Słońce sprawiało, że jeszcze bardziej bolała go głowa, już jakby nadmiar pracy przez dyskryminację Wielkiej Gwiazdy nie był wystarczający.
Miał u siebie dzieci.
Chłodna Łapa i Łasicza Łapa.
Jak na ten moment to Łasica zdawała się być tym lepszym dzieckiem, ale nie mógł zaprzeczyć faktowi, że chciał, by Chłód jej dorównał, albo nawet przewyższył. Był w końcu pierworodny i nie mógł pozwolić, by stał się taki jak Rysia Pogoń czy nawet gorszy.
Dzień zapowiadał się źle, czyli jak zwykle. Nic się nie zmieniało, Wielka Gwiazda wciąż miała nie po kolei w głowie.
I był też Kult.
Ta skromna grupka, w większości kotek, wciąż się trzymała, ale mimo to dobrze wiedział, że potrzeba im było znacznie więcej wyznawców. Ich główny przywódca zmarł, potrzeba było większej ilości kotów.
Jego łapy poprowadziły go tam, gdzie zwykle. Wśród kotek, którymi dotąd otaczał się Jastrzębia Gwiazda. Nim jakiś Burzak się go pozbył.
Wciąż był niezadowolony z tego faktu. Jastrząb miał przecież tyle żyć. Nie dałby się przecież zabić byle burzakowi. Mentor nie był głupi.
Usiadł koło kilku kotek, wylizując łapę. Nie był dzisiaj jeszcze na polowaniu, ale i tak spekulował, że nic nie złapie. Sporo kocurów wychodziło już na łowy.
Chwilę z nimi rozmawiał, zanim kotki musiały opuścić zbiorowisko, zajęte własnymi sprawami. One jednak nie miały natłoku obowiązków, w przeciwieństwie do kocurów. Ale wcale nie był zdziwiony, że Mała wprowadziła takie rządy. To było oczywiste. Gołym okiem widać jej feministyczne podejście, a co było w tym najzabawniejsze, a także najbardziej ironiczne, to fakt, że Róża sama była kotką.
Jego wzrok uniósł się w kierunku Wiśniowego Świtu. Prawowita liderka nie posiedziała na stanowisku nawet jednego świtu.
Wymienił się z nią długim spojrzeniem.
— Potrzebujemy kotów — westchnął, oplatając ogonem własne łapy. Mógł zrekrutować Gąsiorka, gdy podrośnie, Chłodną Łapę czy Łasicę, ale wciąż nie było ich dużo. Gdyby tak większość klanu przeniosła się na taką wiarę. Byliby silni. Ale Wielka Gwiazda niszczyła wszelkie możliwości. Jastrząb wiedział, jak dobrze kontrolować klan.
— Zdecydowanie. Kolejni wyznawcy są potrzebni, zważając na fakt, że obecne koty się starzeją. Im nas więcej, tym lepiej. — mruknęła Wiśnia, oblizując wargi.
— Wiesz, co to znaczy. Potrzebne są nowe kocięta, od początku wychowane w naszej wierze. — miauknął, rzucając jej wymowne spojrzenie. Kotka chwilę się zastanawiała, nim skinęła głową.
— Irgowy Nektar jest już za stara, a jej córka nie ma nikogo na oku... Sosnowa Igła wychowała już kocięta, ale nie wyszły jej zbytnio... W takim razie... Pora na mnie.
Pokiwał głową. Wiśniowy Świt poderwała się na łapy, gdy on powoli się podniósł.
— Kult je dobrze wychowa — stwierdził, kierując się w stronę wyjścia. Dobrze, że miał grupę kotek. Mogły zawsze udzielić mu pozwolenia na wyjście z obozu.
Przekroczyli próg, kierując się razem w stronę lasu. Rozejrzał się, gdy byli wystarczająco daleko. Spojrzał Wiśni w oczy.
— Jeden warunek. Nie chcę, by traktowały mnie jako swojego ojca — miauknął. Mimo wszystko, jego zainteresowanie skierowane było tylko do pierwszego miotu. Chciał, by kult miał swoich następców.
— To i lepiej. — odparła.
Zdecydowanie taka kombinacja rodziców przyniesie im godne potomstwo. Koty gotowe wiernie służyć Mrocznej Puszczy. Wiernych wyznawców, którzy będą w stanie kontynuować ten krąg, gdy najstarszych członków spotka śmierć.
Zbliżył się do niej i złapał kotkę za kark.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz