To jedno słowo całkowicie wypełniło jego umysł, zagłuszając wszystko inne. Świat skurczył się do tego jednego zaprzeczenia, w które wkładał całe swoje jestestwo.
Niemożliwe.
Tylko dlaczego w takim razie płakała?
Nie, musiała źle usłyszeć. Ktoś na pewno chciał w ten sposób z niej zażartować i doprowadził cynamonową do takiego stanu. Obnażył kły, wściekły. Zapłaci. Za. To. Chociaż by był samym Lisią Mendą. A wtedy szczególnie.
Gdzieś w jego umyśle rozległ się ostrzegawczy szept paniki. A co, jeśli to była prawda?
Nie. Nie mogła. Odrzucił wątpliwości, przytulając drżącą z emocji córeczkę.
- Już dobrze - zamruczał uspokajająco. - Jestem. Wszystko będzie dobrze.
Szlochała, rozdzierając jego serce na strzępy. Zabije drania, który jej to zrobił. Chciał ją pocieszyć, ale uświadomił sobie, że nie wie, co mówi się małym koteczkom, którym cały świat zawalił się na łebek.
- P… - głos uwiązł mu w gardle. Całą swoją miłość chciał zamknąć w jednym wyrazie, ale nie potrafił. Słowo ugrzęzło, nie chcąc opuścić jego pyska. - Pójdźko, maleńka - wydukał w końcu. - Kto ci to powiedział?
Znów targnął nią płacz. Przytulił ją mocniej, jakby chcąc uchronić przed całym, złym światem. Słyszał, jak jej małe serduszko szamocze się jak ptak w klatce. Była taka krucha…
- W-widźa-łam - jęknęła. - M-amu-śa ch-ća-ała pokazać mi - pociągnęła nosem - j-jak się wsp-i-na i-i-i sp spad-ła - Wtuliła się w niego mocniej, zawodząc. - Na g-gałąź. I…
- Ciii - delikatnie liznął ją w czółko. Zwolniona z obowiązku opowiadania, Pójdźka natychmiast skryła pyszczek w jego futrze.
Gałąź? Przecież musiałaby…
Zmroziło go. Każdy pojedynczy włos na jego karku stanął dęba.
Nie. Jego umysł uczepił się tego słowa. Zaprzeczał. Nie widział, więc nie miał zamiaru uwierzyć. Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie. Ostatkiem sił walczył z zalewającą go rozpaczą, chwytając się ostatniej deski ratunku. Dopóki mógł.
Przed oczami stanęła mu czarno-ruda mordka szalonej kotki.
Nie. Nie i jeszcze raz nie.
Co wtedy powiedziała? Nabita?
Nabity, nabita, nabite.
Potrząsnął łbem, próbując wydostać stamtąd natrętne myśli. Były teraz dużo ważniejsze rzeczy. Spojrzał na zwiniętą między jego łapami kuleczkę.
Brązowe ślepia wpatrywały się w niego nieprzytomnie. Uśmiechnął się delikatnie, chcąc powiedzieć, że…
Mrok. Ledwo dostrzegalny cień zatańczył w jasnych tęczówkach i zniknął, tak szybko jak się pojawił.
Znów patrzyły na niego zapłakane, zasnute mgłą ślepka jego córeczki.
Drgnął. To musiało być przewidzenie. Powinien dzisiaj wcześniej położyć się spać…
- Pamiętaj, co by się nie działo, tatuś zawsze będzie przy tobie - szepnął, kładąc łeb na cynamonowym futerku.
*time skip, po dowiedzeniu się prawdy*
Kolejna noc. Spojrzał w gwiazdy, nieświadomy, że gdzieś po drugiej stronie rzeki inny kot także spoglądał właśnie w gwiazdy, szukając odpowiedzi na te same pytania.
W ciągu dnia żył jak zawsze. Może był trochę bardziej zamyślony i milczący niż zwykle, ale wątpił, żeby ktokolwiek to zauważył. Trenował Leszczynka, polował, spędzał czas z klanowiczami. Ale gdy słońce zachodziło, nie potrafił dłużej udawać.
Czy to jego wina, że czuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce?
Księżyc stał się milczącym towarzyszem jego żalu. Nie mógł być nim żaden z kotów, bo nikt nie miał pojęcia o tym, że kiedykolwiek miał partnerkę. I nie mógł mieć. Od tego zależało bezpieczeństwo ich dzieci.
Dzieci. Były jedynym powodem, dla którego jeszcze udawał. Gdyby nie one… Igła bez problemu znalazłby nowego, lepszego zastępcę. Tylko że Pójdźka i Piesek potrzebowali właśnie jego. I nie mógł zawieść.
Nie chciał puścić cynamonowej z powrotem do obozu. Prosił, żeby z nim została, lider bez problemu by się na to zgodził. Odmówiła tłumacząc, że już raz zawiodła brata i nie ma zamiaru robić tego ani razu więcej. Błysk w jej oku sprawił, że miał wrażenie, jakby stanęła przed nim Sroczka.
Nie potrafił jej zatrzymać.
Jego myśli mimowolnie poszybowały w stronę niebieskiej. Widział ją wtedy, gdy próbował namówić ją na wspólną wycieczkę, niedługo przed urodzeniem dzieci. Widział wojowniczy błysk w jej oczach, gdy spotkali się po raz pierwszy. Była wtedy jeszcze nieopierzonym młodzikiem…
Uśmiechnął się, a po jego policzku spłynęła łza. Tęsknił. Tak cholernie za nią tęsknił.
Nie potrafił się skupić. Poranny patrol był zupełną porażką, zupełnie jak on tego wschodu słońca. Ból… Był niemal fizyczny, rozdzierał jego klatkę piersiową, pozbawiając go tchu. Potrzebował… spokoju. Musiał pobyć trochę sam.
Uciekł do lasu. Biegł, aż mięśnie nie zaczęły palić go żywym ogniem. Wtedy zatrzymał się i legł pod drzewem, gdzie śnieg nie dał rady się dostać. I po prostu zaczął płakać.
- A co to?
Zerwał się na równe łapy, strzepując resztki łez. Ugiął łapy, pozwalając futru nieznacznie się podnieść. Dlaczego ze wszystkich kotów w tym lesie to musiała być akurat ona?
- Nie twój interes - burknął. - Chcesz coś? Bo jak nie, zejdź mi z oczu.
- O ho ho - miauknęła Cętkowany Liść, mrużąc ślepia. - Coś ty taki drażliwy ostatnio? - spytała z udawaną troską. - Partnerka cię rzuciła?
Przez okropne uderzenie serca nie był w stanie nic zrobić. W końcu udało mu się przybrać zwykły, zimny wyraz pyska i patrząc jej prosto w oczy, warknął:
- Nie. Umarła.
Szok w jej oczach. Nie wiedziała, co zrobić. A on stał tam, z dumnie wypiętą piersią, wpatrując się prosto w nią i walcząc z cisnącymi się do oczu łzami.
Widziała. A on widział, że ona widzi. Ale stał, próbując ocalić resztki godności.
- Ja… nie wiedziałam - wydusiła z siebie. A później po prostu go przytuliła. Chciał się wyrwać, ale nie potrafił. Zacisnął pysk, próbując nie wyć z rozpaczy i trwał tak, przytulony do burej wojowniczki.
Chciała coś powiedzieć, gdy wracali razem do obozu, ale jej nie pozwolił. Nie chciał współczucia. Potrzebował być sam ze swoim bólem.
Coś mu mówiło, że szybko pożałuje swojej słabości.
jejku, aż mi się oczy zaszkliły
OdpowiedzUsuń