Następnego dnia wypuścili go z tego więzienia, Chociaż określenie tego wypuszczeniem było aż nazbyt pozytywne. Zwyczajnie wywleczono go z dołu niczym ranne zwierzę, rzucając tuż przed wejściem do legowiska wszystkich więźniów. Kocur wstał chwiejnie na łapy, ze smutkiem wpatrując się w swoich klanowiczy, za których miał być przecież odpowiedzialny. Czuł względem siebie ogromne obrzydzenie. Przecież co to za lider, który nie potrafi obronić własnego domu? Chciał coś powiedzieć, czuł nawet, że powinien, jednakże żadne słowa nie potrafiły uciec z jego pyska. Nie miał siły na płomienne przemowy, zaś rzucenie "będzie dobrze" w obliczu tak potwornego zagrożenia było zwyczajnie bezczelne. Milczał więc, odwracając wzrok od swych towarzyszy.
Czuł się zwyczajnie jak tchórz. Nie potrafił im nawet spojrzeć w oczy. Tak bardzo chciał cofnąć czas, spróbować jakoś załagodzić wcześniejszy konflikt jednakże... zwyczajnie się nie dało. Podszedł do niego Ostrokrzewiowy Cierń. Kremowy spojrzał ojcu w oczy z żalem i złością, jednakże nie skierowaną do lidera, lecz do samego siebie. Igła zwyczajnie zamarł. Dawno nie rozmawiał z synem, ich stosunki były gorsze nisz tragiczne, własny syn unikał go jak ognia gdy tylko widział go w pobliżu. Z resztą, nie tylko go, kremowy trzymał się potwornie na uboczu od wojny domowej.
— P-przep-praszam t-tato... — mówiąc to, wtulił się w brudne, nadal splamione krwią, liliowe futro. Igła wziął głęboki wdech zupełnie nieprzygotowany na taki gest. Nie odtrącił go jednak. Zamiast tego przyciągnął bliżej siebie, tuląc syna najmocniej jak potrafił. Nie ważne, jak bardzo złe mieli relacje, co zrobił Ostrokrzew, kocur obiecał sobie, że nie zostawi go samego. Nie teraz. Nie po tym, jak odtrącił ich, gdy byli jeszcze kociętami.
— Ciiii... już dobrze synku... Już dobrze... — szeptał, mając ochotę rozpłakać się niczym małe kocię. Dlaczego dopiero będąc w tak grząskim bagnie się pogodzili? Nie wiedział tego, nawet nie pragnął odpowiedzi. Liznął syna Gęsiego Pióra w czoło, mrucząc cicho. Brakowało mu tego okropnie. Nie potrafił się opanować, czuł się tak, jakby odzyskał nareszcie syna.
— Kocham cię bardzo mocno, synku. Pamiętaj o tym — miauknął cicho, ocierając się o niego pyskiem. Kocur skinął powoli głową, jednakże speszony podejrzliwym wzrokiem reszty wilczaków, czmychnął na swoje posłanie, zwijając się w kłębek i zakrywając pyszczek.
Westchnął ciężko, kierując się w stronę Miedzianej Iskry, która starając się czymś zająć, myła futerko Pierzastej Łapy. Igła wtulił się w partnerkę, wdychając jej słodki, kwiatowy zapach. Kilka łez spłynęło mu po pysku, wprost na futro ukochanej. Tęsknił. Tak bardzo tęsknił za nimi wszystkimi... Z radością słuchał mruczenia swojej słodkiej córeczki, która wtulała się w jego klatkę piersiową, niczym mantrę powtarzając, że cieszy się, że kocurowi nic nie jest.
— Jak się czujesz, wujku? — miauknął Wróbelek, podchodząc do nich nieśmiało. Pysk Igły wykrzywił się w ledwie widocznym uśmiechu.
— Lepiej, dziękuję za troskę i pomoc — odparł. Dużo mu zawdzięczał, naprawdę dużo. Czasem serio miał wrażenie, że zamiast Wróblowego Serca stoi przed nim Wilczy z tym swoim szkaradnym uśmiechem na mordzie. Cieszył się, że przyjaciel odwiedził go we śnie, to dodało mu niewyobrażalnej wręcz otuchy. Nadal jednak śmieszyły go trochę słowa martwego kocura o nienawiści. Jak on miał nienawidzić najlepszego przyjaciela, który był dla niego jak rodzony brat? Miał ochotę roześmiać się gorzko na tą niedorzeczność, jednakże nie miał siły. Żebra nadal go bolały. Musieli coś wymyślić. Poprosić kogoś o pomoc. Sami nadal mieli zbyt dużo ran i choć niektóre powoli się goiły, to skąpe racje żywnościowe oraz brak opieki medycznej ani trochę nie pomagały. Wiedział, że by nie wygrali. Co z tego, że mieli przewagę w liczbie wojowników, jak siłowo przez obrażenia wychodzili na tym o wiele gorzej. Nie zamierzał ryzykować życia swojego klanu. Byli pod ścianą, musieli więc zwrócić się do któregoś z klanów.
Igła już na samym starcie odrzucił klan klifu i nocy, z tymi psycholami zamiast liderów nie zamierzał wchodzić w jakikolwiek układ. Po Lisiej i Pstrągowej Gwieździe można było się spodziewać wszystkiego. Nie potrzebowali dużo, raptem kilku wojowników, którzy by odciągnęli uwagę wroga i pomogli im w walce. Pozostał więc klan burzy i choć Igła całym sobą nie znosił burzaków, zaś ich liderowi miał ochotę w mordę napluć, wiedział, że nie ma wyboru. Przywołał Wróbelka ledwie widocznym ruchem ogona, po czym na ucho wyszeptał mu cały swój plan. Nie było to jakoś specjalnie skomplikowane. Wróbelek miał spróbować wydostać się z obozu i pobiec do burzaków po odciecz. Problem polegał na tym, że ani trochę nie wiedział, jak buremu miałoby udać się stąd uciec.
< Wróbelku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz