Siedziała przy wyjściu z legowiska wojowników, łeb trzymając opuszczony na przednie łapy i kiwała się miarowo. Przód… tył. Przód… tył. Przód… tył.
Po prostu musiała trzymać ślepia otwarte. Za wszelką cenę.
Wpatrzyła się w ziemię pod swoimi łapami. Nie rosło na niej nic, pusta i jałowa, nie nosiła w sobie nawet kamienia. Martwa, miała tylko… Krew.
Zamrugała piekącymi powiekami. Plama zniknęła. Odetchnęła, czując jak wali jej serce.
Nie mogła zasnąć. Po prostu nie mogła zasnąć.
Bo zawsze gdy to robiła, działy się rzeczy. Złe rzeczy. Dlatego nie mogła.
Gdy wtedy się obudziła, leżała przed wejściem do obozu. Futerko miała prawie czyste i była gotowa przysiąc, że to wszystko tylko jej się śniło, ale… Wtedy pojawiły się przebłyski. Niejasne plamy kolorów opatrzone emocjami. Obcymi emocjami, które czuła jako swoje. Swoimi emocjami, które były dla niej obce.
Każdym mięśniem czuła to, co napawało ją największym przerażeniem. Samo sięgnięcie w stronę tamtej myśli sprawiało, że powietrze stawało się zbyt gęste, by dało się nim oddychać, a jej serce boleśnie tłukło się w klatce piersiowej.
Wiedziała, że to prawda. Nawet jeśli nie chciała tego przyznać. Nawet jeśli bała się o tym myśleć.
W drodze powrotnej do obozu mimochodem spojrzała w zamarzniętą kałużę. Oczy, które na nią spojrzały nie mogły należeć do niej.
Z oczu, które na nią spojrzały wyzierał mrok.
Dlatego nie mogła zasnąć.
Coś poruszyło się w cieniu. Wstrzymała oddech, nie ważąc się nawet drgnąć. Za nią unosił się i opadał spokojny sen wojowników.
Ale ona nie mogła zasnąć.
Następnego wschodu słońca poczłapała do medyka. Gdy tylko ją dostrzegł, przez jego pysk przemknął cień niechęci.
- Mówiłem, że nie dam ci więcej maku.
Koteczka gorliwie skinęła głową. Zauważył, że trzęsły się jej łapy.
- N-nie chcę ma-ku - miauknęła cichutko, patrząc mu w oczy. Wielkie, nieobecne ślepia wyglądały na jej szczupłym pyszczku jeszcze gorzej niż zwykle. Przywodziły na myśl leżącą gdzieś na mchu czaszkę. - O-ostatnio słabo się czuję - nie przestawała się w niego wpatrywać i kocura przeszło bardzo nieprzyjemne uczucie. Skarcił się w duchu. Przecież to była tylko gówniara od puszczalskiej Sroki, ledwo mianowana na dodatek. - M-masz może c-coś na wzmocnienie? Źle sypiam, a r-rano muszę b-być na łapach.
Przyjrzał jej się podejrzliwie. Coś mu mówiło, żeby jej nie ufać, ale tylko wzruszył ramionami. Poszukał czegoś w szczupłych zapasach.
- To rumianek. Zjedz nie więcej niż dwa kwiaty. - Położył przed nią mały pęczek roślin. Przez moment cynamonowa wpatrywała się w nie nieobecnym wzrokiem. Prychnął, z drgnięciem wyrywając ją z zamyślenia. Klan klifu schodził na psy, skoro tak wyglądali jego wojownicy - pomyślał, gdy kotka nerwowymi ruchami zabierała kwiatki. Jej pożegnanie skwitował tylko niechętnym mruknięciem i wrócił do zajęć.
Wychodząc, Pójdźka usłyszała kroki. Jej wzrok przez moment skrzyżował się ze spojrzeniem niepełnosprawnego ucznia medyka. Przez uderzenie serca uśmiechała się do niego pewna, że mogliby zostać przyjaciółmi. W innym świecie.
Odeszła, opuszczając gwar legowiska medyka. Sokole Skrzydło właśnie się obudził.
Uciekała. Była coraz bliżej. Próbowała przyspieszyć, ale mięśnie paliły ją żywym ogniem. Nie widziała dokąd biegnie, sylwetki nachodziły na siebie nawzajem, a kontury rozmywały, usuwając jej ścieżkę spod nóg. Dyszała, próbując złapać dech. Drzewa… rosły za gęsto, krzewy zagradzały jej drogę, zmniejszając jej świat do tego, co miała pod łapami. Nawet niebo było nisko zdecydowanie za nisko.
Poczuła jej oddech na karku. Szarpnęła się, czując ból. Krzyknęła, ale w jej uszach brzmiał tylko śmiech, jej śmiech. Świat zafalował.
Mały szary ptaszku? Nie lubisz mnie, mały szary ptaszku?
Topiła się w morzu czerwieni. Charcząc, walczyła o oddech, ale było za późno. Nie było już czym oddychać. Krztusiła się, nie widząc już nic poza czerwienią.
Poderwała się, dysząc ciężko.
Zasnęła. Nie! Przecież nie mogła! Niedawno spała, niedawno, nie potrzebowała więcej, nie, nie, nienienie. Niedawno, dwa, może trzy księżyce temu, niedawno, niedawnoooo.
Zorientowała się, że leży w legowisku wojowników, a z drugiego końca przygląda jej się karcący wzrok. Pospiesznie odwróciła się do ściany, gorączkowo szukając śladów nocnej wycieczki.
Nie było. Futerko miała czyste, w pyszczku smak głodu. Ostrożnie obejrzała się za siebie, ale na posłaniu też nie było żadnych śladów.
Nie, niemożliwe. Coś musiało się stać, może źle sprawdziła? Musiało tak być. Jak w malignie oglądała swoje futro, szukając najdrobniejszych śladów.
Po chwili dotarło do niej, co robi i z jej pyszczka wydobył się cichy, histeryczny chichot.
Czy do reszty oszalała?
Chciała tych śladów, które co wschód słońca upewniały ją, że jeszcze może ufać swoim zmysłom. Tylko że, jeśli były prawdą…
Uśmiechnęła się. A może to był tylko sen?
Zresztą, czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
Podniosła się i, uśmiechając do posyłającego jej mordercze spojrzenie wojownika, wyszła z legowiska. Miała ochotę na spacer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz