— Chcesz może… — zaczął nagle Tojadowa Łapa, lecz po chwili zawahał się i zawiesił głos w połowie zdania, jak gdyby niewidzialna łapa ścisnęła mu gardło. Jego spojrzenie, choć przez moment pewne, uciekło gdzieś w bok, jakby szukał odpowiednich słów wśród tańczących źdźbeł trawy.Borówkowa Łapa uniosła wzrok, po czym uśmiechnęła się lekko, z tą charakterystyczną dla niej mieszaniną łagodności i rozbawienia – nie kpiącą, lecz ciepłą i serdeczną, jakby chciała dodać mu odwagi samą obecnością.
— Chcesz może się ze mną przejść? — zapytał w końcu Tojadowa Łapa, cicho, ale zdecydowanie. Jego głos był jak łagodny nurt rzeki — niespieszny, a jednak pewny swego biegu.
Borówkowa Łapa zadrżała lekko, nie z zimna — choć wiatr nadal snuł się między trawami, muskając lekko ich futerka — ale z cichego, niespodziewanego poruszenia, które rozlało się w niej szeroko i głęboko, jak woda po deszczu wśród trzcin. Serce w jej drobnej piersi przyspieszyło, jakby właśnie oderwało się od ziemi, by przez krótką chwilę zatańczyć nad nią jak pyłek dmuchawca. Tak samo lekkie, tak samo ulotne, tak samo pełne znaczenia.
Wszystko wokół zdawało się na moment zatrzymać — szept trzcin przy krawędzi wyspy, chlupot wody przepływającej między bezpiecznymi mieliznami, nawet odległe nawoływania kociąt bawiących się w kąpielisku przy brzegu.
Skinęła głową powoli, delikatnie, jakby każdy ruch był częścią jakiegoś ważnego rytuału. Kąciki jej pyska uniosły się w niemal nieświadomym uśmiechu – ledwie dostrzegalnym, a jednak prawdziwym. Różowy nosek poruszył się lekko, gdy cicho westchnęła.
— Chętnie — szepnęła tak cicho, że jej słowa mogłyby zniknąć w szumie liści lub w plusku wody. Jakby głośniejszy ton mógł spłoszyć tę kruchą, przejrzystą jak rosa chwilę.
Na moment jednak cień zaniepokojenia przemknął przez jej spojrzenie. Spojrzała na Tojadową Łapę z odrobiną żalu, niemal przepraszająco.
— Ale… Szałwiowe Serce musiałby mi najpierw pozwolić na opuszczenie obozowiska — dodała z westchnieniem, które zabrzmiało w niej niczym szept trawy kołysanej przez wodę.
Bolało ją, że nie mogła od razu ruszyć za nim. Pragnęła tej chwili, tak bardzo, że niemal czuła smak jej zapowiedzi na końcówkach wibrysów, a jednak… nie mogła złamać zasad. Nie chciała, by mentor się o nią martwił, by pomyślał, że nie jest odpowiedzialna. Nie chciała, by jej mentor miał co do niej jakieś zarzuty… ani by Tojad musiał na nią czekać za długo. A jednocześnie, niby sprzecznie — chciała, żeby czekał. Choć przez chwilę.
— Jednak zanim to… — zaczęła znów, przysiadając łagodnie na białych, drobnych łapkach. — Na naszych terenach jest tak wiele pięknych miejsc. Każde z nich przepełnione urokiem, spokojem, radością… dokąd chciałbyś pójść?
Jej oczy zadrgały, jakby wypełnione wspomnieniem barw, zapachów i dźwięków. Myślała o Kolorowej Łące, miejscu, gdzie ziemia tonęła w feerii kolorów, a każdy krok unosił zapach świeżych kwiatów i trawy. Gdzie kwitnące łodygi skrywały gryzonie, a ziemia była miękka i ciepła od słońca. Tam było tak pięknie, można by wręcz powiedzieć, że magicznie.
— Co powiesz na Kolorową Łąkę? — spytał uczeń. Borówka natychmiast poczuła falę radości, wywołaną faktem tego, iż myśleli teraz o tym samym.
— Och, byłoby tak wspaniale!
Tojadowa Łapa uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, a jego zielone oczy błysnęły spokojem. Rudopręgowana część jego futra mieniła się lekko w promieniach słońca, które przedarły się przez trzciny.
Borówka zerknęła na niego kątem oka, serce nadal miała lekkie jak puch. W tym momencie nic więcej się nie liczyło — tylko to, że zapytał. Że chciał iść z nią. I że ona – mimo wszystkich niepewności – chciała iść z nim.
— Wrócę za dosłownie parę uderzeń serca! — miauknęła w końcu, po czym ruszyła na poszukiwania mentora.
***
Zaledwie kilka chwil po rozmowie z Tojadową Łapą, Borówkowa Łapa szła wolnym, ostrożnym krokiem przez miękkie poszycie obozu, poszukując Szałwiowego Serca. Z każdym krokiem czuła, jak małe łapki lekko drżą – nie ze strachu, a z niepokoju. W brzuchu koteczki wirowało coś, co przypominało stado motyli.
Niedaleko legowiska starszych siedział jej mentor, Szałwiowe Serce. Cieszyła się, że to właśnie on został jej mentorem, głównie ze względu na jego przyjazny charakter oraz cierpliwość. Była niemal pewna, że mentor pozwoli jej udać się na przechadzkę, a jednak lekki stres podgryzał ją w kark.
Zbliżyła się jeszcze odrobinę i przystanęła. Przez kilka uderzeń serca nie odzywała się, wpatrując się w trawę pod łapami, jakby w niej mogła znaleźć właściwe słowa. Wreszcie uniosła wzrok, a jej ciemnoniebieskie oczy lśniły w świetle słońca.
— Szałwiowe Serce…? — zaczęła cicho, niemal szeptem.
Kocur uniósł głowę i spojrzał na nią uważnie. Jego morskie oczy miały w sobie coś przenikliwego, jakby zaledwie jednym spojrzeniem potrafił zajrzeć w głąb jej myśli.
— Tak, Borówkowa Łapo? — odpowiedział spokojnie, ale z nutą ciekawości. — Coś się stało?
Koteczka odchrząknęła cicho, a jej łapka delikatnie przesunęła się po ziemi, jakby kreśliła niewidoczny wzór.
— Chciałabym się przejść poza tereny naszego obozowiska — powiedziała w końcu, z początku ostrożnie, lecz z każdym słowem odrobinę pewniej. — Na Kolorową Łąkę.
Zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem traw i pluskiem wody w oddali. Szałwiowe Serce nie odzywał się przez moment, przyglądając się swojej uczennicy, jakby analizował nie tyle jej słowa, to co w niej drgało pod powierzchnią.
Borówka wytrzymała jego spojrzenie, choć w środku wszystko w niej tańczyło i lśniło od emocji. Nie chciała, by pomyślał, że to błaha zachcianka. Bo to nie była zwykła przechadzka. Nie dla niej.
— Kolorowa Łąka jest trochę daleko, nie sądzisz? — odezwał się w końcu, spokojnie, lecz z wyczuwalną ostrożnością. — Nie boisz się, że się zgubisz? — W przeciągu zaledwie paru uderzeń serca jego ton przeszedł w bardziej żartobliwy, ciepły.
Skinęła głową, czując, jak ciepło zawstydzenia wspina się jej po karku, chowając się pod mięciutkim futerkiem.
— Tak… Ale będę ostrożna. Chciałabym… po prostu trochę odetchnąć. Tam jest spokojnie. I pięknie — dodała z cichą determinacją.
Na pysku Szałwiowego Serca nie pojawił się uśmiech, ale jego spojrzenie złagodniało. Milczał jeszcze chwilę, zanim poruszył łbem i westchnął cicho.
— Jasne, tylko cię tak trochę straszyłem — powiedział. — Ale postaraj się nie siedzieć tam za długo. I miej oczy szeroko otwarte. Głupio by było, gdybyś przypadkiem zaplątała się w krzew jeżyn, a potem wróciła cała poharatana.
Borówkowa Łapa rozpromieniła się w ułamku sekundy. Jej ogonek uniósł się lekko, jakby sam chciał zatańczyć z radości.
— Dziękuję, Szałwiowe Serce! — powiedziała z wdzięcznością, a jej głos zabrzmiał tym razem śmielej, cieplej.
***
Borówkowa Łapa stała już przy wyjściu z obozowiska, tuż obok niewielkiego wydeptanego skrawka lądu, z którego schodziło się prosto w nurt rzeki. Woda szumiała cicho, jakby szeptała tajemnice ukryte w głębinach. Biała koteczka, drobna i lekka jak piórko, wyglądała w tym świetle niemal eterycznie – jakby zrobiona z chmurki, którą można unieść jednym tchnieniem.
Tojadowa Łapa czekał już na nią, z lekko przekrzywionym łbem, w którego rudym futrze z każdym promieniem dnia igrały inne odcienie – od złota, przez miedź, aż po ciemne, niemal brunatne pasy. Zielone oczy kocura błyszczały spokojem, ale i czymś jeszcze – subtelnym napięciem, którego sam zdawał się nie do końca rozumieć.
— Gotowa? — zapytał cicho, gdy tylko znalazła się tuż obok niego.
Borówka skinęła głową, uśmiechając się niemal nieświadomie. Uczucie lekkości znów wypełniło jej klatkę piersiową, jakby za chwilę miała wzbić się w powietrze.
— Mhm. Szałwiowe Serce się zgodził.
Tojad tylko kiwnął łbem w odpowiedzi, nie kryjąc ulgi. Na moment zapadło między nimi milczenie – nie niezręczne, lecz pełne oczekiwania. Rzeka szeptała pod ich łapami, przypominając, że nie czas na wahanie.
Koteczka podeszła bliżej wody. Przez chwilę stała w miejscu, czując pod opuszkami palców chłodną wilgoć ziemi. Potem, z gracją i wprawą kogoś, kto od kocięcia oswajał się z nurtem, zanurzyła łapy w wodzie. Przez ułamek sekundy zawahała się – nie dlatego, że nie potrafiła pływać, lecz dlatego, że serce biło jej teraz nie od wysiłku, a od emocji.
Tojadowa Łapa ruszył pierwszy, przecinając powierzchnię rzeki z płynnym, silnym ruchem. Woda rozdzielała się przed jego piersią jak srebrzysta zasłona, a splątane w jego długim futrze tojady kołysały się w rytm fal. Borówka dołączyła zaraz za nim, a jej drobne ciało sunęło z lekkością przez wodę, zostawiając za sobą delikatny ślad.
Gdy dotarli na drugi brzeg – niewielki, piaszczysty i już lekko wilgotny od zbliżającego się chłodu wieczoru – otrząsnęli się niemal jednocześnie, rozpryskując drobne kropelki, które w świetle zachodzącego słońca zamieniły się w roztańczone iskierki. Borówka zaśmiała się cicho – nie śmiałym śmiechem, lecz takim, który ucieka sam z siebie, lekki i czysty. Tojad uśmiechnął się kątem pyska, pozwalając sobie na krótkie spojrzenie pełne miękkości.
— Kolorowa Łąka nie jest daleko stąd — mruknął, strzepując resztki wody z ogona. — Ale myślę, że jeśli pójdziemy wolno, zdążymy jeszcze zanim słońce całkiem zniknie.
— Lubię, jak dzień się kończy — powiedziała cicho Borówka, idąc obok niego. Jej miękkie futerko, wciąż nieco wilgotne, łagodnie falowało na wietrze. — Świat wtedy jakby się zatrzymywał. Tak na chwilę. Żeby można było... poczuć więcej.
Tojad spojrzał na nią z boku, jakby zaskoczony, a potem tylko skinął głową.
— Tak — zgodził się. — Wszystko jest tak barwne, tak wyjątkowe.
Nie spojrzała na niego, ale poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się w niej, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej czuła motyle. Nie odpowiedziała – słowa nie były teraz potrzebne.
Szli dalej, obok siebie, zanurzeni w ciszy, w szumie rzeki i w śpiewie wieczornych ptaków. Każdy krok przybliżał ich do łąki – tej pełnej kolorów, zapachów, i przestrzeni, w której być może łatwiej będzie nazwać to, co czuć tak trudno.
Borówkowa Łapa zerkała co jakiś czas na Tojadową Łapę – ukradkiem, z niedającym się opisać ciepłem pod mostkiem. Jego ruda sierść w tym świetle niemal płonęła, a zaplecione w futrze tojady poruszały się przy każdym jego kroku, jakby kwiaty same chciały zostać bliżej ziemi.
Wreszcie przerwała ciszę.
— Gdy zbierałam tu kwiaty, nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy któryś z nich należy do moich ulubionych… — westchnęła cicho, z lekkim uśmiechem, ledwie zauważalnym, ale szczerym. — Może to nieco dziwne. Sama nie wiem.
Przez moment ponownie umilkła, poszukując właściwych słów.
— Po prostu zastanawiałam się… Od zawsze wplatasz sobie tojady w futro? — miauknęła w końcu.
<Tojadowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz