Natychmiast przeprowadziła się do żłobka, zapominając o wszystkich troskach. Jej mała, słodka córeczka zesłała dla niej prawdziwy dar. Nie umiała posiąść się ze szczęścia, które wypełniało ją od łap aż po czubki uszu. Przybicie, melancholia i wyczerpanie, z których mogły ją znać od księżyca koty, nagle zmieniło się w czystą radość. Nikt się już o nią nie martwił. Nie musiał. Wiedziała, że Maślak nie chciała, by smuciła się w takich okolicznościach. Dała jej najlepszy prezent, o jaki tylko mogła prosić.
— Myślałaś już nad imionami?
— Oczywiście, że myślałam, głuptasku! — zachichotała, zdzielając przyjaciela po łbie. — Och, mam tyle różnych pomysłów... Ale musiałabym je wszystkie najpierw zobaczyć, by cokolwiek zdecydować! Przecież imiona muszą być starannie dobrane, z dobrym znaczeniem, tak by pasowały do kota jak ulał... — Popatrzyła czule na swój zaokrąglony brzuch. Jej kocięta były tam i dojrzewały, a ona zniecierpliwiona nie mogła się doczekać, aż zobaczy ich małe łebki i usłyszy te urocze piski.
— A tak mniej więcej? — Malinek uniósł jedną brew.
— Hmm... W sumie to nie wiem... Wszystko wokół jest takie piękne, że mogłabym po tym nazwać swoje kocię! Cała natura, która nas otacza...
— Chyba nie tą porą nagich drzew — zaśmiał się pod nosem, za co znowu psotnie dostał w pysk.
— Hej! Próbujesz ostudzić mój entuzjazm, ale to ci się nie uda — miauknęła, gdy wojownik rozcierał łapą uderzenie. — Właściwie... Mam taki jeden konkretny pomysł. Chciałabym jednemu kociakowi nadać imię po Maślak — zdradziła.
Malinek uśmiechnął się.
— To całkiem urocze — przyznał po chwili.
— Tak... Co do reszty jeszcze nie jestem pewna, ale pomysły same mi przyjdą na myśl, gdy tylko je ujrzę. Jestem tego pewna.
— A przeczuwasz już, ile ich będzie? — zapytał, przeciągając się po ziemi. Wyglądał jakby mościł się w tym miejscu wygodnie, jakby planował niedługo naprawdę tu wrócić.
— Świergot mi mówiła, że raczej będzie mniej niż więcej. Poprosiłam też Jeżynkę o taką przysługę... Wiedziałeś, że jej brat potrafi wróżyć, ile kociaków ktoś będzie miał w miocie? Poprosiłam ją, by go przekonała, byłam taka ciekawa!
— I co ci przepowiedział? Niech zgadnę, dziesięć? — parsknął rozbawiony
— Nie, trzy! — miauknęła z podekscytowaniem. Liczyła na powiększenie swojej rodziny o więcej kociaków, lecz na żaden wynik nie zamierzała narzekać. Kochałaby wszystkie tak samo, bez względu na to, czy byłoby ich dziesięć, pięć, czy tylko jedno. — Układał jakieś kupki z listkami i kazał mi wylosować. Gładkie oznaczały kocurki, a pokarbowane kotki.
— I? Co ci wyszło?
— Właściwie, każde inne. Jeden kocurek, jedna koteczka i... Nie wiem. Było niby gładkie, ale miało dziwne, zawinięte krawędzie — powiedziała, po czym przyszło do jej głowy kolejne zmartwienie. — Na jerzyki i jaskółki, myślisz, że to zły znak? To nie znaczy, że będzie chore, prawda? — W jej głosie narastała panika.
— Spokojnie, Kajzerko — odpowiedział natychmiast Malinek, gładząc po jej futrze ogonem, zanim zdążyła się rozkręcić. — Może to po prostu znaczy, że będzie takie jak ja? — Uśmiechnął się psotnie.
Kotka westchnęła.
— No może... Nie wiem, zależy mi tylko na tym, by były zdrowe i szczęśliwe — miauknęła cichym, delikatnym (szczególnie jak na nią) głosem. — Mogą być jakiekolwiek, byle były. Pokocham je bez względu na wszystko. Wiesz, jak wiele dla mnie znaczą.
— Wiem, wiem — odpowiedział, spoglądając na chwilę w dal. Zamilkł. — A od kiedy ty mówisz "na jerzyki i jaskółki", co?
Strzepnęła uchem. Dziwne pytanie, pomyślała.
— A nie wiem. Ostatnio rozmawiałam praktycznie tylko z Orzeszkiem i jakoś przesiąkłam jego mową — zaśmiała się delikatnie. — Zanim jeszcze dowiedziałam się o tej ciąży, mówił mi trochę o Wszechmatce. Pocieszał mnie, że wszystkie jaskółki, które widzę na niebie mogą być Maślak. I... Pomagało. Lepiej się czułam z myślą, że gdzieś jest.
Znów nastała krótka cisza.
— Lepiej czułam się, wierząc, że ktokolwiek jest na górze, nie nienawidzi mnie jak Klan Gwiazdy — dodała, pusząc nieco swoje futerko. Przeniosła smętny wzrok na ziemię. Malinek otworzył delikatnie pysk, jakby próbował coś powiedzieć, lecz nie potrafił dobrać odpowiednich słów. W końcu się poddał. Trwali tak przez chwilę w dziwnej ciszy.
— A w ogó –
— Witaj, Kajzerko — miauknął miękko Orzeszek, wchodząc do żłobka. Natychmiast porzuciła smutki i uśmiechnęła się szeroko. Gdy kocur podszedł, zetknęła się z nim nosami. — Wszystko w porządku?
— Tak, Malinek dotrzymuje mi towarzystwa. — Gdy to powiedziała, on i wymieniony przez nią kot wymienili ze sobą niezręczne, nieco nerwowe spojrzenia. Kajzerka jednak nie zwróciła na to uwagi. — Nie mógłbyś mi przynieść nic ze stosu? Troszkę zgłodniałam...
— Już się robi! — powiedział, pędząc po piszczkę. Od śmierci Maślak właściwie spełniał każdą zachciankę, jaką przed nim postawiła. Nie w takim sensie, że go wykorzystywała, ale on sam chciał wykonywać jej małe przysługi. Bardzo go doceniała. Nie była pewna, jak by przebrnęła śmierć córki, gdyby nie miała go u swego boku.
— Słuchaj, nadal mi trochę głupio za to wtedy, jak się pokłóciliśmy... — odezwał się nagle Malinek, drapiąc się po uchu, jakby dla ukrycia zdenerwowania.
— Och, nie martw się. Ja też powiedziałam parę rzeczy... Zapomnijmy o tym po prostu. Zgoda?
Orzeszek ponownie znalazł się w wejściu do żłobka, niosąc w pysku za ogonki trzy myszy. Malinek jednak nie zwrócił na niego uwagi, a jedynie spojrzał na przyjaciółkę z delikatnym uśmiechem, tym razem nie rozrabiaki.
— Zgoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz