Ktoś go wołał? Po co ktoś miałby go wołać? Uchylił powieki, patrząc niemrawo na przybysza. Och. Był to Wieczornik, jego brat o ślicznym, rudym srebrnym futerku, wesołych, ojcowskich błękitnych oczach, całkiem dobrej budowie ciała i normalnej długości łap. W porównaniu do grubego, nudnego, karzełkowatego Jaskra on był ideałem. Maluch nie potrafił jeszcze nazwać tego uczucia, które nękało go za każdym razem, gdy widział brata, a kazało jednocześnie kochać go za jego wspaniałość i nienawidzić za to, że to on jest wartościowy a nie sam Jaskier. Łaknąć tego wszystkiego co on ma. Ładnego wyglądu, żywiołowości, umiejętności cieszenia się ze wszystkiego i nie bycia strachajłą. Och, dlaczego on nie mógł się takim urodzić? Też chciałby być taki wspaniały, jak bicolor. Naprawdę by chciał.
Powoli przesunął przednią łapę, przymierzając się do wstania, by stać z kocurem twarzą w twarz. Nim jednak zdążył to zrobić, Wieczornik kontynuował.
— Chodź, pobaw się ze mną, Jaskiel — miauknął powoli, ostrożnie, jakby nie do końca pewny swoich słów i tego, czy aby na pewno chce je wypowiedzieć.
Cętkowany spojrzał na niego ze zdziwieniem, okrywając tylne łapy ogonem. Jeszcze nikt nigdy nie poprosił go, żeby się z nim pobawił. Owszem, wielokrotnie widział pozostałe kociaki harcujące po żłobku i czasem nawet były rzucane mu spojrzenia zachęcające do dołączenia, ale jeszcze nikt nie zaproponował tego tej małej paskudzie w słowach. Tak… mała paskuda to dobre określenie. Jakim więc cudem ktoś taki jak jego doskonały braciszek, którego obserwował z cichym podziwem od momentu, gdy tylko widział i słyszał, postanowił, że dobrym pomysłem będzie próba spędzenia z nim czasu i wspólnego bawienia się? A może… może on tak naprawdę chciał ponabijać się z kluskowatego kocura? Nie, chyba nie mógł być taki okropny. Wydawał się milusi, więc nie powinien…
— Ale… ja nie umiem się bawić — wydukał pod nosem ledwo słyszalnie. Koniecznie trzeba napomknąć, że to były jego pierwsze słowa inne niż prośby kierowane do Oszronionego Płatka i ewentualne "zostaw mnie" do innych kociąt. Arlekin nie zwykł bowiem czuć potrzeby mówienia.
— Mogę cię nauczyć — zaoferował pogodnie srebrny. — Możemy poglać w belka!
Spojrzenie Jaskra jasno informowało, że nie ma zielonego pojęcia, czym jest "belek".
— Ach, no tak. Belek to coś takiego, że ja cię łapię, ty uciekasz i jak cię złapię, ty gonisz mnie!
Brzmiało… dziwnie. Jaki miał być cel czegoś takiego? Kociak zastanowił się dłuższą chwilę. Naprawdę nie miał ochoty wstawać. Ale, to jednak był jego brat. Mu nie wypadało odmówić ani tym bardziej rzucić, żeby zostawił go w spokoju. Powinien się poświęcić.
Ociężale podniósł się na łapy, kiwając łbem na znak, że się zgadza i mogą się pobawić.
— Chcesz gonić czy ja mam? — zapytał ochoczo Wieczornik, gotowy do biegu.
— Ja mogę — stwierdził powoli, nie będąc jednak taki tego pewny. Poradzi sobie z tym całym łapaniem? Cóż, mocno powątpiewał w swoje umiejętności, ale spróbować chyba nie zaszkodzi.
Srebrny posłał mu na to wesoły uśmiech i rzucił się przez kociarnię. Karzełek podążył za nim, o wiele wolniej o bardziej nieudolnie.
<Braciszku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz