Nie, tylko nie to. Tylko nie wojna, nie z Klanem Wilka. Postrzępiony Mróz chodziła w kółko niedaleko obozu, podczas gdy jej brat obserwował ją ze zmartwieniem.
— Jesteś pewna, że chcesz walczyć? Bo osobiście nie wiem, czy to dobry pomysł… — Gąsienicowy Ogryzek patrzył na nią, mając nadzieję, że ta zmieni zdanie. Kotka nadal jednak kręciła się nerwowo.
— Nie mogę, wyznaczono mnie, nie mogę tak po prostu powiedzieć, że zostaję! — odpowiedziała kotka.
— To co zrobisz, jeśli przyjdzie ci z nim walczyć? — Gąsienicowy Ogryzek wpatrywał się w nią teraz, wiedząc pewnie, że by tego nie przetrwała. Cóż, miał rację. Nie podniosłaby łapy na ukochanego. Wolałaby dać się zabić. Wolałaby, żeby wojownik Klanu Wilka rozszarpał ją na strzępy, rozrywając gardło, aby jej krew wylała się na terytorium Klanu Klifu, ale nie jego. Nie on, był zbyt piękny, zbyt idealny, aby umierać… Postrzępiony Mróz spojrzała na brata.
— Uciekłabym. Albo… Udawalibyśmy.
— Co jak ktoś zauważy? — dociekał brat.
— Nie wiem… Nie mam pojęcia. — przyznała kotka, jej głos załamał się delikatnie. — Wracajmy do obozu…
— Po prostu się o ciebie martwię. — zaczął, podążając za siostrą. Domyślała się, że nie chce dla niej źle, wręcz przeciwnie. Jednak co mogła mu powiedzieć? Sama nie wiedziała, co zrobi podczas wojny.
— Wiem, tylko… Kocham go. A teraz wszystko się sypie. Sypało się od czasów śmierci Melodyjnego Trelu. Po prostu… To wszystko jest skomplikowane. Mam tylko nadzieję, że nic mu nie będzie…
— A ja mam nadzieję, że nic nie będzie tobie. Nie chciałbym cię stracić. Wystarczy mi to, że umarła Melodyjny Trel… — kotka warknęła pod nosem na słowa brata.
— Pokrzywowe Zarośle za tym stoi. Przecież widziałeś, jak Melodyjny Trel się przez nie zachowywała… — biła ogonem po ziemi, podczas gdy jej brat patrzył na nią zmartwiony.
— Myślisz, że by to zrobiło..? — spytał niepewnie. Kotka odwróciła wzrok.
— A kto inny by mógł..? To wszystko jest podejrzane, nie sądzisz? Zagubiony Obuwik też umarła, tak nagle. Czy aby na pewno zabił ją ktoś z Klanu Wilka..?
— Czy mówisz to dlatego, że mieszka tam Kosaćcowa Grzywa? — spytał podejrzliwie, na co kotka spojrzała na niego niepewnie.
— Czemu tak myślisz? Nie usprawiedliwiam ich, tylko zastanawia mnie, czemu uważamy, że tak nas nienawidzą… — spojrzała na swoje łapy, po czym zauważyła, że są już przy wejściu do obozu.
— Nie wiem, na pewno jest jakiś powód, na przykład ta wojna. Chodźmy coś zjeść… — po tych słowach wszedł do obozu. Kotka westchnęła i podążyła za nim.
***
Wchodząc do obozu kotka widziała zmartwione pyszczki innych kotów. Nie wiedzieli, jak może się skończyć ta bitwa. Co jeśli przegrają..? Nie, nie mogliby… Są silni. Choć… Musiała przyznać, Klan Wilka wydaje się być silniejszy. Widziała mięśnie kotów z tego klanu na zgromadzeniach. Z resztą, sam Kosaćcowa Grzywa jest również dobrze umięśniony, jak i silny. Było to widać na pierwszy rzut oka. Usiadła na środku obozu, czekając na wymarsz. Siedziała nadal obok brata, w końcu dawał jej tyle spokoju…
— Cześć Strzępko — Źródlana Łuna przywitała się, ignorując siedzącego obok brata kotki. — Jak samopoczucie?
Prawie podskoczyła, gdy kotka nagle wyrosła tuż obok niej. Widziała i jej zdenerwowanie, jednak miała szczęście, że nie było ono wywołane kochankiem, który mieszka w przeciwnym klanie, z którym właśnie dzisiaj mieli zawalczyć. Choć, kto wie, może i więcej kotów z klanu ma romanse poza klanowe. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do kotki. Musiała na czymś skupić myśli, a Źródlana Łuna wydawała się być dobrym wyborem.
— Trochę się stresuję, nie codziennie bierze sie udział w wojnie. — przyznała, patrząc przez chwilę przed siebie, jednak wróciła wzrokiem do rówieśniczki. — A ty? Jak się trzymasz?
— W miarę dobrze — miauknęła, marszcząc brwi. — Wiesz, nie wiadomo, czy do niej dojdzie. Trzeba mieć nadzieję, że to tylko jakieś nieporozumienie. — Strzepnęła ogonem i przeniosła wzrok na przód grupy. — Choć... Muszę przyznać, nie za bardzo wierzę w umiejętności negocjacji Liściastej Gwiazdy.
— Też nie bardzo wierzę, że zatrzymamy to, co nieuniknione. Ale kto wie. Oby jednak się udało… Nie uśmiecha się mi rozlew krwi. — skrzywiła się delikatnie na samą myśl ciała ukochanego, które mogłaby znaleźć na polu walki. Nie. Jest silny. Da sobie radę. — Poza tym, każde życie się liczy, prawda?
— Prawda... — mruknęła. — No cóż, liczmy, że Klan Gwiazdy będzie dziś po naszej stronie.
— Tak… — odpowiedziała towarszyszce. Usłyszała, jak koty zbierają się. Łuna odeszła od niej, więc zdecydowała się iść na razie sama. Spojrzała na Złotą Drogę, który siedział przy żłobku. Rzuciła mu delikatny uśmiech. Kocur wspierał ją podobnie jak i brat po ostatnich przeżyciach i śmierci jej matki. Wyruszyli z obozu kierując się w stronę granicy z Klanem Wilka. Łapy kotki trzęsły się delikatnie, wiedząc, że na miejscu może ją czekać dosłownie wszystko. Kto wie, co się wydarzy… Po dłuższym czasie nareszcie dotarli na miejsce. Rozglądała się dookoła, stojąc z tyłu. Nie chciała się wychylać. Bała się tego, co mogłaby zobaczyć. Bała się, że wśród kotów zobaczy Kosaćcową Grzywę. Jej żołądek ściskał się. Czuła, że zaraz zwymiotuje. Nie jest gotowa na walkę. Powinna była faktycznie zostać. Na Klan Gwiazdy, przecież to nie skończy się negocjacjami. Nikła Gwiazda już teraz kipiał nienawiścią, bijąc ogonem po ziemi. Patrzył na Liściastą Gwiazdę jakby była jego ofiarą, a być może nawet i nią zostanie. Postrzępiony Mróz przełknęła ślinę. Co teraz? Co ma zrobić? Spojrzała na koty dookoła siebie. Zdecydowała się w końcu przejść do przodu. Wzięła głęboki wdech, podchodząc do reszty. Spojrzała w tłum wilczaków. Z początku uspokoiła się nie widząc partnera, jednak zmieniło się to, gdy zauważyła, jak stoi obok ciemnego wojownika. Momentalnie poczuła, jak łapy trzęsą się jej ze stresu. Nie, tylko nie to. Oby tylko nie odbyła się walka. Oby… udało się wynegocjować pokój. Jej liderka w końcu przemówiła.
— Nikła Gwiazdo, witaj — powiedziała uroczyście. Patrzyła kocurowi prosto w ślepia. — Czy chciałbyś wyjaśnić czemu zaszczyciłeś nasze tereny tak... liczną wizytą?
Lider wilczaków przeciął ogonem powietrze, powstrzymując swych wojowników przed wyskoczeniem ku gardłom klifiaków. Parsknął sarkastycznie.
— Że też masz czelność pytać — prychnął pogardliwie — Niby taka pewna siebie, atakuje nasze patrole, zapowiada kradzież terenów, ale gdy przychodzi co do czego nagle się lęka. Czyżby przytłoczyła cię nasza armia, Liściasta Gwiazdo? Niestety, muszę cię rozczarować, na zmianę zdania już za późno.
Na jego słowa kotka zamarła.
— Atak? Jak to, przecież nikt nie powiedział nic o żadnym ataku… — spojrzała na Źródlaną Łunę — Jeśli dobrze pamiętam, żaden wojownik naszego klanu nie zgłaszał zaatakowania Klanu Wilka.. Prawda..?
— Nie przypominam sobie — wymamrotała Źródlana Łuna, jej oczy szeroko otwarte. Podniosła wyżej podbródek. — Nic nie zrobiliśmy! — Syknęła kotka. Nagle liderzy zawyli. Nie, nie! Patrzyła z przerażeniem jak koty zaczynają się na siebie rzucać. Wycofała się, nie wiedząc gdzie się podziać. Na Klan Gwiazdy, nie mogła z nimi walczyć! Odwróciła się, biegnąc w stronę krzaków. Nie chciała walczyć. Skryła się, obserwując walkę. Była tchórzem, to fakt, ale jeśli ktokolwiek zabłąkałby się szukając medyka, to mogłaby pomóc go szukać… Obserwowała, jak koty wylewały krew, tylko… Za co? Za głupie nieporozumienie? Nie rozumiała, jak mogło się to stać. Dostrzegła, jak niedaleko walczył Kosaćcowa Grzywa, z tym samym ciemnym wojownikiem, z którym stał, przeciwko Judaszowcowemu Pocałunkowi i Mniszkowemu Nektarowi. Zastępca był nieźle potargany, podobnie jak Mniszek. Szylkretka przełknęła ślinę. Jak tak dalej pójdzie, to wszystkich ich wybiją. Nagle przerażający, przenikający śmiech rozlał się po Czarnych Gniazdach. Wydawał się dochodzić znad głów, z koron... Sprawił, że koty zastygły. Wątła, wręcz nie kocia postać zeskoczyła z jednego z drzew, a za nią dwie kolejne, z krzaku wypełza czwarta... Pierwsza niosła w pysku... coś... Coś, co przypominało łapę. Może nawet kiedyś nią było. Postrzępiony Mróz zamarła ze strachu, gdy wyszła z ukrycia. Czy to…
— Jacy wy jesteście rozkoszni — powiedziała kotka, kiedy wypluła już lekko nadgniłą łapę. Uśmiechnęła się do znanych jej kotów z Klanu Klifu. — Kojarzycie prawda? Miała takie futerko, że trudno nie rozpoznać... Ja nawet rozpoznałam, kiedy biedną widziała, jak się wykrwawia, a ostatnio moje oczy spotkały się z jej, kiedy
— Nie... — Judaszowcowy Pocałunek uśmiechnął się, wręcz maniakalnie, choć nie było mu do śmiechu. — Co za... Co za wronia strawa! — wypluł wręcz z pyska, nie mogąc oderwać wzroku od Terpsychory.
— Och... Jak grzecznie milczycie, jak patrzycie i czekacie... Że też nie mogliście być tacy spokojni od początku. — Pokręciła głową. — Bo wiecie, ja was obserwowała, z moimi towarzyszkami... Już od dawna mące sobie i mącę... Głównie w Klanie Klfiu, jednak co rodzina, to rodzina... ale mącenie w Klanie Wilka też było przezabawne! Tak łatwo się wami zabawiać! Bhaha! — Zaśmiała się na widok pyska Judaszowca. Postrzępionemu Mrozu zrobiło się niedobrze. — Oj mój drogi! Czy pamiętasz, jak skradłeś mi piórka w kociarni? Oh... Judaszowcu, czy ja też ci coś teraz skradłam? Czy opłakałeś jedną lub drugą z tych kotek? Ale nie... Och bo wy myślicie, że to ja zabiłam biedną, smutną Obuwik? Bhahah! WY GŁUPCY!
— Jak nie ty to kto, co? Któraś z tej twojej ślepej bandy? — warczał zastępca, robiąc powolne, pełne napięcia kroki.
Uśmiechnęła się i również zrobiła jeden krok do przodu. — Hm... Wiesz, mój drogi... Myślę, że odpowiedź jest po prostu zbyt blisko ciebie... Tak blisko, że jej nie dostrzegasz. My, w głównej mierze, w tej sprawie łapeczek nie taplałyśmy... Chociaż, może troszkę kłamie... Ale dopóki serduszko jej biło, my nic nie zrobiłyśmy. Potem dopiero... Wiesz, jak to mówią Judaszowcu... Stare znajomosći nigdy do końca nie umierają, trzeba sobie pomagać... — Spojrzała na łapę Obuwik. Miała wysuniete pazury, a między nimi dalej widoczne były kępki sierści. — Chodź, podejdź... Przyjrzyj się dokładnie temu futerku, które tak się wciąż dzielnie trzyma.
Terpsychora wybuchła śmiechem, patrząc na Zielone Wzgórze.
— Spójrzcie na nią! Zielona nie tylko z imienia, zaraz chyba puści pawia! Pani wielka wojowniczka! — na jej słowa Postrzępiony Mróz sama przeniosła na nią wzrok. Nie, to niemożliwe…
— Czy to… — widziała ból w oczach Judaszowcowego Pocałunku. Nigdy nie spodziewałaby się, że tak właśnie potoczy się walka.
— Och tak! Spójrz bliżej! — Podniosła cuchnące łapsko. Niemal rzuciła nią w kocura. — Futerko tak ci znane, tak ci bliskie, chociaż... No nie do końca tobie... twojej siostrze na pewno! Czarne jak smoła! Specjalnie je zachowałyśmy, żeby miec pewność, że umowa zostanie uszanowana. Z wami nigdy nie wiadomo... Wszystko byłoby okej, ale... Proste zadanie przerosłą biedną Zielone Wzgórze, a miała tylko jedno... — powiedziała, wpatrując się nie w kocura, a w zielone ślepia dawnej przyjaciółki. Nagle jej łagodny, rozbawiony wyraz pyszczka zmienił się. Była rozsierdzona, pluła wszędzie dookoła — Miała trzymać kogokolwiek, kto stanie między mną, a moim Pokrzywkiem, moją rodziną, daleko! Miała nie pozwolić, aby ktokolwiek się wtrącał! Aby jakiekolwiek zaszczane łajno nie pałętało się wokół niego, nie smuciło go, ani nie sprawiało kłopotów! A ona nawet z tym sobie nie poradziła! Nawet zabicie tej głupiej, szurającej po trawie brzuszyskiem, pchły ją przerosło! Nawet tego nie mogła zrobić dobrze!
Zielone Wzgórze patrzyła po kotach wokół siebie. Postrzępiony Mróz odwróciła się i odbiegła. Dopiero co wyszła z ukrycia, a znów chciała się schować… Zauważyła, że Kosaćcowa Grzywa stoi niedaleko. Niket nie zwracał na niego aktualnie uwagi, wszyscy byli wpatrzeni w Terpsychorę. Podbiegła skrycie do Kosaćcowej Grzywy, który stał obok wojowników, z którymi wcześniej walczył. Pchnęła go w bok, ukrywając się razem z nim w krzakach. Popatrzyła na jego rany zmartwiona.
— Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? — patrzyła na jego rany z paniką w oczach.
— Nie, nie… Wiesz, że jakby nas zobaczyli, mielibyśmy przechlapane. — kocur skarcił ją, na co te westchnęla.
— Wiem, ja… Martwiłam się. Przepraszam, że nie mogliśmy się spotkać. Ja chciałam, tylko…
— Było ci ciężko. Wiem, widzę to po tobie, sama mówiłaś, że wiele ostatnio przeszłaś. — Postrzępiony Mróz patrzyła na kocura, który był całym jej światem. Jego słowa były jak miód na jej ostatnio złamane serce.
— Przepraszam…
— Nic się nie stało. Tylko, proszę, uważaj na siebie w tej walce. — przez chwilę patrzył na nią, po czym polizał jej ucho delikatnie. Wstał, przez co syknął lekko z bólu. — Muszę wracać. Powodzenia.
— Powodzenia… — patrzyła, jak kocur wychodzi z krzaków, pojawiając się obok Kruczego Pióra, który wrócił z nieudanych poszukiwań medyków. Krzyk Zielonego Wzgórza rozniósł się na cały las, podczas gdy Judaszowcowy Pocałunek patrzył na nią z niedowierzaniem. Pazury znów zaczęły przecinać powietrze, gdy ta została w swoim ukryciu. Całą walkę obserwowała z krzaków. Czuła się z tym okropnie, przecież mogła pomóc, ba, powinna! A teraz mogła tylko patrzeć na ciała pobratymców. Wzdrygnęła się widząc ciało swojego przyjaciela. Nie, to niemożliwe… Złota Droga, on… nie żył. Kotka zapłakała. Dlaczego on? Był dla niej tak bliski, więc czemu musiał umrzeć… Podeszła do kocura, którego krew lśniła w słońcu.
— Złota Drogo, nie, proszę, obudź się… Błagam… — kocur był dla niej tak ważny, a teraz leżał przed nią z wyprutym gardłem. Jego ostatnie chwile były pełne męczarni… Załkała nad jego ciałem. Widząc jednak, że tuż obok niej ktoś walczy, zdecydowała, że zaciągnie jego ciało na bok. Gdy spotkała inne na swojej drodze, zrobiła to samo. Nie chciała, aby musieli leżeć teraz wokół walczących kotów. Zasługiwali na spokojną drogę do Klanu Gwiazdy. Nic nikomu nie zrobili. Przecież to wszystko przez te przeklęte samotniczki! Syknęła ze złością, spoglądając na ciało Złotej Drogi. Podeszła do niego, kładąc się obok. Oby czuwał nad nią i nad Klanem Klifu z góry… Rozejrzała się dookoła. Przegrywali, było bardzo źle. Gdzieś niedaleko widziała, jak Kosaćcowa Grzywa nadal walczy. Wojownicy z jej klanu nie równali się jego sile, cóż, widać, że jest umięśniony. Ale jak może się nad nim rozpływać, podczas gdy zabija jej pobratymców? Potrząsnęła głową. Usłyszała, jak zastępca ogłasza odwrót. Ostatni raz spojrzała na przyjaciela, bliskiego jej sercu, po czym odwróciła się i pobiegła w stronę obozu.
***
Ranni, wszędzie ranni, a ona nawet nie tknięta. Tak źle się z tym czuła… Przecież mogła ocalić Złotą Drogę… Prawie podskoczyła, gdy Gąsienicowy Ogryzek podszedł do niej z ulgą.
— Jak dobrze, że nic ci nie jest… — polizał siostrę pomiędzy uszami. Postrzępiony Mróz spojrzała na swoje łapy
— Tak, tak… Też się cieszę. Niestety inni nie mieli tyle szczęścia. — odpowiedziała.
— Przykro mi… — jej brat spojrzał na przyniesione dla czuwania ciało Złotej Drogi. — Nie mogłaś nic zrobić…
— Stchórzyłam, Gąsienicowy Ogryzku. Powinnam była po prostu zostać w obozie… — odwróciła się od brata i podeszła do Judaszowcowego Pocałunku, który zbierał patrol. Westchnęła. Jak może odkupić swoje winy? Co zrobić, aby nie stracić w oczach Klanu Klifu? Patrzyła na kocura, który czasem odwiedzał ją w żłobku. Teraz miał się stać liderem jej klanu. Zostanie Judaszowcową Gwiazdą. Nigdy nad tym nie myślała, wiedziała, że jest zastępcą, jednak nie spodziewała się, że dostanie awans w takich okolicznościach. Patrzyła po kotach, które albo zostały w obozie, albo wojnę opuściły bez większych szkód na sobie. Nie było ich wiele, więc przeczuwała, że czeka ich dużo roboty. Kątem oka zobaczyła, jak Mysi Postrach wychodzi ze żłobka z radością wymalowaną na pyszczku. Cóż, chociaż jego nie dotknęła tak bardzo wojna. Odkąd został ojcem bije od niego tylko dobra energia. Co się dziwić, miał przekochane kocięta, jednak urodzone w bardzo nieciekawych okolicznościach… Cieszyła się wewnętrznie, że żaden wilczakn nie wpadł na pomysł ataku na obóz. Byłoby to okrutne. Dreszcze przeszły jej po ciele na samą myśl.
***
Patrzyła na Zmierzchnicową Łapę, której wzrok był… Pusty. Stresowała się, w końcu nie skończyła szkolenia swojej pierwszej uczennicy. Obwiniała się za to każdego dnia, jednak jedynie Gąsienicowy Ogryzek o tym wiedział. Cóż, może i wspominała coś o niej Kosaćcowej Grzywie, jednak nie aż tak dogłębnie. Ostatnio coraz ciężej jest jej otworzyć się kocurowi.
— Jesteś gotowa na wyjście, czy potrzebujesz jeszcze chwili? — spytała młodszą. Ta jednak od razu podniosła się z pozycji siedzącej.
— Nie, możemy już iść. Jestem gotowa. — odpowiedziała monotonnym głosem. Postrzępiony Mróz skinęła tylko głową i ruszyła w stronę wyjścia, a młodsza podążyła za nią. Wiatr lekko targał jej futrem. Nie minęło dużo czasu od wojny, zaledwie pare dni, niektórzy wojownicy nadal kuleli przez zadane im rany. Spojrzała na uczennicę, gdy zatrzymały się na polanie. Stwierdziła, że dziś zapolują, gdyż po tak poważnej walce pokarm jest potrzebny w dużych ilościach. Zawęszyła, wyczuwając dość szybko nawet sporo zwierzyny. Kilka myszy, zając, oraz wiewióka.
— Powiedz mi, wyczuwasz jakąś zwierzynę? — zdecydowała się sprawdzić Zmierzchnicową Łapę.
(2801 słów)
<Zmierzchnicowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz