Brzoskwinka była słaba. Dała sobą pomiatać na prawo i lewo. Pozbawiona własnej woli bezczynna marionetka w łapach Janowca. Komar nią gardził. Brzydził. Trudno byłoby uznać kto jest gorszy. Ona czy Błysk. Obydwie były siebie warte. Brzoskwinia nie umiała się podstawić. Nie umiała walczyć. Zlękniona i przerażona zgadzała się na każde słowo starego kocura.
– Co zamierzamy zrobić dalej?
Janowiec odwrócił się w jego stronę, jakby zdziwiony pytaniem. W jego niebieskich ślepiach dojrzał błysk. Nie spodobał się mu.
– Nie musisz się tym martwić. Gdy będziesz potrzebny, zostaniesz poinformowany – mruknął z uprzejmym uśmiechem. Niebieski zmrużył oczy.
– Pamiętaj, że beze mnie nie osiągnąłbyś tego wszystkiego – syknął, podchodząc bliżej do kocura. Pysk Janowca nawet nie drgnął. Starszy nie wyglądał ani na zestresowanego, ani na zirytowanego.
– Dałem ci władzę, Komarze, dotrzymałem mojej części umowy – oznajmił bardzo spokojnie. – Nie masz się o co martwić. Powinieneś zająć się rządzeniem Owocowym Lasem, może ustatkować się, założyć rodzinę… Taka krew jak twoja nie powinna się zmarnować
Uniósł brwi zdziwiony. Fakt, jego krew była cenna. Geny dobre. Lecz nie wiedział, czy sprawdziłby się w roli ojca. Nie widziało mu się niańczenie pociech i wspólne rodzinne wycieczki. Stawianie potrzeb kociąt nad swoimi.
– Nie sądzę, żeby to był właściwy czas – mruknął, trzepiąc ogonem.
Janowiec parsknął cicho. Komar spiorunował go wzrokiem.
– Co cię tak bawi, dziadzie? – syknął.
Janowiec uniósł dumnie ogon do dumy.
– Od tej władzy w łbie ci się przewraca. – stwierdził liliowy, podchodząc do młodszego. – Zajmij się założeniem rodziny. To nie prośba. Potrzebuję czasu, by wszystko przygotować. A stękający ty nie pomagasz.
Niebieski zjeżył się. Chciał już wygarnąć starcowi co myśli, lecz ten pierwszy zabrał głos.
– Sadza się starzeje. Wciąż nietknięta. Zajmiesz się nią? Pewnie marzy o kociętach z tobą. Wciąż wodzi wzrokiem za twym ogonem. Czy może mam pozwolić komuś innemu to zrobić?
Sierść stanęła mu dębem. Pazury same wysunęły. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby to zrobić Sadzy coś w nim pękało.
– Nie waż się jej tknąć. – prychnął. – Założę rodzinę. Lecz z inną.
Janowiec machnął ogonem.
– Jak chcesz.
* * *
Z bukietem stokrotek czekał na szylkretkę. Jak zwykle powitały go duże niebieskie ślepia.
– Mam coś do załatwienia. – jedynie ogłosiła.
Zamiast niczym głupia samica ucieszyć się z prezentu uciekła. Trójkolorowy ogon zaczął się oddalać.
– Olszo! Czekaj! – krzyknął, biegnąć za nią.
Może źle jednak wybrał. Na pewno znalazłby jakąś naiwną kotkę, która bez problemu by zgodziłaby się na udawanie rodziny przed tym starcem. Zahaczył o gałąź. Upadł. Olsza się zatrzymała. Pisnął głośno, udając, że cierpiał straszliwie. Słyszał jej kroki. Jak coraz bardziej się zbliża. Gdy była wystarczająco blisko, rzucił się na nią. Przygwoździł kotkę do ziemi. Czuł, jak się szarpie. Wysunął pazury zirytowany. To było trudniejsze niż myślał.
– Słuchaj, kupo futra. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Dosłownie. – przycisnął łapę do jej gardła. – Zostaniesz matką mych kociąt. Będziesz udawać, że mnie kochasz. Rozumiesz? Przynajmniej póki ten stary pryk nadal chodzi po świecie. Reszta mnie nie obchodzi. Możesz mieć romans. Możesz kochać innego. Możesz nazwać kocięta jak chcesz. Masz jedynie udawać. Dobrze?
Przerażona kotka pokiwała łbem. Z błękitnych ślepi lały się łzy. Prychnął. Miał nadzieję, że kocięta nie będą tak słabe jak ona.
* * *
– Co ci? – syknął, w stronę zdrowego ucha kocura. – Nie baw się w kotkę.
Sadza zjeżył się. Tupnął łapą, by następnie zamordować spojrzeniem Komara. Niebieski położył uszy.
– Nie bawię. – prychnął. – Może ty przestań się bawić w Janowca. Myślałem, że jesteś od niego lepszy.
– Jestem! Nie obrażaj mnie.
– Tak? Jak dla mnie jesteście takimi samymi potworami! – krzyknął Sadza, odwracając wzrok od niebieskiego.
Komar cofnął się o krok. Poczuł gromadzące się łzy w ślepiach. Mocno je zacisnął nie pozwalając im wypłynąć.
– O co ci chodzi do cholery! – wrzasnął. Sadza milczał.
– O co?!
Podszedł bliżej do kocura. Złapał jego pysk. Zmusił do spojrzenie na niego.
– Dlaczego? Dlaczego. – miauknął ciszej. – Dlaczego mi to robisz...?
Sadza odepchnął go.
– To nie ja wykorzystałem Olszę. – warknął, popychając kocura. – Brzydzę się tobą.
– Dlaczego? Dlaczego. – miauknął ciszej. – Dlaczego mi to robisz...?
Sadza odepchnął go.
– To nie ja wykorzystałem Olszę. – warknął, popychając kocura. – Brzydzę się tobą.
Sadza odszedł pozostawiając go samego. Niebieski skulił się. Mocno. By świat nie ujrzał morza łez, które z niego wypłynęły.
* * *
Odwrócił się do tyłu, by ujrzeć znów ten paskudny pysk. Zjeżył się. Liliowy uśmiechał się pogodnie.
– I co? – warknął. – Założyłem rodzinę, jak chciałeś.
Janowiec zaśmiał się cicho. Podszedł bliżej.
– Kochasz ją. To widać. W każdym twoim kroku. Osłabia cię. Zbyt wiele wie. Zagraża twojej przyszłości. – stwierdził.
Komar spoglądał na liliowego. Wiele emocji mieszało się w nim. Chciał zaprzeczyć, lecz czuł, że kocur ma rację. Sadza stał się jego słabością. Jego uczucie wobec szylkreta stało się... nieprzewidywalne.
– Masz ją zabić. Pozbyć się jej. Albo wszystko stracisz. Brzoskwini nagle się odwidzi dwójka zastępców. – ogłosił Janowiec. – Nie pozwolę, żeby coś tak błahego zniszczyło mój plan. – dodał, by po uderzeniu serca odwrócić się od Komara i odejść.
Komar stał jeszcze chwilę i wpatrywał w odchodzącą sylwetkę.
Miał zabić Sadzę? Miał stracić wszystko jeśli tego nie zrobi?
Z wściekłością uderzył łapą w ziemię. Kurz wzbił się w powietrze. Gniew pulsował w żyłach Komara. Janowca nigdy nie obchodziło jego zdanie. Jego emocje. Jego potrzeby. Liliowy pragnął tylko dotrzeć do swojego celu. Serce Komara wypełniła paląca gorycz. Wykorzystywał go. Pomiatał nim jak chciał. Niebieski przez tyle księżyców był pewny, że to on był u władzy, że to on pociągał za sznurki, jednak mylił się – on, największy manipulant, nie zauważył, że sam był manipulowany. Nigdy nie otrzymał prawdziwej władzy, będąc cały czas pod kontrolą starszego kocura.
Jednak nie było za późno. Nie mógł pozwolić skrzywdzić Sadzy, musiał to jakoś zatrzymać. Dzikim spojrzeniem omiótł otaczające go drzewa, jakby szukając natchnienia. Janowiec musiał pożałować tego, że kiedykolwiek próbował dotknąć szylkreta i oszukał Komara.
W umyśle Komara powoli zaczął powoli tworzyć się plan na zemstę. Janowiec nieświadomie skazał samego siebie na przegraną. Tym razem to Komar miał pokazać mu, kto naprawdę trzymał za stery.
By do tego doszło, należało wprawić plan w ruch.
* * *
Czekolady wojownik tropił zwierzynę. Komar obserwował go z odległości. Pamiętał, jak Krecik wspominała Jaskółce o problemach z agresją u ucznia. Zaczął zmierzać w stronę kocura. Ostatni potrzebny mu element miał właśnie przed nosem.
Zdradzony przez własnego syna Janowiec na długo go popamięta.
– Agreście, muszę ci o czymś powiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz