Zastrzygła uszami, przyglądając się nowo rozpowszechnionemu chaosowi w klanie. Biały kocur, zasiadający w swoim standardowym punkcie przemówień niezmiernie ją niepokoił. To nie był już Zajęczą Gwiazda, pragnący wprowadzić pokój między nimi, aby już nikogo więcej nie poróżnił kolor futra. Zza grobu powstała tyranka, gotowa wzniecić na nowo lęk i nienawiść i ponownie podzielić wojowników na grupy.
Tygrysia Smuga nie zainteresowała się całym procesem związanym z więźniami z Klanu Nocy. Co prawda była zaskoczona faktem, iż Rozżarzony Płomień pozwolił odejść swojemu ukochanemu, aczkolwiek postanowiła się w to tymczasowo nie zagłębiać. Potem z nim porozmawia, bo jak na razie kocur wyglądał jak siedem nieszczęść i miała sporo obaw co do próby wejścia z nim w konwersację.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, opuściła obóz, wykorzystując swą całą siłę tkwiącą w łapach. Nie zamierzała zatrzymywać się ani na sekundę. Obraz otoczenia przelatywał jej przed oczami, a ona sama nie była przyzwyczajona do osiągania takich prędkości. Wszystko wydawało się rozmazane i było w zielonej barwie.
Dopiero jeden punkt na jej drodze zmusił ją do zahamowania. Świat zdawał się stanąć w miejscu, gdy dostrzegła znajomego samotnika. Jego niebieskie futro skąpane było w blasku promieni słonecznych. Uszy miał wysoko postawione, a krótki ogon był w nieruchomej pozycji. Jak na zawołanie uchylił powieki i pomimo dzielącej ich ogromnej odległości, poczuła na sobie spojrzenie żółtych ślep.
— Ah, witaj nieznajoma! — zawołał, uśmiechając się do niej. — Chociaż my się już znamy, więc może powinienem określić cię innym mianem? Na przykład bezimienna? — zagadnął, wciąż z pozytywnym nastawieniem. — Pewnie jakoś się nazywasz, ale czy dotrzymasz obietnicy i zdradzisz mi ten sekret?
Spięła się, ale nie poczuła strachu. Nie wydawał jej się groźny, po prostu sprawiał wrażenie zwykłego ryzykanta, wiodącego beztroskie życie.
— Z tego co pamiętam, miałeś tu nie przychodzić — odparła, wykonując kilka kroków w jego stronę. — Dlaczego w takim razie cię tu widzę? — spytała.
— Bo masz oczy — miauknął, rozglądając się uważnie, jakby próbował dopatrzeć się czegoś zza jej pleców. — A z tego co ja pamiętam, groziłaś przyprowadzeniem niebezpiecznej grupki kotów, która miałaby mnie stąd pogonić. Gdzie oni są? — dociekał. W jego ślepiach widać było iskierki rozbawienia.
Skrzywiła się i lekko uchyliła pysk, czując, jak plącze jej się język. Rzeczywiście, tak mówiła, ale nie spodziewała się ujrzeć go tu ponownie.
— Zapodziali się po drodze, ale nie bądź zawiedziony, zaraz tu pewnie dotrą — ostrzegła, lekko uderzając ogonem w ziemię. Kurz wzniósł się w powietrze, przysłaniając jej widok.
— Szkoda, liczyłem, że dane będzie mi cię lepiej poznać w samotności — rzekł Topaz, leniwie rozciągając się po ziemi. Nie zważając na obecność kotki, przewrócił się na grzbiet, wystawiając brzuch na dotyk promieni. — Taka ładna pogoda, miło byłoby urządzić pogawędkę, nie sądzisz? — mruknął.
— Nie... Nie bardzo podzielam twoje zdanie — westchnęła, przewracając oczami. — Wróćmy do tego, że miałeś tu nie wracać. Pokazałam ci, gdzie jest woda i na tym miało się skończyć twoje nachodzenie tych terenów — zauważyła.
Ziewnął nonszalancko.
— Wiem, ale jakoś stęskniłem się za widokiem rudego futra. A muszę przyznać, że często je widuję w tych okolicach — mówił, bezczelnie się w nią wpatrując. — To co, chyba teraz mogłabyś mi zdradzić swoje imię? Będę wiedzieć na przyszłość, z kim potencjalnie mogę mieć do czynienia i kogo lepiej nie drażnić — dodał.
Zawahała się. Martwił ją ten spokój, to w końcu jakiś obcy samotnik, powinna zachować znacznie większą ostrożność. To, że tak naprawdę nastawił się ku niej brzuchem i w każdej chwili mogła go łatwo pozbawić życia, niewiele znaczyło. Mógł chcieć ją najzwyczajniej w świecie podejść, wykorzystując zaledwie sekundę nieuwagi.
— Tygrysia Smuga — rzekła po dłuższej chwili namysłu.
Na pysku niebieskiego zagościło lekkie zaskoczenie. Nie trwało ono jednak długo, bo zaraz skinął głową i ponownie uśmiechnął się promieniście.
— No tak, imiona z sekty. Twoje ci nawet pasuje, nie będę kłamał — stwierdził.
— To miał być komplement? — burknęła, coraz bardziej mieszając się w formowanej na temat kocura opinii.
— Powiedzmy, aczkolwiek gdybym rzeczywiście chciał sprawić ci pochwałę, poruszyłbym kwestię ładnej barwy twego futra. Dosyć jasne, jak na rude. Równie dobrze mógłbym rzec coś na temat twoich oczu. Ich kolor przypominający czyste niebo za dnia. Dodałbym coś odnośnie twoje...
— Dosyć — przerwała mu, czując dziwne mrowienie w podbrzuszu. — Nie musisz się wysilać.
— Oh Tygrys, ale to żaden wysiłek dla mnie. Patrzę na ciebie i mówię to, co widzę.
— Nie zezwoliłam ci na skracanie mojego imienia — fuknęła oschlej, starając się zignorować utkwione w jej głowie słowa Topaza. — To taki brak szacunku wobec wojownika. Tylko najbliżsi mają do tego prawo.
Zaczerpnął głośno powietrze, momentalnie obkręcił się i podniósł na równe łapy. Niespodziewanie ruszył w jej stronę, a ją jak na zawołanie sparaliżowało. Łapy zrosły się z ziemią, a ona nastawiła uszu i z niepokojem przyglądała się niebieskiemu.
— To zostańmy przyjaciółmi — zaproponował.
— Co? — obruszyła się. — Ja cię nie znam.
— Wiesz już, jak mam na imię, a ja wiem, jak wołają na ciebie. To raczej nie przypadek, że widzimy się tu po raz drugi — mruknął w zadumie.
Gapiła się na niego w bezczynności, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i jak zareagować. Pazury wryła w ziemię i kołysała się tak niemrawo z boku na bok.
— Nie sądzę, bym była chętna — mruknęła. — Jeśli będę czuła się samotnie, to mam z kim porozmawiać w klanie. Ja... — zacięła się. Po co tak właściwie tu przyszła? Najpewniej chciała po prostu uciec od tego zamieszania w obozie i znaleźć chwilę ukojenia na odludziu. Już od dawna spostrzegła, że ta część graniczna jest najmniej odwiedzana, więc z chęcią tu zachodziła. Tym razem jednak poczuła się jak w więzieniu. Przylazła tu, a teraz nie potrafiła odejść. I to nie dlatego, że ktoś by jej nakazał tu zostać. Sama to sobie uczyniła.
— Widzę, że coś cię trapi — stwierdził i ku jej uldze, odsunął się, zasiadając na swoim pierwotnym miejscu. — Nie będę zachęcał cię do rozmowy ze mną, ale co ty na to, że dotrzymam ci towarzystwa? Po prostu powyleguję się tu na słoneczku, ty sobie postoisz tam i w ten sposób miło spędzimy czas — zaoferował. — Jeśli trzeba ci jednak odpoczynku w samotności, odejdę stąd. Daj mi znać, że przeszkadzam, a zaraz pozostawię za sobą tylko kurz — dodał z lekkim uśmiechem.
Spojrzała na niego otępiała. Nic, tylko ciągle się szczerzył. Musiała jednak przyznać, że pasowała mu ta radość przytwierdzona do pyska.
— Nie przeszkadzasz — westchnęła, czując, jak zaciśnięta do tego momentu gula na gardle zaczyna się rozluźniać. — Po prostu... wiele mnie ostatni o dobija.
— To zapewne zrozumiałe. Patrząc na idee klanów, mnie by ciężko było nie oszaleć — przyznał, śmiejąc się.
Nie wiedząc czemu i ją to stwierdzenie rozbawiło, chociaż nie dała tego po sobie poznać. Każdy wariował na inny sposób.
Posiedzieli chwilę w ciszy. Nie dała się jednak zwieść i przez cały czas nie spuszczała z niego oka. Upewniała się, że nie zamierza rzucić się jej do gardła, a ten cały obraz miłego samotnika nie jest tylko przykrywką prawdziwej twarzy randomowego mordercy.
Było jej całkiem dobrze. I zapewne aż nadto spokojnie, bo nie wytrzymała i dała po raz pierwszy większy upust swym emocjom. Chociaż mocno owijała w bawełnę, to mając przy sobie tak dobrego słuchacza, nieznającego panującej w Klanie Burzy sytuacji, wyrzuciła z siebie wszystko.
Tygrysia Smuga nie zainteresowała się całym procesem związanym z więźniami z Klanu Nocy. Co prawda była zaskoczona faktem, iż Rozżarzony Płomień pozwolił odejść swojemu ukochanemu, aczkolwiek postanowiła się w to tymczasowo nie zagłębiać. Potem z nim porozmawia, bo jak na razie kocur wyglądał jak siedem nieszczęść i miała sporo obaw co do próby wejścia z nim w konwersację.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, opuściła obóz, wykorzystując swą całą siłę tkwiącą w łapach. Nie zamierzała zatrzymywać się ani na sekundę. Obraz otoczenia przelatywał jej przed oczami, a ona sama nie była przyzwyczajona do osiągania takich prędkości. Wszystko wydawało się rozmazane i było w zielonej barwie.
Dopiero jeden punkt na jej drodze zmusił ją do zahamowania. Świat zdawał się stanąć w miejscu, gdy dostrzegła znajomego samotnika. Jego niebieskie futro skąpane było w blasku promieni słonecznych. Uszy miał wysoko postawione, a krótki ogon był w nieruchomej pozycji. Jak na zawołanie uchylił powieki i pomimo dzielącej ich ogromnej odległości, poczuła na sobie spojrzenie żółtych ślep.
— Ah, witaj nieznajoma! — zawołał, uśmiechając się do niej. — Chociaż my się już znamy, więc może powinienem określić cię innym mianem? Na przykład bezimienna? — zagadnął, wciąż z pozytywnym nastawieniem. — Pewnie jakoś się nazywasz, ale czy dotrzymasz obietnicy i zdradzisz mi ten sekret?
Spięła się, ale nie poczuła strachu. Nie wydawał jej się groźny, po prostu sprawiał wrażenie zwykłego ryzykanta, wiodącego beztroskie życie.
— Z tego co pamiętam, miałeś tu nie przychodzić — odparła, wykonując kilka kroków w jego stronę. — Dlaczego w takim razie cię tu widzę? — spytała.
— Bo masz oczy — miauknął, rozglądając się uważnie, jakby próbował dopatrzeć się czegoś zza jej pleców. — A z tego co ja pamiętam, groziłaś przyprowadzeniem niebezpiecznej grupki kotów, która miałaby mnie stąd pogonić. Gdzie oni są? — dociekał. W jego ślepiach widać było iskierki rozbawienia.
Skrzywiła się i lekko uchyliła pysk, czując, jak plącze jej się język. Rzeczywiście, tak mówiła, ale nie spodziewała się ujrzeć go tu ponownie.
— Zapodziali się po drodze, ale nie bądź zawiedziony, zaraz tu pewnie dotrą — ostrzegła, lekko uderzając ogonem w ziemię. Kurz wzniósł się w powietrze, przysłaniając jej widok.
— Szkoda, liczyłem, że dane będzie mi cię lepiej poznać w samotności — rzekł Topaz, leniwie rozciągając się po ziemi. Nie zważając na obecność kotki, przewrócił się na grzbiet, wystawiając brzuch na dotyk promieni. — Taka ładna pogoda, miło byłoby urządzić pogawędkę, nie sądzisz? — mruknął.
— Nie... Nie bardzo podzielam twoje zdanie — westchnęła, przewracając oczami. — Wróćmy do tego, że miałeś tu nie wracać. Pokazałam ci, gdzie jest woda i na tym miało się skończyć twoje nachodzenie tych terenów — zauważyła.
Ziewnął nonszalancko.
— Wiem, ale jakoś stęskniłem się za widokiem rudego futra. A muszę przyznać, że często je widuję w tych okolicach — mówił, bezczelnie się w nią wpatrując. — To co, chyba teraz mogłabyś mi zdradzić swoje imię? Będę wiedzieć na przyszłość, z kim potencjalnie mogę mieć do czynienia i kogo lepiej nie drażnić — dodał.
Zawahała się. Martwił ją ten spokój, to w końcu jakiś obcy samotnik, powinna zachować znacznie większą ostrożność. To, że tak naprawdę nastawił się ku niej brzuchem i w każdej chwili mogła go łatwo pozbawić życia, niewiele znaczyło. Mógł chcieć ją najzwyczajniej w świecie podejść, wykorzystując zaledwie sekundę nieuwagi.
— Tygrysia Smuga — rzekła po dłuższej chwili namysłu.
Na pysku niebieskiego zagościło lekkie zaskoczenie. Nie trwało ono jednak długo, bo zaraz skinął głową i ponownie uśmiechnął się promieniście.
— No tak, imiona z sekty. Twoje ci nawet pasuje, nie będę kłamał — stwierdził.
— To miał być komplement? — burknęła, coraz bardziej mieszając się w formowanej na temat kocura opinii.
— Powiedzmy, aczkolwiek gdybym rzeczywiście chciał sprawić ci pochwałę, poruszyłbym kwestię ładnej barwy twego futra. Dosyć jasne, jak na rude. Równie dobrze mógłbym rzec coś na temat twoich oczu. Ich kolor przypominający czyste niebo za dnia. Dodałbym coś odnośnie twoje...
— Dosyć — przerwała mu, czując dziwne mrowienie w podbrzuszu. — Nie musisz się wysilać.
— Oh Tygrys, ale to żaden wysiłek dla mnie. Patrzę na ciebie i mówię to, co widzę.
— Nie zezwoliłam ci na skracanie mojego imienia — fuknęła oschlej, starając się zignorować utkwione w jej głowie słowa Topaza. — To taki brak szacunku wobec wojownika. Tylko najbliżsi mają do tego prawo.
Zaczerpnął głośno powietrze, momentalnie obkręcił się i podniósł na równe łapy. Niespodziewanie ruszył w jej stronę, a ją jak na zawołanie sparaliżowało. Łapy zrosły się z ziemią, a ona nastawiła uszu i z niepokojem przyglądała się niebieskiemu.
— To zostańmy przyjaciółmi — zaproponował.
— Co? — obruszyła się. — Ja cię nie znam.
— Wiesz już, jak mam na imię, a ja wiem, jak wołają na ciebie. To raczej nie przypadek, że widzimy się tu po raz drugi — mruknął w zadumie.
Gapiła się na niego w bezczynności, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i jak zareagować. Pazury wryła w ziemię i kołysała się tak niemrawo z boku na bok.
— Nie sądzę, bym była chętna — mruknęła. — Jeśli będę czuła się samotnie, to mam z kim porozmawiać w klanie. Ja... — zacięła się. Po co tak właściwie tu przyszła? Najpewniej chciała po prostu uciec od tego zamieszania w obozie i znaleźć chwilę ukojenia na odludziu. Już od dawna spostrzegła, że ta część graniczna jest najmniej odwiedzana, więc z chęcią tu zachodziła. Tym razem jednak poczuła się jak w więzieniu. Przylazła tu, a teraz nie potrafiła odejść. I to nie dlatego, że ktoś by jej nakazał tu zostać. Sama to sobie uczyniła.
— Widzę, że coś cię trapi — stwierdził i ku jej uldze, odsunął się, zasiadając na swoim pierwotnym miejscu. — Nie będę zachęcał cię do rozmowy ze mną, ale co ty na to, że dotrzymam ci towarzystwa? Po prostu powyleguję się tu na słoneczku, ty sobie postoisz tam i w ten sposób miło spędzimy czas — zaoferował. — Jeśli trzeba ci jednak odpoczynku w samotności, odejdę stąd. Daj mi znać, że przeszkadzam, a zaraz pozostawię za sobą tylko kurz — dodał z lekkim uśmiechem.
Spojrzała na niego otępiała. Nic, tylko ciągle się szczerzył. Musiała jednak przyznać, że pasowała mu ta radość przytwierdzona do pyska.
— Nie przeszkadzasz — westchnęła, czując, jak zaciśnięta do tego momentu gula na gardle zaczyna się rozluźniać. — Po prostu... wiele mnie ostatni o dobija.
— To zapewne zrozumiałe. Patrząc na idee klanów, mnie by ciężko było nie oszaleć — przyznał, śmiejąc się.
Nie wiedząc czemu i ją to stwierdzenie rozbawiło, chociaż nie dała tego po sobie poznać. Każdy wariował na inny sposób.
Posiedzieli chwilę w ciszy. Nie dała się jednak zwieść i przez cały czas nie spuszczała z niego oka. Upewniała się, że nie zamierza rzucić się jej do gardła, a ten cały obraz miłego samotnika nie jest tylko przykrywką prawdziwej twarzy randomowego mordercy.
Było jej całkiem dobrze. I zapewne aż nadto spokojnie, bo nie wytrzymała i dała po raz pierwszy większy upust swym emocjom. Chociaż mocno owijała w bawełnę, to mając przy sobie tak dobrego słuchacza, nieznającego panującej w Klanie Burzy sytuacji, wyrzuciła z siebie wszystko.
***
Jej wędrówki na granicę stały się nieodłącznym elementem dnia. Gdy tylko kończyła swe obowiązki w postaci treningu uczennicy i odbyciu wymaganych patroli, mogła udawać się w swoje nowe, ulubione miejsce.
Topaz albo zjawiał się chwilę później, albo już tam był. Nie mieli nigdy wyznaczonej pory na spotkania. Kręcił się stale w okolicy, przez co zawsze mógł wyczuć jej obecność i się zjawić.
Tego wieczoru księżyc górował na niebie. Musiało być niezwykle późno, bo zapanowała już ciemność. Z opartą głową o niebieski bok kocura wpatrywała się w gwiazdy, zastanawiając się, czy mając u władzy te przeklętą tyrankę, przodkowie zwracają na nich uwagę. Tygrys nigdy nie popierała rasizmu i miała już serdecznie dosyć tego, że historia zataczała koło. To tak jakby utknęli w pętli i Piasek była czymś, od czego uciec się nie dało.
Po raz ostatni pociągnęła nosem, a czując na czubku głowy ciepły powiew, wypuściła wraz z oddechem wszelkie zmartwienia. Miała ogromną ochotę uśmiechnąć się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz