Wylizałem swoje futerko i podszedłem do sterty ze zwierzyną. Była dosyć mała, ale to nic dziwnego, skoro niedługo tu przebywamy jako klan. Wziąłem małą mysz i ją skonsumowałem na uboczu. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi. Popatrzyłem się w niebo i przeszła mi myśl po głowie “Gdyby życie było takie proste, jak bycie chmurą, ale w końcu trzeba jakoś zasłużyć na członkostwo w klanie gwiazdy po śmierci”. Przypomniało mi się, że umówiłem się z Rysim Bórem, przy wejściu, do tymczasowego obozu. Wstałem z miejsca, rozciągnąłem się i ruszyłem. Mentor już na mnie czekał, dlatego mało czasu nam zajęło wyjście z obozu i dotarcie do miejsca treningu. Po ostatnich ćwiczeniach lepiej mi szła walka i obrona. Stanęliśmy przy wysokim drzewie, Rysi Bór spojrzał się na mnie i rzekł:
— Ostatnio byliśmy zmuszeni, wejść szybko na drzewo, by się nie utopić przez powódź, ale teraz nauczę cię jak to robić poprawnie. Naśladuj moje ruchy.
Pokiwałem mu pyszczkiem na znak, że zrozumiałem i wskoczyłem w ten sam sposób na drzewo jak on. Rysi Bór korzystał we wspinaczce najbardziej z swoich pazurów, więc i ja musiałem tak robić. Tylnymi łapami podpierałem się o dolną część drzewa, a górnymi wyciągałem się w górę. Starałem się przy tym trzymać równowagę, ale nie zawsze wychodziło. Za jednym razem gałąź wysunęła mi się spod łap, a za czwartym razem, zrobiłem za śmiały ruch i spadłem. Kiedy powódź się rozpoczęła, to musiałem mieć sporego farta, ponieważ to był mój pierwszy raz, kiedy wchodziłem na drzewo, a jednak udało mi się wtedy. Potrzebowałem połowy dnia, aby opanować tę technikę. Teraz wspinam się po drzewach niczym wiewiórka.
Mentor nakazał zrobić chwilę przerwy, dlatego też usadowiłem się w cieniu drzewa. Rysi Bór zniknął za krzakami, a ja odpoczywałem. Gdybym teraz umarł, to co bym osiągnął za życia. Przecież dla większości kotów byłem wredny. Nie chcę być takim typem czworonoga. Prawie umarłem i taka jest prawda. Zmienię się, ponieważ chcę się zmienić, a nie dlatego że ktoś mi mówi.
Żywica spływała z drzewa stojącego przede mną, nie wiedzieć czemu uspokajał mnie ten widok. “Pewnie jak Rysi Bór wróci, to pójdziemy do obozu” pomyślałem. Zauważyłem, że mojego mentora dosyć długo nie było. Spojrzałem się w stronę krzaków, za którymi zniknął. Nagle zaczęły się one lekko ruszać. “Hah... Może jakiś potwór” pomyślałem żartobliwie.
— Rysi Bór? — zapytałem.
Nikt nie odpowiedział, dlatego podszedłem do zarośli. Starałem się być najciszej, jak tylko mogłem. Wysunąłem pazury i próbowałem wyniuchać, z czym mam do czynienia, ale wiatr mi nie sprzyjał. Na Szczęście wszystko skończyło się dobrze, ponieważ z zarośli wyszedł Rysi Bór. Nie mógł odpowiedzieć, gdyż zapchany pyszczek miał jedną myszką i jedną wiewiórką. Nauczyciel odłożył zwierzynę na ziemię i się zapytał:
— Wołałeś?
— A nic… nie wracamy do obozu? — Powiedziałem.
— Jeszcze nie, schowamy to co przyniosłem i pójdziemy dalej trenować, tylko tym razem nauczę cię jak dobrze pływać. — odpowiedział Rysi Bór.
“Stąd ten odpoczynek teraz” zrozumiałem. Jeszcze chwilę posiedzieliśmy, gdyż nauczyciel stwierdził, że potrzebuję siły na to, co mnie czeka. Kiedy odpoczęliśmy, to nosem poczułem nagle intensywnie, dziwny znajomy dla mnie zapach. Postanowiłem, że to sprawdzę. Kierowałem się zmysłem węchu, kiedy zrozumiałem że ta woń pochodzi z małej polany. Były to kwiaty tojadu, moje ulubione. Od nich pochodzi moje imię. Gdyby nie były takie trujące to z pewnością zabrałbym ich trochę do obozu. Jeden dałbym Wężynowemu Splotowi, ponieważ ona lubi takie rzeczy. Drugi dałbym Lulkowej Łapie, na znak przeprosin. Rosiczce też bym dał i Żmijowcowi. Kwiat ten jest wyjątkowy, nawet jak wygląda przepięknie, to i tak skrywa w środku mocną truciznę. Przecież ten krzak musiał sobie radzić jakoś w tym lesie. Mógłbym sobie go postawić przy swoim legowisku i spoglądać na niego każdej nocy. Na tej polanie było ich mnóstwo, niesamowite.
— Chodź, idziemy dalej. – Krzyknął do mnie Rysi Bór.
— Idę. – Odpowiedziałem.
Idąc do kolejnego miejsca treningu, przechodziliśmy obok jakiegoś zwalonego drzewa. Potem skakaliśmy po skałkach i na koniec, by dostać się do rzeki, musieliśmy przejść przez głęboki rów, ale udało się nam.
— Tutaj będziesz ćwiczyć, umiesz choć trochę pływać? — Zapytał Rysi Bór.
— Trochę umiem, ale nie jakoś wyczynowo. — Odpowiedziałem.
— Technika pływania oparta jest na równowadze i dobrym ustawieniu ciała. W wodzie istnieje coś takiego jak prądy, są one mocniejsze w trakcie burz. Wpłyniesz do czegoś takiego, a zabierze cię to na sam dół rzeki i nie żyjesz. By to rozpoznać, wyszukuj w wodzie dziwactw na przykład, kiedy listek dziwnie porusza się na tafli rzeki czy jeziora. – Wytłumaczył Rysi Bór.
— No to do dzieła! — wykrzyczałem.
Wszedłem powoli do wody. Zimno obeszło całe moje ciało. Stałem w miejscu, gdzie czułem jeszcze grunt pod łapami. Na powierzchni stał mój mentor i pokazywał, jak muszę zachowywać się w wodzie, jakich zwierząt unikać, oraz objaśniał mi techniki pływania. Po tym, jak nauczyłem się pływać w miejscu pewnym, że nie utonę, to przeszedłem na głębsze wody. Szczerze mówiąc, spanikowałem na początku, lecz po czasie okazało się, że nawet dobrze mi idzie. Jednego dnia nauczyłem się chodzić po drzewach i pływać, niesamowite. Cieszę się, że moim mentorem jest Rysi Bór, dużo mnie nauczył. Tylnymi łapami odpychałem się od wody i popłynąłem w stronę brzegu, do mentora. Wyszedłem z wody i byłem cały mokry.
— Tak to nie możesz wrócić do obozu, zaczekamy aż trochę wyschniesz, ponieważ inaczej w trakcie drogi złapiesz jakąś chorobę czy coś. – Stwierdził Rysi Bór.
Usiedliśmy na polanie pełnej słońca, białowłosy nauczyciel powiedział:
— Dużo ostatnio się działo.
— Prawda, trochę dużo. — Odpowiedziałem.
— Jakbyś chciał porozmawiać z kimś, to możesz ze mną, wiesz?
— Dziękuję, ale raczej nie skorzystam.
— Rozumiem. — Odpowiedział Rysi Bór.
Kiedy moje futro w większości miejscach wyschło, to postanowiliśmy wrócić do obozu. Wracaliśmy tą samą drogą, ale tym razem poruszaliśmy się żwawiej. Upolowaliśmy dodatkowo dla klanu jeszcze jedną wiewiórkę i dwie myszy. Zabraliśmy też poprzednie łupy mentora, które wcześniej schowaliśmy.
Przekraczając wejście od obozu, zauważyłem ile jeszcze jest do roboty. Ściany nie były w całości ukończone, żywności i leków dalej brakowało oraz nadal było dużo rannych. Moje ciało było dosyć zmęczone, ale i tak postanowiłem zapytać się Rysiego Boru, czy mogę pójść coś jeszcze upolować dla klanu. Białowłosy kocur nie zgodził się, ponieważ za niedługo miało być ciemno. Postanowiłem więc pomóc w obozie. Przez resztę wieczoru, pomagałem z patyków budować ściany obronne. Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, wróciłem do swojego legowiska. Wyczyściłem swoje futro językiem, tak by wyglądało schludnie i ułożyłem się do spania.
[Słowa 1126] [technika pływania] [technika wspinaczki na drzewa]
[przyznano 23%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz