bryza zamruczała uspokajająco i wolnymi ruchami zaczęła wygładzać futerko syna. Liliowy zachlipał, chowając głowę w łapach. Promieniujące od szylkretowej ciepło rozchodziło się po jego ciele, sprawiając, że nagle poczuł się bardzo, bardzo senny. Teraz był bezpieczny, już nic złego nie mogło się stać. Zdał sobie sprawę, że póki byli razem, świat był idealny.
- Nie zostawię - zamruczała cicho, owijając ogon wokół kocięcia. Jabłuszko ziewnął i wtulił głowę w bok matki. Była barierą chroniąca go przed złym, brutalnym światem. Nigdy nie pozwoliłaby go skrzywdzić.
- Obiecujesz? - zapytał sennym głosem. Rzeczna Bryza uśmiechnęła się czule, kładąc głowę na łapach.
- Obiecuję - mruknęła.
Jednak Jabłuszko już tego nie usłyszał - spał, wtulony w ciepły bok ukochanej matki.
***
*szybki skok do teraźniejszości*
Ten dzień był wyjątkowy, nie tylko dlatego, że pierwszy raz od wielu dni chmury nie zasłaniały nieba.
Jabłkowa Łapa leżał przed legowiskiem uczniów, wygrzewając się w promieniach słońca. Łapy świerzbiły go do biegu, a ogon podrygiwał nerwowo. Nigdy nie był jakoś szczególnie cierpliwy (zresztą, skąd miał brać przykład?), ale tego dnia miał wrażenie, jakby coś energia rozsadzała go od środka.
Wreszcie miał szansę spędzić całe popołudnie z matką.
Oczywiście, bywali już razem na patrolach i polowaniach, ale nigdy nie zdarzyło się, aby wybrali się gdzieś sami. To wydarzenie było dla ucznia niezwykle ekscytujące. Spędzą w swoim towarzystwie calutki dzień, zupełnie jak wtedy, gdy liliowy był jeszcze kociakiem. Może uda mu się popisać przed matką nowo nabytymi umiejętnościami?
- Idziesz? - zawołała Rzeczna Bryza, wychodząc z legowiska wojowników. Jabłkowa Łapa poderwał się i w podskokach dobiegł do szylkretowej. Wojowniczka machnęła ogonem, sygnalizując gotowość do wymarszu. Uczniowi zaświeciły się oczy.
- To będzie mój najwspanialszy dzień w życiu! - pisnął, truchtem doganiając matkę. Rzeczna Bryza uśmiechnęła się szeroko i żartobliwie pacnęła syna w ucho.
- Jeśli będziesz tak głośno, wypłoszysz całą zwierzynę! - oznajmiła pełnym wyrzutu głosem. Jabłkowa Łapa wiedział, że matka nie jest na niego zła - nietrudno było dostrzec figlarny płomyk lśniący w jej oczach. Zachichotał i w kilku susach przegonił kotkę. Odwróciwszy się w jej stronę, ustawił się w myśliwskim przysiadzie.
- Nie zdążą uciec przed moimi pazurami! - zawołał, wydając z siebie groźny pomruk. Szylkretowa parsknęła śmiechem i minęła syna, szturchając go przyjacielsko.
- W takim razie chodźmy wyłapać wszystkie myszy! - rozkazała, ruszając w stronę lasu. Uczeń wydał z siebie skowyt zachwytu i rzucił się w pogoń za matką.
Drzewa szumiały, a oni skradali się, ostrożnie stawiając łapy na podmokłej ściółce. Jabłkowa Łapa mógł przysiąc, że wszystkie myszy w lesie słyszą stukot jego uradowanego serca. Mimo jego miernych umiejętności małe zwierzątka wydawały się praktycznie wpadać w łapy. Byli drapieżnikami, urodzonymi, by polować. Liliowy musiał przyznać, że Rzeczna Bryza była naprawdę dobrą łowczynią - miał nadzieję, że dzięki ich przyszłym wspólnym wypadom trochę się poduczy.
- Myślę, że powinniśmy już wracać - oznajmiła po jakimś czasie Rzeczna Bryza, oblizując pysk. Jabłkowa Łapa jęknął z rozczarowaniem, spuszczając głowę. Szylkretowa przewróciła oczami i pochyliła się w jego stronę. - Widzisz tamtą nornicę? Jest twoja - szepnęła, a uczeń z przebiegłym uśmiechem na pysku opadł do pozycji łowieckiej.
Bezgłośnie sunął po podłożu. Nie mógł pozwolić sobie na żaden błąd - w końcu matka go obserwowała. Postanowił podejść ofiarę od strony krzaków, aby zabrać jej możliwość ucieczki w plątaninę korzeni, gdzie już jej nie złapie. Ostatni raz powąchał powietrze - zapach nornicy i innego, niezidentyfikowanego zwierzęcia wypełnił mu nos. Opadł niżej na łapach i przygotował się do skoku. Już za chwilkę nornica będzie jego! Dziwny zapach z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy, jednak uczeń nie zwracał na to uwagi. Musi ją złapać, musi…
- Uważaj! - okolice wypełnił pełen przerażenia wrzask Rzecznej Bryzy. Jabłkowa Łapa poczuł uderzenie, które zwaliło go z nóg. Twarde pazury zagłębiły się w jego skórze. Chciał wrzasnąć, ale długie łapy przygniotły go do ziemi, uniemożliwiając oddychanie. Co się działo?! Szarpnął się panicznie. Mroczki zatańczyły mu przed oczami. Wielki, długi pysk pełen ostrych jak brzytwy kłów pochylił się ku niemu. Zabije go. Umrze pożarty przez to gigantyczne stworzenie. Zacisnął powieki, już czując zaciskające się na jego nodze szczęki. Ten potwór go rozszarpie!
Nagle stworzenie zaskowytało, a przytrzymująca ucznia łapa podniosła się. Resztkami sił wyślizgnął się spod monstrum, łapczywie łapiąc powietrze. Pies szarpał się i skakał dziko wokół własnej osi. Jabłkowa Łapa zamarł. Te gigantyczne szczęki… Wielki Klanie Gwiazd, on ich wszystkich pozabija!
- Na drzewo! - wrzasnęła Rzeczna Bryza, odpychając go. Uczeń zadrżał, wybudzając się z transu. Na miękkich łapach w kilku susach dopadł do dębu i bez namysłu wbił pazury w korę. Wielki Klanie Gwiazd, pomóż! Jego mięśnie drżały z wysiłku. Byleby być jak najdalej, byleby nie musieć patrzyć na ten wielki, krwiożerczy pysk… Wczepił się w gałąź, drżąc na całym ciele. Niech to wszystko się wreszcie skończy!
Ale prawdziwy koszmar dopiero się rozpoczynał.
Rzeczna Bryza skoczyła w stronę drzewa, wykonując prawdopodobnie najdłuższy sus w całym swoim życiu. Nagle wielkie zębiska złapały ją w pasie, ciągnąc ku ziemi. Wrzasnęła z bólu, a po pysku bestii spłynęła krew. Jabłkowa Łapa nie potrafił wydać z siebie dźwięku. Siedział, wczepiony w gałąź, dygocąc na całym ciele. Gigantyczny pies szarpnął głową, a szylkretowa wydała z siebie kolejny agonalny krzyk. Czerwień broczyła paprocie.
- Mamusiu… - jęknął, czując zawroty głowy. Pies z warkotem potrząsnął bezwładnym ciałem Rzecznej Bryzy. Jabłkowej Łapie zebrało się na wymioty. To wszystko musiało być snem, to nie mogło dziać się naprawdę… Bestia podrzuciła zdobytą zabawkę w powietrze, szczekając przy tym radośnie. - MAMO! - wrzasnął uczeń, a kły psa rozszarpały świeże mięso. Wielki Klanie Gwiazd… Klanie Gwiazd… To wszystko był tylko sen, prawda? Łowca zaskowytał, wyraźnie zachwycony pobojowiskiem. Teraz to wojownicy stali się zwierzyną. Uczeń wydał z siebie krótki jęk i zwrócił całą zawartość żołądka. Jego mama… Jego ukochana mamusia…
Pies potrząsnął głową z zadowoleniem i ziewnął głośno. Powietrze wypełnił zapach świeżej krwi. Jabłkowa Łapa miał ochotę ponownie zwymiotować - zrobiłby to, gdyby jego brzuch nie był już pusty. Wielkie zwierzę zrobiło kilka kółek wokół rozrzuconych szczątek wojowniczki. Uczeń struchlał jeszcze bardziej. Nie, nie, nie, byle ten potwór go nie dostrzegł! Jednak monstrum wcale nie wyglądało na świadome jego obecności - po chwili zniknęło z zasięgu wzroku liliowego. Mimo to uczeń bał się nawet ruszyć. Nie chciał zostać złapany. We wszechobecnej ciszy można było usłyszeć tylko i wyłącznie jego przyśpieszony oddech.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Równie dobrze mógłby siedzieć na tym drzewie przez cały księżyc - upływ czasu nie miał dla niego takiego znaczenia. Zaczynało zmierzchać, gdy wreszcie postanowił zeskoczyć z gałęzi.
- M-mamusiu? - jęknął, na miękkich nogach podchodząc do poszarpanych zwłok. Czemu?! Czemu to musiało ich spotkać?! - Mamo, proszę, w-wstań - załkał, wtulając pysk w coś, co prawdopodobnie kiedyś było szyją wojowniczki. Posmak krwi wypełnił mu pysk. - Mamusiu, proszę, b-byliśmy tacy szczęśliwi! - zawył. Zadrżał spazmatycznie, robiąc kilka kroków do tyłu. Nie, nie, nie, nie chciał tu być. Nie chciał na to patrzeć. Nie chciał, żeby to się wydarzyło. W panice rzucił się do ucieczki. Otoczenie rozmywało się - nie wiedział, gdzie jest, w którą stronę biegnie, dokąd zmierza. Wszędzie, wszędzie widział pysk bestii. Krew Rzecznej Bryzy broczyła trawę pod jego łapami. Czemu nie mógł się od tego uwolnić?!
- Jabłkowa Łapo! - krzyk rozdarł powietrze, a uczeń potrząsnął wściekle głową. Nie chciał tego słyszeć! Nie znowu! Scena walki raz po raz rozgrywała się przed jego oczami. Był tam, nie pomógł, mógł coś przecież zrobić. Czemu to musiało się stać?! - Jabłuszko! - zawołał Psia Łapa, stając przed uczniem i zagradzając mu drogę. Liliowy najeżył się, wykonując paniczny zamach łapą. Niech ten potwór go nie dotyka! - Jabłkowa Łapo, uspokój się, to tylko ja - wymruczał cynamonowy, omiatając syna pełnym zaniepokojenia spojrzeniem. Uczeń przez chwilę wpatrywał się w ojca z przerażeniem, po czym wydał z siebie krótki kwik i rozpłakał się gwałtownie. - Hej, kochanie, co się stało? - wyszeptał Psia Łapa, podchodząc kilka kroków bliżej. Jabłkowa Łapa zadygotał, na zmianę otwierając i zamykając pokryty krwią matki pysk.
- T-tatusiu – jęknął. Był tak bardzo tym wszystkim zmęczony… - C-czy m-mogę z t-tobą z-zostać na k-kilka d-dni? - zapytał drżącym głosem, posyłając pełne bezsilności błagalne spojrzenie w stronę cynamonowego. Psia Łapa milczał przez chwilę, po czym energicznie pokiwał głową
- Oczywiście - mruknął z wyczuwalnym niepokojem. - Zostań tak długo, jak zechcesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz