Był poza obozem. Zimne powietrze koliło go w płuca, kiedy je wdychał. Nadal czuł dreszcz momentu, kiedy zetknął się z nim pyszczkami.
Potrzasnął głową, czując jak pieką go uszy. Nigdy nie przeżył czegoś takiego! Był po części wdzięczny Szczawikowi, że i tym razem od niego uciekł, ale z drugiej... No cholerka! Czemu Szczawik ciągle zwiewał?!
Poszedł niemrawo z patrolem, który zdążył wrócić po jakimś czasie. Nie odzywał się, nie powiedział też zbyt wiele uczniowi liliowego.
- Gdzie Szczawiowy Liść? - zapytał młody.
- Um... Uciekł chyba? Wystraszył się mnie. - Odparł troszkę niemrawo, nie mogąc wykrzesać z siebie żartobliwego tonu.
Był przytłoczony tym, co się stało, a jednak podobało mu się. To było takie niespodziewane i miłe! Czarny nigdy nie czuł czegoś takiego. Z nikim. Tylko ten gnojek Szczawik wzbudzał w nim takie uczucia, jak ciepło zupełnie inne, niż gdy tulił Łabąda czy niegdyś Sokoła. Pieszczoty, które wynikały przypadkiem z jego kontaktu z liliowym były tak rzadkie, że dawały mu dziwny rodzaj... satysfakcji? Wywoływanie uśmiechu u wojownika było nie lada wyczynem, którego nie zdołał na razie osiągnąć. Chciał to jednak zrobić!
Uśmiechnął się do siebie. To takie głupie. Zależało mu na uśmiechu swojego rywala? A każdy jeden gest z jego strony uznawał za małe zwycięstwo? Takie głupiutkie... A jednak bardzo przyjemne.
- Co cię rozbawiło? - Zapytał Kasztanowa Łapa.
Czarny nie ogarnął, kiedy uczeń na niego spojrzał. Szedł po prostu szczerząc się do siebie. Beznadzieja!
- Nic! Z-znaczy twój mentor? - Miauknął wyrwany z krainy wyobraźni.
- Co? Dlaczego? Czym?? - Dopytywał wesoło, widocznie chcąc pośmiać się z mentora.
- Co co? P-przecież mnie wszystko bawi, zapomniałeś? Hah - miauknął niezręcznie, uciekając czym prędzej na początek patrolu.
~*~
Spał na wejściu do legowiska. Kiedy poprzedniego dnia wrócił po wieczornym polowaniu, nie zastał dla siebie miejsca w środku. Pogratulował po drodze Kasztanowi mianowania, który odpowiedział mu serdecznym uśmiechem. Świetny kocur, na pewno zostanie super wojownikiem!
Kiedy jednak usłyszał wrzask mrożący mu w żyłach krew, zerwał się na równe łapy. Nie wiedział, co się działo. Ziewnął długo, uznając, że skoro wciąż nie słyszał bitewnych krzyków, nie ma co się spieszyć. Poruszenie w obozie sprawiło jednak, że przetarł łapą oczy. Dostrzegł tłum kotow niedaleko wejścia do obozu. Czyżby jakiś nowy samotnik?
Poczekał, aż kilka z nich odejdzie, dopiero podchodząc. Zauważył futro Kasztanowej Łapy, który zeszłego wieczoru został Kasztanowym Pniem.
Uśmiechnął się lekko. Taki był zmęczony, że leżał w śniegu? Czyżby zasnął? A to ci dopiero!
Z uniesionym ogonem podszedł bliżej, nagle czując niewyobrażalny chłód. Zobaczył spuszczone głowy kotów, które odchodziły od... Dziwnie nieruchomego ciała.
Barwinkowy Podmuch poczuł jak jego łapy drętwieją. Kasztanowy Pień leżał tam...martwy?
Poczuł ukłucie w sercu, kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, siadając przy jego ciele.
Co mu się stało? Dlaczego leżał tu bez życia? Za co ten cholerny klan gwiazd, o ile istniał, zabrał mu je? Przecież Kasztanek był świetnym kotem... Uczniem, kotem, kotem który go zauważył! Tak po prostu! Bez żadnych żartów czy zaczepek. W dodatku od początku był dla niego miły. A teraz leżał przed nim zimny, sztywny. Musiał zamarznąć... Barwinek mógł podzielić jego los, jeśli by nie wrócił do obozu.
Potrzasnął głową próbując wstrzymać łezkę, która chciała pomścić wojownika. Dawno nikogo nie stracił. Miał nadzieję, że to się nie powtórzy, a jednak.
Poczuł drgnięcie obok siebie. Zerknął kątem oka na Szczawika. Też tu był. Też czuwał. Również tęsknił.
Czy... Czy chciało mu się płakać za uczniem?
Jak silna była więź między uczniem a mentorem? Ten rodzaj relacji... Nie był dla niego dostępny. Odległy i niezbadany.
Spojrzał na niego w pełni, mentor czuwał przy zmarłym uczniu. Z jakiegoś powodu ten fakt, widok, odczucie naprawdę go dotknęło.
- Hej - mruknął, ogonem dotykając ciała liliowego. - Wszystko w porządku...?
Widział jak młodszy zaciska zęby, drżąc z zimna. Po chwili pokręcił też głową.
- Nie jest w porządku, nie chciałem takiego losu dla Kasztana - mówił kruszącym się na kawałeczki głosem. - On powinien cieszyć się życiem wojownika a nie piach lizać...!
Barwinek usłyszał prawdziwy smutek w jego łamiącym się głosie. Zapragnął mocno przytulić swojego rywala, ale wiedział, że ten go odepchnie. Ta myśl przybiła czarnego. Poruszył niespokojnie łapami w miejscu.
Ciekaw był, czy Kasztan to słyszy, czy jego dusza nadal stąpała po obozie, a może nawet teraz tuliła się do swojego mentora. Może nawet posyłała mu uśmiech, a na Barwinka spoglądała skrzącymi się oczami?
- Chcesz się przejść? - Zaproponował na tyle cicho, by tylko młodszy usłyszał. - Potem wrócimy, by pomóc zakopać ciało. No chodź.
Czarny ruszył przodem, dotykając ogonem młodszego, a za nim liliowy niemrawo zaczął stawiać kroki.
- Szczawik... - szepnął w jego kierunku, przysuwając się trochę. Ogonem chciał go ponownie dotknąć, jednak nie chciał z kolei posunąć się zbyt daleko. Wiedział, że liliowy ma teraz bardzo niestabilny humor. -... Zależało Ci na nim, prawda?
Nie dostał odpowiedzi. Milczenie było jego oddźwiękiem. Wciągnął powoli zimne powietrze.
- Wiesz, że mi też? - Dopowiedział po chwili. - I możesz gadać, że krótko go znałem, ale naprawdę, lubiłem go i chciałem dla niego dobrze. On... On mnie zauważył, rozumiesz? Był dla mnie miły, okazał współczucie, zainteresowanie. Myślałem, że możemy zostać kumplami...
Zacisnął zęby, aż rozbolała go szczęka. Zamknął też oczy, potrząsając głową. Dlaczego to było trudne? Przecież to tylko kolejne ciało, które zostanie zakopane, a życie będzie toczyć się dalej... Ale... On czuł smutek!
- Brzmię żałośnie - miauknął, zaciskając łapy w śniegu. - Całe moje życie jest żałosne i naprawdę chciałem, żeby Kasztan miał przestrogę po mojej historii. Tyle, że... Nie dane mu było nawet dojrzeć w pełni.
Mówiąc to spojrzał na śnieg. Odbijało się w nim światło, oślepiające z lekka Barwinka.
- Był super, mimo, że to Ty go szkoliłeś - mruknął, po czym dodał naprawdę, naprawdę cicho - chociaż nie jesteś taki okropny...
Nie wiedział, czy chciał usłyszeć odpowiedź, ale zdawał sobie sprawę, iż liliowy go słucha. Mniej lub bardziej, a jednak zwracał uwagę na użalania się nad sobą czarnego. Doprawdy żałośnie, ale kto by się przejmował? Przecież... Klan jest dla Szczawiowego Liścia najważniejszy, a dla Barwinka to tylko miejsce do spania. Nawet jadł poza obozem, a większość dnia spacerował pakując się w kłopoty lub robiąc innym żarty. Szczawik zapewne miał go za okropnego wojownika, a słuchając słów starszego tylko się w tym utwierdzał. Kasztana szkolił najlepiej jak potrafił, przekazał mu wiedzę i swój patriotyzm, którego brakowało czarnemu.
Czy był jakiś... Niepełny? Zarówno Szczawik jak i Kasztan kochali swój klan, swoje rodziny, wesołe i wspierające się, a on?
Jedyne co robił to zajmował sobie czas, bo nie miał dla kogo go lub na co przeznaczyć.
Spojrzał w niebo, a kilka płatków śniegu spadło na jego ciemne futro, przymknął oczy. Czuł chłodne powietrze muskające jego nos.
- Ej, Szczawik - zaczął cicho, czuł jakby całe otoczenie go słuchało. Każdy uschnięty krzew czy liść przykryty warstwą śniegu. - W gruncie rzeczy myślę, że... Że dobrze go wyszkoliłeś.
Nim liliowy zdążył cokolwiek powiedzieć, Barwinek go uprzedził, mówiąc całkowicie szczerze, bez cienia złośliwości.
- Jesteś świetnym mentorem. Lepszym, niż ja bym był.
W tej chwili nie był smutny, iż nigdy nie miał i nie dostanie już ucznia. Pogodził się z tym? Pewnie coś w tym stylu. A może chciał po prostu podnieść na duchu swojego... Rywala?
<Szczawik? 💙>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz